Smartfonowi uczniowie

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Jest godzina 7.45. Wchodzę do szkoły, za chwilę zaczynam dyżur a potem pierwsza lekcja. Po drodze do pokoju nauczycielskiego kątem oka dostrzegam największego „wroga” procesu dydaktycznego. Odbijające się na twarzach moich uczniów światła ekranów urządzeń mobilnych nie pozostawiają żadnych złudzeń, co do tego, gdzie oni w tym momencie naprawdę są. Tubylcy cyfrowi...

Po wejściu do szkoły zdążyli jeszcze trochę pograć, sprawdzili konto na Facebooku albo Instagramie, przeczytali komentarze albo sami coś zdążyli napisać, pośmiali się z jakichś memów, obejrzeli jakiś krótki filmik... Część z nich w nocy spała o wiele za krótko. Za krótko na to, żeby ich mózg zdążył odpowiednio wypocząć i zrobić to, co potrzebne do uporządkowania informacji uzyskanych poprzedniego dnia. Jeśli ktoś dał im na Fejsie negatywny komentarz, to właśnie będą mieli z tyłu głowy przez sporą część dnia. Na lekcji będą myśleć, co odpisać w czasie przerwy, albo nawet zrobią to ukradkiem na zajęciach. Jest godzina 8.00, wchodzimy do klasy, smartfony lądują w torbie wyciszone albo wyłączone, ale i to nie zawsze, parę minut na czynności administracyjne i zabieramy się do pracy. Ale oni tak naprawdę nie są gotowi. Po ich twarzach, oczach w szczególności, widzę, że stan skupienia uczniów nie ułatwi mi przekazania im wszystkiego, co na dziś zaplanowałem. Oni jeszcze żyją tym, co zobaczyli kilka minut wcześniej na ekranie. O pełnej koncentracji nie ma mowy. Trzeba przygotować pod to przedpole. Żeby przykuć ich uwagę a następnie ją utrzymać przez dłuższy czas muszę na początku zrobić coś naprawdę wstrząsającego. Więc zaczynam Hello everyone! Guess what I saw on Facebook the other night...

Trzeba to wyartykułować wprost: wpływ urządzeń mobilnych na funkcjonowanie uczniów na zajęciach i w ogóle na całe życie „tubylców cyfrowych” to jeden z głównych problemów współczesnej szkoły. Zapomnijmy o komputerach. One przecież zostają w domu. Chodzi o te mniejsze zabawki, które uczniowie zawsze mają przy sobie i które rządzą ich umysłami do tego stopnia, że potrafią ich na długie chwile wyłączyć z rzeczywistości a gdy już do niej wrócą są rozdrażnieni i rozkojarzeni, bo kilkugodzinna nieobecność w sieci może sprawić, że coś ważnego ich ominie. Wzrasta ilość młodych osób zupełnie uzależnionych od swoich elektronicznych gadżetów. Ilość informacji, którą młody mózg przetworzy obcując ze swoim smartfonem, choćby na długiej przewie jest tak przytłaczająca, że przez sporą część czasu jest po prostu przestymulowany. A to niestety oznacza niezdolność do głębszej koncentracji w czasie zajęć lekcyjnych. Siedzą na tych lekcjach, nie przeszkadzają w zajęciach, coś tam robią, praca jakoś idzie do przodu, ale nie o taką koncentrację i stopień zaangażowania mi chodzi. Wracają do domu, mają czegoś konkretnego się nauczyć, ale biorą do ręki materiał i są bezradni. Nie znają sposobu, żeby go sobie przyswoić. Przebiegają więc oczami po tekście, infografikach, tabelkach i myślą, że się uczą. Następnego dnia na początku zajęć, krótko wracamy do poprzednich zajęć, ale gdy pierwsze pytanie zawiśnie w powietrzu zapada krępująca cisza. Czasem mam wrażenie jakby poprzednich lekcji wcale nie było. Jakby na ich "twardych dyskach" w głowach nie było w ogóle funkcji ZAPISZ. A przecież wiem na co ich stać, gdy są wypoczęci, gdy jakieś zagadnienie powoduje, że zapalają im się lampki w oczach, gdy pracują z zaangażowaniem, gdy w czasie zajęć osiągamy kolejne cele i idziemy jak burza dalej. Wiem również, że koniec końców jakoś damy radę, że przyzwoicie napiszą ten egzamin gimnazjalny lub maturę. Wiem to, bo w nich wierzę. Ale ile czasu i kreatywnej energii to będzie kosztować? A wszystko przez te zabaweczki z coraz większymi święcącymi ekranami.

