Ciągle z dużym zdziwieniem obserwuję szeroką i powszechną niechęć do zmian edukacji, nawet tych małych. Jeśli sięgnąć do starych książek, tych sprzed 100-50 lat, to o wielu zmianach już wtedy pisano i postulowano. I próbowano je wcielać w życie. Jak się okazuje wprowadzanie zmian idzie bardzo wolno. Z częstymi zwrotami ku przeszłości. Bezwład instytucjonalny jest bardzo duży. Dlaczego tak bardzo przywiązani jesteśmy do starych metod, mimo długoletniego niezadowolenia z ich nie najwyższej efektywności?
Przypomina mi się książka "Konopielka" Edwarda Redlińskiego, jakże arcypolska. A może nawet ogólnoludzka. Innowacja rolnicza w postaci znanej już kosy, lecz wykorzystanej do koszenia zboża napotyka ogromną niechęć, wręcz agresję. Bo dawniej żęło się sierpem a kosą to tylko trawę na siano koszono. Trudno zwolenników sierpa przekonać do kosy. Nawet polowy eksperyment, gdy jeden kosi kosą a reszta sierpem i teoretycznie łatwo porównać efekty, nie przynosi rozwiązania. Wzbudza tylko jeszcze większą agresję. Wbrew faktom, które można łatwo zobaczyć, zwolennicy sierpa nie tylko tkwią przy swoim, lecz i z agresją napadają na kosiarza. Jeśli fakty przeczą ich przekonaniom - tym gorzej dla faktów.
Podobne sytuacje widać w edukacji. Nowatorzy spotykają się nie tylko z niechęcią, lecz i często z agresją ze strony "konserwatystów". Nie tylko nie włączają się owi konserwatyści do zmian, nie tylko ciągle wypowiadają swoje mantry o "lepszości" metod podających, ale i aktywnie przeszkadzają wprowadzać zmiany. Sam nie zje a drugiemu nie da... chciałoby się napisać.
Bezwład instytucjonalny i społeczny jest duży. Czy sierpem można kosić zboże? Można. Lecz gdy uprawy sią dorodniejsze i bardziej gęste, znacznie lepiej sprawdza się kosa. Nie dlatego więc wykorzystuje się kosę bo sierp źle wymyślono lecz na skutek zmian w wydajności i sposobie uprawy, pojawiają się efektywniejsze metody. W wieku XXI koszenie ręczną kosą to też już przeżytek. I tylko zobaczyć je można w skansenach w formie historycznych rekonstrukcji. Postęp poszedł już daleko dalej. Nie tylko żniwiarki czy snopowiązałki, lecz kombajny zbożowe pracują na współczesnych polach. Znacznie większa wydajność pracy i większe plony z hektara. Lepsze jest wrogie dobrego. O tradycji warto pamiętać, a nawet czasem ją wykorzystywać. Niemniej warto także myśleć o wydajności i dostosowaniu do warunków środowiska.
Co wymusza zmiany w edukacji? Dwa czynniki, po pierwsze postęp technologiczny, po drugie zmiany w krajobrazie społecznym. Szkoła wymyślona dla społeczeństwa przemysłowego jest mniej wydajna w społeczeństwie, którego rozwój oparty jest na wiedzy. Zmieniły się także warunki demograficzne i pojawiły się coraz liczniejsze ruchy migracyjne. Szkoła zaczyna funkcjonować w zupełnie innym krajobrazie kulturowym i cywilizacyjnym. Zmiany są niezbędne. Chyba, że zadowala nas regres...
W najbliższych latach możemy spodziewać się kilku kluczowych i głębokich zmian w edukacji. W zasadzie one już zachodzą. Wynikają z rozwoju technologii. Po pierwsze hiperspersonalizowana edukacja - dzięki zaawansowanym technologiom, takim jak generatywna sztuczna inteligencja, możliwe będzie dostosowanie programów nauczania do indywidualnych potrzeb i stylów uczenia się każdego ucznia. Prawie jak indywidualna guwernantka dla każdego a nie tylko dla bardzo zamożnych. Po drugie stechnologizowany humanizm - integracja technologii z humanistycznym podejściem do nauczania, co pozwoli na rozwijanie zarówno umiejętności technicznych, jak i miękkich, takich jak krytyczne myślenie i empatia (4 K - kreatywność, kooperacja, komunikatywność i krytyczne myślenie). A czy w fabryce wczesnej epoki przemysłowej potrzebna była empatia i krytyczne myślenie? Po trzecie reaktywna adaptacja - systemy edukacyjne będą musiały szybko reagować na zmieniające się potrzeby rynku pracy i społeczeństwa, wprowadzając nowe przedmioty i metody nauczania. Czy normalny, wieloletni cykl wymyślania programów nauczania, powolnego wdrażania nowych podstaw programowych, nowych podręczników nie jest czasem już zbyt wolny? Jak się w tym systemie odnajdą mikropoświadczenia i uczenie się małymi porcjami? I w końcu inkluzywna innowacyjność - zwiększenie dostępu do edukacji dla wszystkich grup społecznych, w tym osób z niepełnosprawnościami i mniejszości etnicznych (w tym migrantów), poprzez wykorzystanie technologii i innowacyjnych metod nauczania. To są oczywiście duże zmiany strukturalne. Mniejsze dotyczyć będą sposobu nauczania, czyli tworzenia warunków do uczenia się, z inną rolą wykładów i metod podających oraz metod aktywizujących takich jak projekty i umiejętności praktyczne. Kiedyś dziecko uczyło się tego głównie w na podwórku i wielopokoleniowej rodzinie. Dzisiaj pokolenie singli i jedynaków znajdują się w innej sytuacji społecznej. Zmieniają się akcenty najpotrzebniejszych umiejętności i kompetencji do opanowania w zinstytucjonalizowanej szkole. A na dodatek wiedza jest w zasięgu ręki w każdym miejscu. Ręki z telefonem.
Zapewne jednym z powodów niechęci do zmian... jest konieczny wysiłek i strach przed porażką. Wychodzenie poza własną strefę komfortu. Wysiłek - bo trzeba uczyć się nowych metod i rezygnować ze starych przyzwyczajeń. Potrzebny więc dodatkowy czas i wysiłek. Do tego potrzebna silna motywacja. Ponadto jest jeszcze strach przed porażką, że się nie uda. Trudne jest zwłaszcza uczenie się nowych technologii. Czy potrafię się nauczyć nowego i jak szybko? Wiem to po sobie, ile czasu zajmuje mi uczenie się nowych nawyków, nowych scenariuszy zajęć (nawet jeśli to tylko niewielka modyfikacja). Od wielu miesięcy (a w zasadzie już kilku lat) uczę się nowych technologii by poradzić sobie z webinariami i kształceniem na odległość, np. w formie wykładów hybrydowych. Doświadczam to na sobie, ile wysiłku i stresu przyprawia uczenie się nowych programów czy wykorzystywania technologii AI. Czy podołam? Przecież inni uczą się szybciej. I często mają więcej czasu na naukę. A jak ja poradzę sobie przy ograniczonych zasobach czasowych, intelektualnych, sprzętowych, organizacyjnych? Widzę, ile musze się nauczyć i widzę, że nie zdążę, że nie dam rady. Ten pociąg zbyt szybko odjeżdża... Stąd może rodzić się frustracja i niechęć. Chyba, że zaakceptujemy swoją niedoskonałość i własne błędy. Chyba, że przestaniemy ścigać się z innymi. Sam doświadczam trudności i dyskomfortu, wynikających z konieczności zmian dydaktyki w małej i dużej skali. Ale czy upieranie się przy sierpie i niszczenie maszyn tkackich cokolwiek poprawi? Czy uratuje przed porażką i dyskomfortem? Nie!
Opór wobec zmian w edukacji jest zjawiskiem zastanym i złożonym, wynikającym z głęboko zakorzenionych tradycji oraz instytucjonalnego bezwładu. Jednak w obliczu dynamicznie zmieniającego się świata, w czasach trzeciej rewolucji technologicznej, postępu technologicznego i społecznego, konieczne jest otwarcie się na innowacje i adaptacje do nowych realiów. Tylko w ten sposób możemy zapewnić, że system edukacji będzie skutecznie przygotowywał kolejne pokolenia do wyzwań przyszłości. I tylko czy z otwarciem na zmiany oraz gotowością do ciągłego uczenia się poradzi sobie przeciętny nauczyciel w swojej codziennej pracy? Musi zaprojektować nowe warunki także dla siebie. Bo zmienia się rzeczywistość nie tylko uczniów, ale i nauczycieli, tu i teraz.
Ważne pytania, które się rodzą to:
- W jaki sposób można zwiększyć motywację nauczycieli do wprowadzania innowacji?
- Jakie są najważniejsze kompetencje, które powinien posiadać nauczyciel XXI wieku?
- Jakie są nasze, społeczne oczekiwania wobec przyszłości edukacji?
- Jaka jest rola rodziców w procesie zmian w edukacji?
Nie potrafię jeszcze odpowiedzieć na te pytania. Ale będę szukał na nie odpowiedzi. Także dla siebie, by się odnaleźć w trudnej i ciągle zmieniającej się rzeczywistości.
Notka o autorze: Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, profesorem i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a także członkiem grupy Superbelfrzy RP. Prowadzi blog Profesorskie Gadanie: https://profesorskiegadanie.blogspot.com. Licencja CC-BY.