Można pytać: czy? Ale patrząc na postęp technologiczny (co raz to nowe narzędzia, które ułatwiają i umilają nam naukę w sieci), nieustanne kłopoty z finansowaniem oświaty (nie tylko w Polsce), idiotyczne pomysły (już w majestacie prawa) zapchania klas jak największą ilością uczniów, bardziej wskazane byłoby zapytać: kiedy to nastąpi? Bo że kiedyś nastąpi, nie mam złudzeń.
W sumie takie są trendy globalne – już kilka lat temu naukowcy z Uniwersytetu Harvarda przewidywali, że pod koniec obecnej dekady w Stanach Zjednoczonych połowa tradycyjnych zajęć szkolnych będzie miała miejsce w sieci. W tym pomyśle nie ma nic złego – w każdym przedmiocie znaleźć można wiele treści, które z powodzeniem mogłyby zostać przeniesione do internetu – uczeń logowałby się do platformy edukacyjnej i tam samodzielnie uczył się i wykonywał ćwiczenia. Zapewne nie wszystko dałoby się w ten sposób sensownie zmienić – wiele zagadnień, zwłaszcza tych związanych z doświadczeniami i pracą zespołową, wymagałoby jednak przyjścia do klasy, chociaż... mamy już nawet polskie doświadczenia (Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji Za Granicą), kiedy cały program nauczania jest realizowany w sieci (dla polskich dzieci i młodzieży przebywających poza Polską). No ale na razie, jeśli mówimy o edukacji powszechnej i masowej, pewnie system oświaty by nie udźwignął takiego rozwiązania. Jeszcze nie. Ale im więcej będzie w Polsce kłopotów z finansowaniem oświaty, tym takie myślenie urzędnicze pewnie będzie silniejsze.
Temat dzisiejszy nie jest wyłącznie rozważaniem teoretycznym. Otóż świeżo przeprowadzony w Stanach Zjednoczonych sondaż wśród rodziców nastolatków przyniósł dość zaskakujący wynik. Otóż 54% respondentów uznało, że w niedalekiej przyszłości ich dzieci będą uczyły się w domach korzystając z kursów online i tylko na niektóre zajęcia będą dojeżdżać do szkół.
Taki model powoli zaczynają realizować amerykańskie college, ale staje się coraz bardziej prawdopodobny także na wyższych poziomach kształcenia ogólnego (K-12).
W college’ach i uniwersytetach amerykańskich wzrost liczby uczestników w kursach online wzrósł o 29% od 2010 r. (dane Columbia University College Research Center). Z kolei z badania Babson Survey Research Group wynika, że obecnie już 30% studentów korzysta z różnych form e-learningu w szkołach wyższych.
„Uczenie się nie jest dziś ograniczone przez cztery ściany uczelni – może mieć miejsce gdziekolwiek i naprawdę już ma miejsce gdziekolwiek“ – skomentował ostatnie wyniki sondaży Todd Hitchcock, wiceprezydent Pearson Learning Solutions. „Wzrost kształcenia online podkreśla jednocześnie potrzebę większej dbałości o jakość edukacji oraz elastyczne programy, które odpowiadać będą na potrzeby rynku pracy XXI wieku“.
Wydaje się, że technologicznie już teraz jesteśmy przygotowani na taką edukację online nawet w Polsce (są programy i platformy). Ale póki co to nie nastąpi jeszcze w Polsce w tej dekadzie. Po pierwsze nie mamy polskojęzycznych zasobów (co może się zmienić, gdy pojawią się przygotowywane przez Ośrodek Rozwoju Edukacji bezpłatne, cyfrowe, otwarte podręczniki). Po drugie – ok. 560 tys. nauczycieli w szkołach. Nowa koncepcja edukacji z wykorzystaniem e-learningu wymagałaby dokładnego określenia roli i zadań nauczycieli w nowym systemie. I po trzecie najważniejsze – mentalność. E-learning oznacza ogromną odpowiedzialność za własne uczenie. Do tego polscy uczniowie w ogóle nie są przygotowywani, ponieważ polska szkoła nie uczy ich uczyć się. Niestety za to ostatnie przyjdzie potem młodym ludziom zapłacić na rynku pracy (do którego w momencie opuszczenia szkoły nie są przygotowani).
(Źródło: eCampusNews, opracowanie własne)
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)