Jeśli chodzi o przygotowanie umysłu uczniów do procesu dydaktycznego jestem jako nauczyciel i wychowawca zupełnie pozbawiony złudzeń. Nawet gdy tysiące razy przypominam o tym, jak ważny jest sen, pożywne śniadanie i jakie znaczenie ma zrównoważone podejście do korzystania z urządzeń mobilnych nadzieję straciłem już dawno. Nie jestem w stanie wpłynąć na to, aby uczniowie spali dłużej, nie zarywali nocek przed komputerem, bo właśnie wyszła nowa część „Wiedźmina” albo przez kilka godzin w ciemnościach sprawdzali czy da się zejść „na sam dół” Facebooka. Nie jestem w stanie odciąć negatywnej stymulacji mózgu jakiej dostarczają długie godziny spędzone na korzystaniu z urządzeń mobilnych. Mogę tylko prowadzić nierówną walkę, przekonywać pokazując negatywne strony, zachęcać do zachowywania równowagi i zdrowego rozsądku. Koncentruję się więc na tym na co realnie mam wpływ. A największy wpływ mam na to, co się dzieje w mojej klasie. Przez 45 minut będą gośćmi w moim "programie".

W czasach, w których niejeden nauczyciel przebąkuje o bezcelowości zadań domowych (bo nie ma takiego zadania, którego nie znajdziemy w necie), a uczniowie wprost mówią, że w domu się „prawie nie uczą”, najważniejsze rzeczy w procesie dydaktycznym muszą dziać się w sali lekcyjnej. Czas poświęcony na lekcję to czas bezcenny. To w czterech ścianach klasy okaże się czy odniesiemy edukacyjny sukces czy porażkę.

Jako refleksyjni nauczyciele mamy na pewno różne sposoby jak realizować cele zajęć ze smartfonowymi uczniami. Ja ze swej strony chciałbym przedstawić kilka postulatów, które mam nadzieję, rozpoczną dyskusję: „Jak skutecznie pracować z tubylcami cyfrowymi”. Główne hasła to: uwaga, emocje, koncentracja, dynamika, i powtarzalność. Początek lekcji jest momentem absolutnie kluczowym dla jej dalszego przebiegu. Moim głównym celem jest wtedy przykuć uwagę, a następnie wprowadzić w uczniów w stan koncentracji na zajęciach. Jeśli w danej sali mam taką możliwość, skracam odległość, która mnie dzieli od uczniów. W swojej klasie mam krzesła ustawione w podkowę, co sprzyja koncentracji uczniów na przebiegu zajęć i daje mi sposobność szybkiego reagowania na to, co się dzieje w klasie. Początkowa faza zajęć to najczęściej kilka minut, w czasie których dzielę się jakimś spostrzeżeniem, które ich bezpośrednio dotyczy albo wywołuje jakiś emocjonalny rezonans w grupie. Czasami używam jakiegoś cytatu, pokazuję jakiś obraz, zdjęcie lub krótki klip filmowy lub po prostu zadaję pytanie. Wszystkie te sposoby mają jednak wspólny mianownik MUSZĄ MÓWIĆ O TYM, CO JEST IM BLISKIE, O TYM CZYM ONI ŻYJĄ.

