W ramach kampanii przed wyborami samorządowymi w marcu br. wiceministra Katarzyna Lubnauer spotkała się w Kielcach z przedstawicielami środowiska oświatowego. W swoim wystąpieniu nawiązała wówczas, między innymi, do sterowanej ze sfer rządowych kampanii nienawiści, jaką rozpętano w 2019 roku wobec strajkujących nauczycieli. Wskazała jej odczuwany do dzisiaj skutek: „Często nauczyciele spotykają się z sytuacją, że rodzice traktują ich gorzej niż kiedyś, ze względu na to co pojawiało się w przestrzeni publicznej”. Zapewniła, że „nie będzie już nigdy więcej – ze strony władzy – hejtu w stosunku do nauczycieli”.
Deklaracja prominentnej polityczki, że Najjaśniejsza Rzeczpospolita nie będzie szczuła społeczeństwa przeciwko ludziom w jej imieniu kształcącym młode pokolenie, zrazu wydaje się groteskowa. W istocie jednak można ją potraktować pozytywnie, jako wyraz sprawiedliwości dziejowej, zamykający symbolicznie haniebny rozdział z przeszłości. A właściwie, można by ją tak potraktować, gdyby ten rozdział został rzeczywiście zamknięty. Niestety, pogarda dla nauczycieli nadal kwitnie w szerokich kręgach społeczeństwa, mniej lub bardziej świadomie podsycana przez władze.
Kiedy obserwuję, a czasem wręcz odczuwam na własnej skórze symptomy upadku autorytetu pedagogicznego, przychodzą mi do głowy takie oto pytania. Jak to się zaczęło? Co napędza to zjawisko? Jakie są jego skutki? Czy możemy coś naprawić? Poszukując odpowiedzi znalazłem ciekawy trop w artykule Mariusza Janickiego „Zbiorowa hipnoza” („Polityka” nr 23/2024). Autor opisał mechanizm stosowany od lat aż po chwilę obecną przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, w celu narzucenia możliwie dużej grupie ludzi własnej narracji. Z widocznym sukcesem w postaci niemalejącego poziomu sondażowego poparcia.
Przykładem modelowej akcji propagandowej PiS, która kiedyś zapewne znajdzie się w podręcznikach, bo na to zasługuje, był strajk nauczycieli w 2019 roku. Protest zaczął się przy dużej empatii społeczeństwa, w pierwszej fazie był odbierany jako obywatelski akt uwalniania się ważnego środowiska z opresji ze strony ówczesnej władzy. Kilka tygodni później ta ocena dramatycznie się załamała, choć nauczyciele nie zmienili ani swoich oczekiwań, ani przekazu. Ale PiS wdrożył plan, który potem rozwijał: budowanie przewagi „popieranej przez społeczeństwo władzy” wobec nadmiernie roszczeniowej, interesownej, motywowanej politycznie grupy zawodowej, która szkodzi dzieciom, a powinna im służyć.
Wydawało się, że łatwo było rozpoznać elementy tej agit-akcji, polegającej na zrobieniu z nauczycieli wrogów dzieci i rodziców, i zapewne wielu obserwatorów było przekonanych, że dostrzega te zabiegi, ale nie zapobiegło to całkowitej zmianie atmosfery i nastawienia. To sztab PiS narzucił swoją ocenę, jeśli nie całej opinii publicznej, to na pewno tym, którzy mieli na nią wpływ. Okazało się nagle, że PiS „był skuteczny”, „złamał nauczycieli”, „rozegrał ich”, tak często wypowiadali się wtedy „obiektywni obserwatorzy”.
Strajk się załamał, ale odium względem nauczycieli – wrogów dzieci i rodziców, pozostało, ekumenicznie obejmując zwolenników różnych partii politycznych. Utrwaliło je kolejne dramatyczne wydarzenie, jakim była pandemia. Na temat organizacji i jakości zdalnego nauczania napisano bardzo wiele. Cała rzesza rodziców po raz pierwszy mogła zobaczyć, jak pracują nauczyciele. Niestety, w krzywym zwierciadle, bo wielu pedagogów nie było w stanie poradzić sobie z niespodziewanym wyzwaniem technologicznym – obsługą sprzętu i oprogramowania, oraz metodycznym, które wymagało wypracowania dosłownie w biegu metod prowadzenia zajęć. Pandemia ugruntowała krytyczną opinię o nauczycielach, tym bardziej, że nie mieli oni wsparcia ze strony władz, a wręcz przeciwnie – zostali zdani na własne siły. Symbolem tego może być jedyny spektakularny gest: bardzo spóźniona dotacja na zakup sprzętu, w humorystycznej wysokości 500 złotych. Mogło to wystarczyć do nabycia kamery czy mikrofonu, a nie przyzwoite wyposażenie domowego stanowiska pracy.
