Często słyszy się o barierze technologicznej między uczniami a nauczycielami, tzn. że uczniowie są świetnie zorientowani we wszelkich nowinkach technicznych i potrafią bez problemu obsłużyć urządzenia, których nazw nauczyciele nawet nie potrafią wymówić. No i ogólnie – uczniowie są nowocześni, a nauczyciele zacofani. I że czas to zmienić...
To wszystko pewnie prawda, ale jak każda prawda, zależy od punktu
widzenia (i siedzenia). Też byłam entuzjastką nowych technologii, popierałam internet i tablice multimedialne w każdej szkole. Sądziłam, że przyszłością szkoły są osobiste komputery dla każdego ucznia (o nauczycielu nie wspominając) i prace domowe on-line (jaka wygoda przy sprawdzaniu!). Wirtualne podręczniki, wszelkie możliwe cyfrowe pomoce, gry edukacyjne – wszystko dać szkole i uczniom, bo fajne. Właściwie nadal tak sądzę, ale ostatnio nachodzą mnie wątpliwości. Nie cofniemy postępu, nie ma powrotu do szkoły z tablicą i kredą, i to dobrze. Ale nachalne komputeryzowanie wszystkiego, co się da, nie musi przynosić wyłącznie pozytywnych skutków.
Kilka lat temu, kiedy tablica multimedialna była nowością, wielu nauczycieli podchodziło do niej z nieufnością. Bo trzeba nauczyć się obsługi, mieć do niej komputer, a w ogóle po co, skoro świetnie sobie radzę bez niej. Ale stopniowo większość, którym dane było z niej korzystać, doceniła jej niewątpliwe zalety. Bo je ma i przydaje się na wielu przedmiotach. Podobnie jak komputer z internetem, a choćby tylko wewnętrzną siecią. Kiedyś zastosowań komputera na lekcjach szukano trochę na siłę, teraz już nie trzeba.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedno ale. Dlaczego uczniowie coraz słabiej i wolniej piszą? Dlaczego są coraz mniej sprawni manualnie? Dlaczego, już od przedszkola, gorzej rysują, wycinają, przyklejają itd.? Mają kłopoty z zapięciem guzików i prawidłowym trzymaniem długopisu? Czy nie za dużo komputera, telewizora i gier, czyli ćwiczenia głównie sprawności palców na klawiaturze i myszce? Oczywiście, taka jest przyszłość, być może pismo ręczne kiedyś zaniknie, jednak brak sprawności manualnej może mieć groźne skutki.
Może zaproponować nauczycielom użycie multimediów dopiero tam, gdzie inne metody nie wystarczą, zamiast zawsze i wszędzie? Obecnie dzieci i młodzież mają tak dużo telewizji, komputera i maleńkich wyświetlaczy, że może dobrze by było, gdyby choć w szkole czy przedszkolu mogły robić coś innego, niż wpatrywać się w nie?
Zainspirowało mnie do tego wyznanie nauczycielki przedszkola, która twierdzi, że świadomie bardzo rzadko używa wiszącej w sali modnej tablicy interaktywnej. Woli bawić się z dziećmi plasteliną, ziarnkami fasoli, ścinkami materiałów. Chce, żeby wycinały, przyklejały, rysowały i malowały naprawdę, a nie robiły mechaniczne kopiuj-wklej czy malowanki on-line, gdzie wszystko samo się równiutko zamalowuje. Twierdzi, że komputerowych technik nie trzeba uczyć, bo doskonale znają je już trzylatki, a te nieliczne, które nie korzystają w domu z komputera, później szybciutko to nadrobią. Dziś sztuką staje się nauczenie pozakomputerowych sprawności. I nie dotyczy to wyłącznie przedszkolaków.
(Artykuł ukazał się w serwisie oSzkole.pl)