Dziś piszę jako rodzic. Jak pewnie wielu i wiele z nas pracuję zdalnie (pełny etat), tym razem mąż jest na tzw. zasiłku opiekuńczym (przy dwulatku praca dwojga rodziców jest raczej niemożliwa), a dwójka nastolatków miota się między obowiązkami szkolnymi i domowymi a cudownie rozmnożonym wolnym czasem…
Za nami kolejny dzień, w którym na nowo uczymy się zarządzać domową przestrzenią (wydawało się, że całkiem sporą), zasobami (do tej pory nie narzekaliśmy), czasem (zawsze było go za mało na bycie razem) i... emocjami. Nie napiszę nic odkrywczego – nie jest to łatwe.
Nasze codzienne wyzwania: W którym pokoju odbywa się praca własna dzieci i zdalna - dorosłych? Jak podzielić się komputerem, by każdy mógł zrealizować postawione przed nami zadania? Jak dawać nieustannie dzieciom uwagę, a jednocześnie prowadzić zdalną rozmowę, pisać artykuł, wysyłać "bardzo ważny email"? Kiedy odpowiadać na pytania córki o czasownik niedokonany lub wytłumaczyć zadanie z matematyki? I co odpowiedzieć na bardziej skomplikowane pytanie ósmoklasisty z fizyki czy chemii? Jak zresetować tatę, który po kilku godzinach zabawy z dwulatkiem ma zwyczajnie dość? Co zrobić, gdy słyszysz za ścianą „Gdzie mama moja?”…
To nie skarga, tylko relacja z domu, który przestawia się wciąż na niecodzienny tryb. Opisuję ją, by uwolnić nas wszystkich (w tym siebie, jako rodzica) od myślenia, że da się przełożyć jeden do jednego czas do tej pory spędzany w szkole na czas edukacji zdalnej; że wystarczy zaplanować jak najwięcej typowych zadań szkolnych, a nawet nie zauważymy, że przez kilkanaście dni nie było nas w szkole; że uda się nauczycielom poprzez zadania online zmobilizować dzieci do siedzenia nad książką przy domowym biurku dłużej niż dwie godziny dziennie; że oto w trzy dni nauczymy nasze dzieci korzystać świadomie z bogactwa Internetu; że w mig nauczymy ich współpracować online na szkolnych, nie towarzyskich zasadach.
Nie da się. I nie musi. Możemy już zrobić bilans zysków i strat (zwłaszcza jeśli potrwa to dłużej), ale ja wolę myśleć o tym, że jest to przede wszystkim okazja do tego, by szukać innych sposobów na rozwijanie (się) i innych. W końcu doświadczamy niezwykłego czasu, który domaga się niezwykłych rozwiązań.
Szukajmy zatem – przy wsparciu nowych technologii, ale nie tylko. Pomyślmy szerzej o tym, kiedy i jak się uczymy? Pewnie rozwiązań jest tyle, ile dzieci i ich potrzeb, naszych dorosłych kontekstów i warunków. Ja mogę podzielić się tym, co u nas trochę działa.
Po pierwsze, możliwość wyboru. Tak, dzieci dostały zadania utrwalające i rozszerzające już przerobiony materiał (i tylko takie), ale same decydują, kiedy i w jakiej formie je zrobią. Same też szukają sobie problemów do rozwiązania.
Po drugie równowaga między typowymi przedmiotowymi zadaniami a niecodzienną formą (na korzyść tych drugich). Nasze domowe nastolatki przeliczają kilka zadań, ale zaraz potem projektują jakąś nieskomplikowaną grę lub zaczynają pisać własną powieść; oglądają film, Polimaty lub zaglądają do zaległych numerów „Wiedzy i Życie”. Zachowujemy równowagę między uczeniem się online i offline. Szukają pomysłów na aktywności interdyscyplinarne, nie z biologii, geografii czy w-fu.
Po trzecie informacja zwrotna. „Mamo, czy możesz przeczytać”, „Tato, powiem, co przeczytałem”. Staramy się ją zapewnić – z różnym skutkiem, między obiadem a dyżurem w zmywaniu. Ale im potrzebna jest informacja od nauczyciele, od kolegi i koleżanki. Naszej mają teraz w nadmiarze, tych pozostałych – im zaczyna brakować.
Po czwarte, przeżywanie tego czasu jako czas niezwykły. To co się dzieje nigdy w ich życiu się jeszcze nie zdarzyło. Pomagamy im to przemyśleć, przetrwać w spokoju, zbudować na tym doświadczeniu coś dobrego. Nie uda się to nam nad kolejnym zadaniem z matematyki czy prezentacją z historii. Ale dyskusja o stanie wyjątkowym w USA czy środkach podejmowanych przez rządu w celu zatrzymania rozprzestrzeniania się wirusa to doskonała lekcja edukacji obywatelskiej (prawa człowieka, konstytucja) czy polonistycznej (argumentacja).
Po piąte, codzienne budowanie relacji - nie nad książką, chyba że czytaną wspólnie, ale na spacerze, przy domowym gotowaniu czy porządkowaniu biblioteczki, przy wieczornym seansie rodzinnym. Tego też chyba teraz najbardziej brakuje w uczeniu się zdalnym – relacji z nauczycielem, relacji bezpośredniej z kolegami i koleżankami (Messenger już nie wystarczy).
To oczywiście relacja i refleksje z trzech dni edukacji i pracy zdalnej. Za tydzień może to wyglądać inaczej, mogą pojawić się nowe potrzeby, nowe wyzwania. Mam pewność, że elastycznie zareaguje na to moje miejsce pracy, my jako rodzice też będziemy elastycznie się organizować w domowym środowisku. A na ile elastyczny będzie system szkolny?
Czy jesteśmy gotowi na dłuższe zawieszenie szkoły?
Notka o autorce: Sylwia Żmijewska-Kwiręg jest Dyrektorem Programowym w Centrum Edukacji Obywatelskiej.