Dokładnie pięć dni po zakończeniu ostatniego okresu zdalnej nauki wybuchła wojna w Ukrainie. W krótkim czasie polski system oświaty wchłonął ponad sto tysięcy młodych imigrantów, zazwyczaj nieznających języka, czasem obciążonych traumą wojenną. I choć sytuacja była szczególna i pomoc uchodźcom dla większości Polaków oczywista, to krytykując polską szkołę warto pamiętać, że odbyło się to kosztem dodatkowego ogromnego obciążenia całej rzeszy nauczycieli, zazwyczaj bez dodatkowego wynagrodzenia.
Przy ugruntowanej niechęci opinii społecznej nietrudno było ministrowi Czarnkowi przez długi czas głosić, że kilkuprocentowe podwyżki wynagrodzeń nauczycieli, o wiele niższe niż inflacja, to świadectwo bezprzykładnej hojności władz, skutkującej ogólnym wzrostem dobrostanu całej grupy zawodowej. Aby „rozpoznać elementy tej agit-akcji” wystarczyło spojrzeć do MEN-owskiej tabeli wynagrodzeń nauczycieli, gdzie stawka nauczyciela początkującego przegrywała bój z ustawową płacą minimalną. Niestety, dociekliwość opinii publicznej nie sięgała tak daleko.
Wymienione powyżej przyczyny, a także zmiany w społeczeństwie, jak nigdy wcześniej skoncentrowanym na nie zawsze sensownym pedagogicznie dążeniu do zapewnienia dzieciom pełnego dobrostanu, zaowocowały fatalną atmosferą w placówkach oświatowych. Zła opinia o nauczycielach przełożyła się na ich relacje z rodzicami i uczniami. Między innymi dlatego zmianę władzy przyjęto w środowisku oświatowym z dużym entuzjazmem i nadzieją. Pozytywne nastawienie wzmacniała zapowiedź co najmniej 30-procentowej podwyżki wynagrodzeń zasadniczych. Powszechna była nadzieja na zmianę sposobu komunikacji władz z nauczycielami, wzięcie pod uwagę ich opinii oraz zaangażowanie ekspertów przy wprowadzaniu pożądanych zmian. Oczekiwano zmniejszenia zakresu szczegółowych wymagań zapisanych w podstawach programowych poszczególnych przedmiotów, ograniczenia biurokracji, zmiany funkcji kuratoriów z opresyjnej na wspierającą i wiele innych. Osobiście liczyłem jeszcze na nową narrację władz w stosunku do środowiska nauczycielskiego, a więc inne niż tylko finansowe podkreślenie znaczenia tego zawodu.
Pół roku po powołaniu nowych władz MEN wśród nauczycieli dominuje poczucie zawodu. Niekoniecznie wynika ono z niespełnienia konkretnych oczekiwań, bo jest oczywiste, że wielu zmian nie da się wprowadzić w krótkim czasie. Źródłem frustracji jest całokształt działań i zaniechań władz, układający się w obraz braku zaufania.
Konsekwentnie budowana jest narracja o konieczności obrony uczniów przed niekompetentnymi i pełnymi złej woli nauczycielami. Pisałem już krytycznie w artykule Kto kreuje politykę edukacyjną?! o działaniach władz w sprawach zgłaszanych przez małoletnich uczestników wieców wyborczych, więc nie będę tutaj przytaczał szczegółów. Jakoś nie widać podobnej otwartości na postulaty środowiska nauczycielskiego, jak choćby głośną ostatnio kwestię warunków pracy osób prowadzących wycieczki szkolne. Mało kto zdaje sobie sprawę, że nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale także kwestię odpowiedzialności i higieny pracy. Kierowca autobusu wiozącego wycieczkowiczów ma bardzo dokładnie określone limity czasu spędzanego za kierownicą oraz przerw w podróży – nauczyciele opiekują się dziećmi w trybie ciągłym, bo nawet w nocy zdarzają się sytuacje wymagające interwencji. Prędzej jednak spotkają się z aluzją o darmowej wycieczce za pieniądze rodziców, niż ze zrozumieniem, że to poważny problem prawny. Wiceministra Lubnauer ostatnio skwitowała pytanie dziennikarzy w tej sprawie stwierdzeniem, że można przecież rozważyć ją w zespole ds. pragmatyki zawodowej nauczycieli – co oznacza w istocie odłożenie jej na co najmniej dwa wycieczkowe sezony, albo wręcz na święty nigdy.
Jest rzeczą symptomatyczną, że nikt z przedstawicieli władz nie postawił najmniejszego znaku zapytania wobec zawartości niezwykle popularnej wśród uczniów książki „Prawo Marcina”, choć obok twierdzeń słusznych zawiera ona tezy bardzo dyskusyjne, szerzy też wśród odbiorów narrację bardzo nieprzychylną nauczycielom. Aktywne w mediach polityczki z kierownictwa MEN nie zabierają głosu w sprawach, w których obiektem nagonki są działania nauczycieli, często opisywane w sposób niezgodny z prawdą. Tak było na jednym z popularnych portali, gdzie w sensacyjnym tonie opisano, jak to nauczycielka prowadziła występny proceder sprzedając dzieciom w świetlicy słodycze. Akurat w tej sprawie poruszenie w sieci spowodowało, że pojawiło się wyjaśnienie:
W związku z głosami, że w liście opisano sytuację, która nie miała miejsca, poprosiliśmy jego autorkę o wyjaśnienie i doprecyzowanie. Okazuje się, że opisana przez nią sytuacja nie jest trwałą praktyką w szkole, a akcją zorganizowaną przed Świętami Wielkanocnymi. Uczniowie i uczennice kupują słodycze od nauczycielki pracującej w świetlicy w ramach bazarku świątecznego. Autorka listu, z uwagi na dobro dziecka, chce pozostać anonimowa.
Tego typu dementi, daleko niewystarczające wobec oskarżenia rzuconego na konkretną osobę, i tak pojawia się jedynie wyjątkowo – zazwyczaj prawdziwość różnych sensacji przysyłanych przez czytelników przyjmowana jest bezkrytycznie. Chciałoby się, żeby władze MEN, tak aktywne w manifestowaniu swojego prouczniowskiego stanowiska, raz czy drugi przeprowadziły śledztwo w sprawach nagłośnionych przez media, dotyczących nauczycieli, i w razie potrzeby nie zawahały się także napiętnować redakcji szerzących nieprawdę.
***
Pośród praktyków mało kto jest w stanie uwierzyć w powtarzane przez ministrę Nowacką zaklęcie, że w 2026 roku ruszy nowa reforma oświatowa. Jeśli ruszy, to będzie bardzo źle przygotowana i pozbawiona autentycznego poparcia społecznego. Ci sami praktycy nie mogą pojąć, dlaczego pół roku to było za mało, by zwolnić wielokrotnie skompromitowanego szefa Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Jego trwanie na stanowisku jest kolejnym wyrazem nieliczenia się z nauczycielami.
Lekceważenie przez władze środowiska edukacyjnego dało się zaobserwować przy okazji Wielkiej Debaty o Edukacji, jaka odbyła się na początku czerwca w wypełnionym Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, z udziałem wielu osób zaangażowanych w tej dziedzinie zawodowo i społecznie. Zapowiedziana wcześniej wiceministra Joanna Mucha ostatecznie nie pojawiła się, wymawiając chorobą. Sądząc z jej wpisów w mediach społecznościowych, albo zdecydowała się zrobić unik, albo po prostu nie doceniła rangi wydarzenia. Tymczasem wskazało ono dowodnie, że mnóstwo ludzi jeszcze przed październikiem 2023 roku bardzo zaangażowanych społecznie w tworzenie wizji zmian w edukacji, ma poczucie zawodu.
W istocie do krakowskiego zgromadzenia nawet nie musiałoby dojść, gdyby władze skorzystały z całego szeregu opracowań, jakie przed październikiem 2023 roku powstały w kręgach zbliżonych do opozycji. Raport z Narad Obywatelskich o Edukacji czy Mapa Drogowa dla Edukacji opracowana pod egidą koalicji „SOS dla Edukacji” są wciąż dostępne. Jeśli nawet władze czerpią z nich inspirację, czynią to bezobjawowo.
Szkoła nie jest i nigdy nie będzie cudowną enklawą w czasach pełnych zawirowań. Żeby jednak dobrze funkcjonowała, potrzebna jest równowaga. Kładąc nacisk na emancypację uczniów, równocześnie traci się oparcie w nauczycielach. W tym miejscu nasuwa się analogia z Lex Czarnek, które to rozporządzenie pozornie miało zwiększyć rolę rodziców w szkołach, a w istocie tylko polityczną kontrolę nad edukacją. Nie wiem, jaka jest intencja obecnych działań, ale uważam, że prowadzą one – poprzez podtrzymywanie konfliktu rodziców i nauczycieli, zapoczątkowanego w 2019 roku – do pozbawienia młodych ludzi rzeczywistego wsparcia osób dorosłych. Co pragnę poddać pod rozwagę nie tylko aktywistom społecznym, politykom zajmującym się edukacją, ale także instytucjom i organizacjom powołanym w celu ochrony praw dzieci. Konflikty w świecie dorosłych, nad którymi powoli przestajemy panować, i które coraz częściej kończą się w sądach, w istotny sposób naruszają prawo dzieci do spokojnego dorastania. Aby zapanować nad tym negatywnym zjawiskiem potrzebna jest spokojna i rzeczowa, pozytywna narracja z najwyższych trybun, kładąca nacisk na dobrostan wszystkich aktorów szkolnego teatru. Być może w miejsce polityków jej tworzenie należałoby powierzyć fachowcom, na przykład w ramach obiecanej Komisji Edukacji Narodowej.
Póki co, czekamy na publikację okrojonych podstaw programowych, której opóźnienie samo w sobie jest świadectwem przekonania władz, że nauczyciele nie muszą możliwie wcześnie wiedzieć, co ich czeka. Ten sam tok myślenia zastosowano już wcześniej, publikując rozporządzenie likwidujące przedmiot Historia i teraźniejszość po upływie terminu, w którym musiały powstać arkusze organizacyjne szkół. Dwa wyrazy lekceważenia w jednym: zmiana z opóźnieniem uderzająca w wymiar czasu pracy niektórych nauczycieli oraz zapewnienie dodatkowego zajęcia dyrektorom szkół. Co do podstawy programowej, można podejrzewać, że opóźnienie publikacji było świadome, aby przed wyborami europejskimi nie drażnić pedagogicznego elektoratu. Co jest możliwe, bo dyskusja nad zmianami przebiegła bardzo burzliwie, a ostateczny efekt zapewne nikogo nie zadowoli. Narracja w tej kwestii mogła jednak być prowadzona przez MEN w sposób daleko bardziej przemyślany.
Podczas wspomnianej debaty w Krakowie widoczne było ogromne rozczarowanie rozbieżnością oczekiwań środowiska i realnych działań władz w sferze edukacji. Niestety, bez przekonującej wizji, szeroko dyskutowanej, pozostaniemy z bardzo dolegliwymi dzisiaj konfliktami w społecznościach szkolnych, bez motywującej nadziei na przyszłość. Jeśli władza czeka, aż miejsce nauczycieli zajmie sztuczna inteligencja, co w świetle kolejnych osiągnięć nauki wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, to może lepiej, by zostało to głośno powiedziane. Niestety, zwykła ludzka inteligencja nie pozwala uwierzyć, że do 1 września 2026 roku powstanie na wyżynach władzy nowa koncepcja edukacji, którą wszyscy przyjmą z uznaniem i entuzjazmem. To tylko magiczne myślenie polityków, godzące w przyszłość młodego pokolenia.
***
Powtórzę w tym miejscu pogląd, którym przez czas jakiś będę kończył swoje artykuły. Otóż, gdyby prawdziwe było popularne ostatnio stwierdzenie, że młodzi ludzie są równie mądrzy jak dorośli, oznaczałoby to, że w miarę dorastania nie stają się mądrzejsi. Czy nie bezpieczniej jest przyjąć, że wiek i doświadczenie życiowe uzupełniają jednak zasoby intelektu człowieka, a nie wmawiać młodym ludziom, w różnych niecnych intencjach, że sami najlepiej wiedzą, co jest dla nich dobre? W istocie tę wiedzę zdobywać powinni na długiej, mozolnej drodze do dojrzałości, przy wsparciu mądrych dorosłych.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.