Chyba w żadnej dziedzinie życia państwowy monopol się nie sprawdził, centralne sterowanie mało gdzie przynosi satysfakcjonujące efekty. Pisał o tym wiele razy w swoim blogu Wiesław Mariański. Dlatego po przełomie 1989 roku odeszliśmy od tej formy zarządzania, co łączyło się z uwolnieniem potencjału tkwiącego w indywidualnych inicjatywach Polaków. Efekty widoczne są dziś gołym okiem i pewnie mało kto chciałby powrotu do socjalistycznej szarzyzny i braku wszystkiego, ze sznurkiem do snopowiązałek włącznie. Przekonanie, że „góra” wie lepiej nie sprawdziło się w żadnej dziedzinie życia. Czy może sprawdzić się w edukacji?
Żyjemy w czasach określanych przez Zygmunta Baumana jako płynna nowoczesność. Jedyną stałą cechą obecnej rzeczywistości jest zmiana. Jak w takiej rzeczywistości funkcjonuje rozbudowany system edukacji? Czy w warunakch szybko zachodzących zmian można skutecznie sterować ponad 30 tysiącami szkół i rzeszą nauczycieli liczącą 650 tysięcy? Czy tak ogromny moloch, jakim jest dzisiejszy system edukacji, jest jeszcze sterowną strukturą? Dla porównania wystarczy podać, że pod nadzorem KENu pozostawały 74 szkoły, a na czele Komisji stały najbardziej światłe jednostki tamtej epoki.
Czy w warunkach niezmiernie szybko zachodzących zmian odgórne sterowanie jest właściwym sposobem zarządzania? Głosy krytyki płyną ostatnio pod adresm uczniów, nauczycieli, a nawet, jak pokazują przezprowadzone niedawno przez Ośrodek Rozwoju Edukacji badania, pod adresem dyrektorów, którzy mają podobno sabotować zmiany. A może winna nie leży po stronie wszystkich oskarżanych, ale tkwi w samym, niedostosowanym do potrzeb i czasu systemie? Być może odgórne zarządzanie i wprowadzanie innowacji, czy to ze względu na ilość szkół, czy to z powodu szybkości zachodzących zmian, nie może już być efektywne? Proces przygotowania zmian jest tak długi, że zanim cokolwiek zostanie wdrożone, już jest nieaktualne. Wystarczy sobie wyobrazić tony dokumentów przygotowywanych dla wszystkich typów szkół, drobiazgowe wytyczne dotyczące organizacji nauki i egzaminów zewnętrznych. MEN musi tonąć w produkowanych wciąż papierach i dokumentach. Może więc największym problemem naszej edukacji jest samo MINISTERSTWO i utrzymywana archaiczna struktura oświaty? Tonąc w papierach bardzo łatwo stracić z pola widzenia to, co najważniejsze, dobro uczniów.
Czy ta diagnoza jest prawdziwa? Czy odejście od monopolu, deregulacja i uspołecznienie edukacji mogłoby przynieść radykalną poprawę sytuacji? Czy dzięki temu zamiast zajmować się produkowaniem kolejnych papierów, szkoły mogłyby skupić się na nauczaniu? W wielu krajach nie ma jednego ministerstwa szkolnictwa, a decyzje zapadają na szczeblach lokalnych. Czy to jest wyjście z sytuacji? A może pójść jeszcze dalej i upodmiotowić wszystkich, którzy tworzą szkołę, czyli nauczycieli, uczniów i rodziców. Czy wiedząc, że mają realny wpływ na jej kształt, umieliby się dogadać i wspólnie pracować? Czy ministerialni urzędnicy wiedzą lepiej, czego potrzebują nasze dzieci?
A może rozwiązaniem problemu mogłoby być wprowadzenie bonu edukacyjnego?
Notka o autorce: Marzena Żylińska jest wykładowcą metodyki w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Toruniu i w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Zajmuje się też wykorzystaniem nowych technologii w nauczaniu. Prowadzi seminaria dla nauczycieli, współorganizuje europejski projekt "Zmieniająca się szkoła". Autorka książki "Postkomunikatywna dydaktyka języków obcych w dobie technologii informacyjnych". W przygotowaniu jest jej nowa książka "Neurodydaktyka, czyli nauczanie przyjazne mózgowi". Prowadzi swój blog w partnerskiej dla Edunews.pl platformie blogowej Oś Świata pod adresem http://osswiata.nq.pl/zylinska/. Artykuł jest przedrukiem wpisu zamieszczonego w Osi Świata.