Niedawno ukazała się w mediach internetowych informacja na temat szkół amerykańskich, które w 292 okręgach szkolnych (z 15 tysięcy) skróciły o jeden dzień czas nauki szkolnej. Głównie i przede wszystkim z powodów finansowych – piątek okazywał się zbyt trudny do udźwignięcia finansowo dla budżetów samorządowych. Czy to zapowiedź tego, co za dekadę może być czymś normalnym?
Jak okazało się z badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych przez dziennik "Washington Post", szkoły już co najmniej w 292 okręgach szkolnych prowadzą zajęcia tylko przez cztery dni, zwykle od wtorku do piątku włącznie. Liczba okręgów pracujących na tych zasadach wzrosła ponaddwukrotnie przez ostatnie dwa lata. Eksperci ostrzegają, że może to się odbić na poziomie wykształcenia przyszłych pokoleń Amerykanów. Przyznają to także sami nauczyciele, chociaż mają więcej wolnych dni przy skróconym tygodniu nauki. Czy nas również czekają takie zmiany?
Informacja o tym, że setki szkół amerykańskich skracają naukę do czterech dni w tygodniu przeszła w Polsce bez echa. Pewnie głównie z tego powodu, że kraj odległy, a problemy nie nasze, więc nas to nie interesuje. Niesłusznie. Problemy z finansami publicznymi są głównym zmartwieniem nowego rządu w Polsce, który zastanawia się ile jeszcze może pieniędzy wyciągnąć z kieszeni podatników na pokrycie nadmuchiwanej przez zadłużenie państwa dziury budżetowej. Z kolei samorządy ciągle szukają sposobu na sfinansowanie kolejnych zadań dokładanych im przez MEN oraz na utrzymanie sieci szkół (skutkiem tego są już m.in. zamykanie szkół czy próby ich łączenia). ZNP i inne związki zawodowe nie pozwolą na jakiekolwiek zmiany w Karcie Nauczyciela, które zmieniałyby obecne zasady finansowania płac w tym zawodzie. Raczej należy się spodziewać, że już w bliższej perspektywie będzie brakować pieniędzy na szkoły i trzeba będzie gorączkowo poszukiwać różnych sposobów na utrzymanie publicznego systemu edukacji. Co wówczas?
Rozwiązania amerykańskie mogą być jedną z możliwych opcji. W sumie można byłoby nawet tak pomyśleć, aby obrócić taką zmianę na korzyść uczniów. Pod warunkiem rozszerzenia komponentów e-learningowych i wprowadzenia zajęć online organizowanych np. w dniu „wolnym od przychodzenia do szkoły“. Oczywiście można to zrobić tylko z odpowiednim wyprzedzeniem. Za rozszerzeniem edukacji wirtualnej przemawia wiele argumentów – jest mniej kosztowna niż organizacja zajęć w szkołach; edukacyjne zasoby cyfrowe ciągle rosną, więc będzie na czym się oprzeć (zwłaszcza jeśli minister Michał Boni zrealizuje swój zamysł sfinansowania powstania cyfrowych zasobów edukacyjnych w języku polskim opartych na wolnych licencjach). Jest również bardziej atrakcyjna dla uczniów, dla których wirtualne środowisko nauki i komunikacji jest czymś naturalnym. Czy powinniśmy się już przygotowywać na taki scenariusz? Jak powinniśmy się przygotować na taką ewentualność?
Jedno jest pewne – zmiany są pewne. Dyskusja dziś o przyszłości finansowej edukacji (innej zresztą też) nie jest gdybaniem, ponieważ stałym elementem we współczesnym świecie są problemy finansowe państw, które nie mogą utrzymać modelu funkcjonowania wymyślonego w XIX lub XX wieku, w zupełnie innych warunkach ekonomicznych i społecznych. Kurczące się (w kwotach realnych) budżety publiczne oraz rosnące zadłużenie państw oznacza notoryczne poszukiwania oszczędności. Czy system edukacji jest taką wartością, że cięcia go ominą? Śmiem wątpić. O Grecji nie wspomnę, bo to przykład już bardzo drastyczny, ale przypomnę, że kiedy obecny rząd brytyjski premiera Camerona rozpoczynał urzędowanie, dokonano olbrzymich cięć we wszystkich obszarach działalności publicznej, likwidując przy okazji także doskonałe i wzorcowe dla całego świata publiczne inicjatywy edukacyjne (np. BECTA). Na jakiś czas kryzys udało się zażegnać, ale czy następnym razem cięcia w edukacji brytyjskiej nie będą głębsze? Wiele o możliwych scenariuszach rozwoju edukacji pisałem razem z Witoldem Kołodziejczykiem w raporcie Jak będzie zmieniać się edukacja? Wyzwania dla polskiej szkoły i ucznia, wydanym przez Instytut Obywatelski. Myślę, że już warto zastanawiać się, co zrobić z „wolnym poniedziałkiem”, chociaż być może to jest jeszcze odległa chwila, kiedy skrócimy tydzień szkolny w Polsce. Ale taki scenariusz jest całkiem możliwy.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym.)