Może się ze mną zgodzicie, że nauczyciele są lokalnymi celebrytami. Ale oczywiście bez kasy i profitów płynących ze sławy. Czyli pozostaje wyłącznie cała masa obciachu. Bo chociaż my, nauczyciele/ki, cieszymy się tym, jak to nas strasznie dzieci kochają i jakie cudowne są nasze relacje, to za sprawą tychże fanów doświadczamy przeżyć psychicznie ekstremalnych.
Pani i dinozaury
W szkole nieważne, ile masz lat – czasem oznajmiam moim uczniom, że 19, innym razem, że 48. Małoletni kupują obie wersje; ale to bez znaczenia. Bo nauczyciel sam w sobie zawsze jest STARY. No, może być MŁODY w porównaniu do innego nauczyciela, a ściślej: MNIEJ STARY. Niemniej wiek nauczyciela/nauczycielki jest w szkole niesamowicie interesującym tematem. Będąc rzeczoną „młodą nauczycielką” można się nieźle zdziwić. Kiedy stwierdzam na lekcji: „Może i jestem stara, ale nie głucha!” – nikt się nie śmieje! Poza mną, rzecz jasna, ale ja się śmieję głównie z tego, że moi uczniowie się nie śmieją.
Ale to nic, bywa gorzej. Kiedyś sobie pogawędkę z uroczym prawie 6-latkiem ucięłam, a żeby rozmowa się bardziej kleiła, to w którymś momencie zdradziłam mu, że chodziłam z jego rodzonym wujkiem do jednej klasy. Dziecko bardzo się tym faktem zaciekawiło, więc melancholijnie dodałam: „Ale to było dawno temu, jak jeszcze żyły dinozaury”. I co? Uszczęśliwiony chłopczyk ryknął: „To pani pamięta, jak żyły dinozaury?!”. A ja musiałam wszystko odkręcać. Ale i tak wszystko przebijają te milusie małe dziewczynki, które ni z gruchy, ni z pietruchy, podchodzą do biurka w środku lekcji i ogłaszają swój wyrok słowy: „A ja wiem, ile ma pani lat, bo mojej babci kuzynki siostry mamy córka chodziła z panią do klasy”. Ech.
Belferska stylówa
Nauczycielski look – mówcie co chcecie – sprawa najważniejsza. Wiadomo, że dżinsy zaprasowane w kant czy kolorowe skarpetki z pomponikami nie są glamour i dyskwalifikują belfra na starcie. Co jeszcze wysublimowana i wychowana przez modowe blogerki/szafiarki/hipsterów/MTV dziatwa szkolna komentuje?
Znacznie ważniejsze od tego, co ma się w głowie, jest niestety to, co ma się na głowie. Dwie historyjki, chociaż lękam się, że mogłabym ich opowiedzieć tyle, ile mam… włosów na głowie. Sytuacja sprzed roku. (Jeśli kiedyś opublikują poradnik dla ucznia pt. „Jak dobić nauczyciela” to na bank ta historia powinna być zaleceniem nr 1). No więc, jak dobić nauczycielkę, która resztką sił dowlokła się do pracy, aby w sobotę 21 września odpracować 2 maja? Popatrzeć na nią w pełnym skupieniu 10 sekund i powiedzieć na całą klasę: „Ooooo, pani to ma dzisiaj fryzurę człowieka pracy”. (Btw, uważam, że to było wyjątkowo trafne spostrzeżenie).
I druga, świeższa; dyżur na dużej przerwie i rozmowa: „Pani Aniu, a jakiego koloru pani ma włosy?”, „Ciemnobrązowe” – odpowiadam z roztargnieniem, nie podejrzewając zbliżającej się katastrofy. „No, to teraz” – stwierdza dziewczynka. „Ale mi chodzi o KIEDYŚ, jak pani miała jeszcze swoje włosy”.
Oczywiście nie mniej ważkim zagadnieniem jest ubranie, a zwłaszcza jego ewentualne defekty. Doświadczona nauczycielka wie, że kiedy wkroczy na lekcję z oczkiem w pończosze, to znajdzie się przynajmniej kilka osób, które zapragną ją o tym fakcie poinformować. Przy czym osobie B zupełnie nie przeszkadza to, że pani nauczycielka została o owym smutnym zdarzeniu poinformowana 30 sekund wcześniej przez osobę A. Osobie C, nie przeszkadza B itd. Ale zdarza się również inaczej i wtedy się okazuje, że jednak lepiej, jak mówią… Prowadzę sobie kiedyś zajęcia unijne z moimi wychowankami, wtedy z 5 c. Pełna jestem zapału, energii, wszystko świetne idzie. Podczas przerwy zbiegam do pokoju nauczycielskiego, gdzie wita mnie życzliwy ryk koleżanki z pracy (dziękuję, Ewelinko): „Nowicka, korzystasz czasem z lusterka?”. No więc zerkam do lusterka (nie chcę wierzyć, znowu zerkam) i okazuje się, że mój czarny sweterek od dekoltu w dół zalany jest jogurtem (swoją drogą to takie dziwne – kiedy je się jogurt zawsze jest go mało, a kiedy się go wywali na siebie lub swoje biurko to hektolitry). Wpadam więc po dzwonku do klasy i pytam z rozpaczą: „Dziewczyny, dlaczego mi nie powiedziałyście, że jestem brudna?!”. A moje słodziaki na to: „NIE CHCIAŁYŚMY PANI URAZIĆ, PANI ANIU”.
Życie na gorąco
W szkole każdy nauczyciel może poczuć się gwiazdą. Życie prywatne, stan cywilny, a zwłaszcza stan posiadania elektryzują tłumy. Anonimowość wykluczona, niemożliwa. Tak mi się właśnie przypomniało – pewien ksiądz dawno temu opowiadał nam historyjkę, jak to przestał chodzić na basen, bo kiedy tylko wychodził z szatni w kąpielówkach, to waliły do niego całe zastępy dzieci rycząc i po chrześcijańsku się witając: „O KSIĄDZ!!! SZCZĘŚĆ BOŻE!!! He, he.
Kiedy zaczynałam pracę w szkole dzieci często mnie pytały o to, czy mam chłopaka/męża i dzieci. Roczniki urodzone po 2000 pytają raczej o to, ile zarabiam i jakim autem jeżdżę. Tak się porobiło. Więc („Poradnik dla nauczyciela. Jak spławić ciekawskiego ucznia”) pytanie: czy ma pani męża/chłopaka można skwitować krótko: „A co, chciałbyś się ze mną ożenić?” – oczywiście kiedy pyta chłopiec. Zwykle kończy się na spieczeniu raka przez dzieciaka (hoho, nawet nie czuję, jak rymuję). Chociaż zdarzają się i tacy, którzy mówią: „A, TAK!”. Kiedy mam dobry dzień mówię odpowiednim tonem: „Och, przecież ja jestem za młoda, aby wychodzić za mąż!”, co wywołuje szaloną konfuzję, bo – patrz punkt dot. wieku. Ale konfuzja jest w szkole stanem pożądanym:) Gorzej, kiedy pyta dziewczyna. Bo gdy odpowiadam: „Nie, męża nie posiadam”, to wtedy dziecku przykro, a na twarzy ma wypisany intensywny proces myślowy pt.: „Biedna ta pani Nowicka, taka stara (patrz punkt dot. wieku), a nie może se nikogo wyrwać”.
Zdarzają się też inne przekomiczne sytuacje. Więc wysłałam kiedyś pewnemu (wtedy) małemu Kubusiowi walentynkę szkolną pocztą, bośmy byli w najlepszej komitywie od czasu pewnej afery. Pech chciał, że dostał moją kartkę na lekcji historii. I co? Wstał i huknął do mojego kolegi, a swojego nauczyciela: „A ja dostałem walentynkę od pani Nowickiej, a pan nie!”. To był uroczy dzień.
Czasem dzieciom wydaje się, że nauczyciele po wyjściu ze szkoły dematerializują się, znikają, a może zmieniają osobowość? Więc niemal codziennie pojawiają się (dokumentujące moje bujne życie w tym mieście) stwierdzenia pt.: „Pani wczoraj była w Delikatesach”, „Pani w aptece była”, „Pani na cmentarzu była”, „Pani w ośrodku zdrowia była”. itd. Odpowiadam ze spokojem grabarza: „A byłam. Widzieliśmy się, przecież Ci ‘dzień dobry’ odpowiedziałam”. I gitara, wszyscy zadowoleni, Nowicka potwierdziła swoją tożsamość.
Wyobrażenia dzieci na temat mojego życia osobistego w akcie samoobrony przenoszę często na jakieś „obiekty”, deklarując nieszczęśliwą miłość do hollywoodzkich gwiazd. I wtedy jest pysznie, bo listy pisze do mnie np. sam Brad Pitt. A tak na marginesie, gdyby ktoś się interesował, to teraz wolę Ryana Goslinga. Czekam na tylko poważne oferty.
W filmie „Chłopaki nie płaczą” Andrzej Mleczko mówi: „Powiem ci tak. Trudno znaleźć dobrą opiekunkę do dziecka… Ale jeszcze trudniej znaleźć dobre dziecko”. I to jest dokładnie to, co ja myślę, tylko w odniesieniu do uczniów i nauczycieli:) A tak serio – życzę obu stronom tego samego: poczucia humoru. Bardzo się w szkole przydaje.
Niniejszy artykuł ukazał się w blogu Superbelfrów. Licencja CC-BY-SA.