Samo rozbudzenie ciekawości, wyrwanie z postsmartfonowego letargu jest sporym wyzwaniem, ale jeszcze trudniejsze jest jego podtrzymanie przez znaczną część zajęć. Przez lata przetestowałem mnóstwo technik mających służyć temu celowi, ale tylko niektóre okazały się uniwersalnie skuteczne. Wspólnym mianownikiem dla wszystkich tych działań jest ich dynamika. Przestymulowane mózgi uczniów mają tendencje do szybkiego rozpraszania się dlatego też większość aktywności na moich lekcjach zamyka się w czasie od 5 do 7 minut. Kolejne zdarzenia następują po sobie w szybkim tempie, co nie pozostawia uczniom czasu na wyłączanie się lub błądzenie myślami. Dodatkowy efekt uzyskuję angażując w wykonanie zadania na forum grupy jak największą ilość osób, na przykład stosując zasadę rundki, w której uczniowie dynamicznie jeden po drugim podają swoje odpowiedzi do kolejnych przykładów np. w zadaniu z gramatyki.

Czy to możliwe, żeby przy takim szybkim tempie lekcji dużo z przekazanego materiału zostało w głowie? Wszystko zależy od jakości powtórek i ich częstotliwości. W nauce języka „input” stanowi głównie słownictwo, funkcje językowe i zagadnienia gramatyczne. Oszczędzając czas na dynamice zdarzeń w klasie mamy go więcej na powtórki, których rola na zajęciach wzrasta ponieważ uczniowie coraz mniej czasu poświęcają na pracę w domu. Z powodu problemu z funkcją ZAPISZ w mózgach „cyfrowych tubylców”, aby uzyskać pożądany efekt, trzeba po wielokroć ponawiać próby powtarzania materiału. Dwie powtórki, na początku i na końcu zajęć to w zasadzie rzecz konieczna, warto też powtarzać progresywnie w trakcie zajęć. W tygodniowym cyklu zajęć nie popełnimy błędu, gdy na powtórki poświęcimy nawet ¼ całego czasu. Smartfonowi uczniowie oczekują silnych wrażeń, mocnych i klarownych komunikatów oraz częstych wzmocnień tak, aby to, co najistotniejsze, wbiło im się w głowę niczym slogan z setki razy słyszanej reklamy bądź refren hiphopowego numeru.

Większość czynności związanych z przekazywaniem wiedzy uczniom w klasie musi być wykonywana z dużym zaangażowaniem, tak aby wiedza zyskała atrakcyjną oprawę i by wzbudzić w uczniach przekonanie, że dowiadują się czegoś dla nich naprawdę istotnego. Odpowiedzią na atrakcyjność wirtualnego świata, do którego młodzi dostają się przez smartfon jest rozbudzanie z pasją ciekawości rzeczywistego świata. Takie pełne zaangażowanie ma jednak jeden minus. Po czterech takich lekcjach nauczyciel jest zupełnie wypompowany...

To, o czym piszę w tym artykule to próba zwrócenia uwagi na wpływ urządzeń mobilnych na naszych uczniów, ich sposób myślenia i postrzegania świata, dokonana z perspektywy jednego nauczyciela i jednej szkoły. Zapraszam wszystkich do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami i refleksjami, próbami działań, bowiem dyskusji o procesie dydaktycznym we współczesnej szkole nie można prowadzić pomijając to zagadnienie.

Oczywiście nie można też prowadzić dyskusji o urządzeniach mobilnych w szkole koncentrując się wyłącznie na ich negatywnym oddziaływaniu, bowiem odpowiednio, z rozwagą używane mogą być cenną pomocą na zajęciach. Ale to już materiał na kolejną wypowiedź.

 

Notka o autorze: Karol Pietrzyk jest nauczycielem języka angielskiego w XII Liceum Ogólnokształcącym w Szczecinie.

 

Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie