Nauczanie online już wkrótce może zmienić system oświaty. Naukowcy Uniwersytetu Harvarda prognozują, że za 10 lat połowa zajęć w szkołach średnich może odbywać się w sieci. Jeżeli szkoły chcą dalej pełnić swoją funkcję edukacyjną, powinny już inwestować w programy edukacji na odległość. W przeciwnym razie mogą stracić swoich tradycyjnych odbiorców.
Clayton Christensen z Harvard Business School jest w USA jednym z najbardziej znanych naukowców zajmujących się nowymi technologiami edukacyjnymi i ich wpływem na funkcjonowanie systemu edukacji (przeczytaj także: Edukacja naszych dzieci cz. 4). Jest również autorem książki Disrupting Class, w której dowodzi, że z racji postępu technologicznego i pod wpływem innowacji zakłócających dotychczasowy sposób działania (ang. disruptive innovation, innowacja przełomowa), szkoły nie mają przed sobą innej drogi rozwoju niż zmiana modelu nauczania i usprawnienie procesu edukacji. Termin "innowacja przełomowa" pochodzi z języka biznesu i oznacza sytuację, w której nowe produkty lub usługi pojawiające się na danym segmencie rynku kompletnie zmieniają sytuację biznesową, powodując upadek starych liderów branży i wykreowanie nowych.
Christensen uważa, że modele biznesowe mogą mieć zastosowanie również do publicznego systemu edukacji. Można starać się utrzymywać dany produkt na rynku przez długi czas, ale będzie to kosztowne, ponieważ rynek ciągle się zmienia się pod wpływem najnowszych technologii. W pewnym momencie koszty utrzymania dotychczasowego produktu na rynku znacznie przewyższą nakłady, jakie można ponieść na innowacyjny produkt pełniący te same i wiele innych, dodatkowych funkcji. Według jego teorii można wprawdzie modernizować dotychczasowy system edukacji publicznej jako całość, ale już tworzące go poszczególne elementy, czyli szkoły, nie.
Christensen proponuje, żeby szkoły wymyśleć na nowo, w bardziej innowacyjnym wydaniu - zbyt duże jest jego zdaniem ryzyko kosztownej porażki w wyniku zapaści całego systemu edukacji. Takie sytuacje występują w świecie biznesu i nic nie wskazuje na to, że inaczej może być z systemem szkolnictwa, który jest przecież formą usługi świadczonej przez wyspecjalizowane podmioty na rzecz konsumentów.
Przykładem jakim posługuje się do ilustracji zagrożeń jest wprowadzenie na rynek przez Sony przenośnych odbiorników radiowych, co kompletnie zmieniło liderów tego segmentu, mimo, że inne korporacje (na przykład Radio Corporation of America, które przestało istnieć w latach 80-tych) przeznaczały miliardy dolarów na rozwój swoich produktów. Szkoły publiczne w Stanach Zjednoczonych wydały już 60 miliardów dolarów na nowe technologie inwestując w zakupy sprzętu i oprogramowania. Ale to jest jego zdaniem tylko nowy i kosztowny dodatek do starego modelu, nie zaś faktyczna zmiana filozofii i sposobu nauczania przy wykorzystaniu najnowszych technologii.
Gdzie tkwi zagrożenie? Jeżeli okaże się, że masowo wejdą na rynek edukacji inni "dostawcy wiedzy", tańsi, lepiej dopasowani do ich preferencji i stylów uczenia się i bardziej użyteczni dla uczniów, wcześniej czy później porzucą oni szkoły. Zwłaszcza jeśli nowa oferta będzie ogólnodostępna i bardziej satysfakcjonująca dla jej odbiorców. Taką przełomową innowacją w edukacji może okazać się e-learning na skalę masową. W samych Stanach Zjednoczonych liczba kursantów online wzrosła z 45 tysięcy w 2000 r. do 1 miliona w 2008 r. Christensen uważa, że do 2013 r. e-edukacja szkolna obejmie już 10%, a w 2019 połowę uczniów szkół średnich. Nadejdzie jego zdaniem taki moment, gdy edukacja online osiągnie swój punkt przełomowy i zmusi szkoły do konkurowania o swojego klienta z różnymi instytucjami edukacyjnymi. Szkoły, w których uczniowie nie będą chcieli się uczyć, najprawdopodobniej będą likwidowane.
Prognoza Christensena dotyczy rynku amerykańskiego. Czy tylko? Niekoniecznie. Korzystamy w Polsce z tych samych rozwiązań technologicznych i choć rozwój rynku usług edukacyjnych online jest w naszym kraju wolniejszy niż w krajach anglosaskich, Korei czy Japonii, ten proces również następuje szybko. Prawdopodobnie w ciągu najbliższych dziesięciu lat nie dokona się aż taka rewolucja w polskich szkołach, jaką przewiduje Christensen, ale kilka lat później, uwzględniając opóźnienie, z jakim docierają do nas trendy światowe, jest to już możliwe.
Wydaje się, że nie ma również znaczenia to, że mamy w Polsce tzw. „bezpłatną” edukację (co jest pewną fikcją, zważywszy na bardzo realne wpłaty rodziców wnoszone z różnego tytułu do wspólnej kasy szkoły). Dotychczasowy model polskiej szkoły jest drogi, nieefektywny i raczej niezbyt lubiany przez uczniów. Droga do rewolucyjnych zmian w polskiej edukacji w perspektywie kilkunastu lat jest już otwarta.
(źródło: eSchoolNews)