Choćbyśmy mieli i dziesięć takich programów jak „Cyfrowa szkoła“, w których szkoły zakupiłyby nowe urządzenia, i tak nie wystarczy na dobry sprzęt dla wszystkich uczniów. Pomysł, aby każdy uczeń dysponował w publicznej szkole własnym urządzeniem, w polskich realiach jest niezwykle trudny do realizacji. Może się udać, ale pod jednym warunkiem: szkoła otworzy się na technologie, które uczniowie mają w domach (a częściej w plecakach lub kieszeniach).
BYOT to skrót od angielskiego wyrażenia Bring Your Own Technology – przynieś swój sprzęt. Po polsku brzmi piękniej – PSS... trochę jak forma zwrócenia uwagi, przywołania do porządku. Właśnie być może to jest to – „PSS, nie zapomnij o swoim sprzęcie, gdyż będzie ci potrzebny na zajęciach“. To w polskich warunkach niektórym nauczycielom zabrzmi jak rewolucja w klasie, ale spokojnie - zachodnie doświadczenia wskazują, że to tylko (albo AŻ!) ewolucja. Ewolucja myślenia o infrastrukturze technologicznej w szkole. I ewolucja myślenia o technologiach wspierających proces edukacji.
Szkoła publiczna jako instytucja raczej nie będzie w stanie zapewnić uczniom na wszystkich zajęciach w miarę nowoczesnego (pozwalającego na pełne wykorzystanie potencjału współczesnego internetu i programów dostępnych w sieci) i przyjaznego dla użytkownika sprzętu – komputerów, tabletów, aparatów cyfrowych, telefonów / smartfonów, itp. System 1:1 jest ideą, która w naszych warunkach jest bardzo kosztowna w realizacji i władze oświatowe (nie wspominając o ministrze finansów) zawsze będą podejrzliwie patrzyć na takie inwestycje. Dlatego proste rozwiązanie – pozwolenie uczniom na używanie własnego sprzętu na zajęciach może rozwiązać problem niedoinwestowania technologicznego szkoły.
Na marginesie, jest pewien problem i wątpliwość. Jeśli celem nauczania w polskim systemie oświaty jest zdawanie testów i egzaminów, to tak naprawdę wszystkie te inwestycje w technologie nie są wcale potrzebne. Wystarczy kreda, tablica, papierowy podręcznik, papierowy zeszyt ćwiczeń i oczywiście wydajne ksero w szkole i tyle. Dlatego – być może do końca epoki kredy w szkole jeszcze BARDZO DŁUGA droga...
Ale wracając do PSS... Wiele pozytywnych doświadczeń z wprowadzaniem sprzętu uczniów na zajęcia mamy już w szkołach uczestniczących w programie Szkoła z klasą 2.0 prowadzonym przez Centrum Edukacji Obywatelskiej. W Polsce jeszcze ta idea raczkuje, natomiast w innych krajach władze oświatowe poczynają sobie z BYOT odważniej. W okręgu Mankato (stan Minnesota, USA) uczniowie nie muszą chować swoich urządzeń w plecakach ani ich wyłączać. Mogą podłączyć swoje laptopy, netbooki, czy tablety do szkolnej sieci Wi-fi podczas zajęć.
„Pozwalając uczniom na korzystanie z własnych urządzeń, uwalniamy szkolny sprzęt dla tych uczniów, którzy naprawdę mają problemy z dostępem do technologii“ – mówi Doug Johnson, dyrektor ds. mediów i technologii w szkołach Mankato i autor opublikowanego w tym roku przewodnika dla nauczycieli pt. The Classroom Teacher’s Technology Survival Guide. W tym okręgu około 90% uczniów ma swoje urządzenia z dostępem do sieci, ale dla tych 10% jest to poważny problem. Jak zauważa Johnson, do pomysłu przekonali się rodzice – często powtarzający: „jak już kupuję tego iPada mojemu dziecku, mam nadzieję, że nauczyciele będą go używać“.
Z badań Pew Research (2010) wynika, że w Stanach Zjednoczonych powyżej 75% uczniów w wieku 12-17 lat posiada telefon komórkowy, a 19% tablet (w Polsce są to pewnie niższe wskaźniki, ale na pewno szybko rosną). Nic więc dziwnego, że idea BYOT zaczyna znajdować poparcie w szkołach. Wystarczy niewiele na początek – zapewnić w szkole szybkie łącze z internetem i efektywną sieć Wi-Fi ORAZ pozwolić uczniom na korzystanie z tej sieci.
Patrząc od strony systemu oświaty ta ewolucja myślenia ma istotny plus. Przyczynia się w znaczącym stopniu do ograniczenia luki cyfrowej w obszarze edukacji (cyfrowego wykluczenia w edukacji). Sprzęt posiadany przez szkołę może być efektywniej wykorzystany przez uczniów, którzy są narażeni na to wykluczenie. Szkoła nie musi już dokonywać zakupów masowych, aby dać wszystkim jakiś miraż dostępu do technologii. Może zakupić mniej, ale urządzeń lepszej jakości (na przykład posiadających baterie pozwalające na pracę bez ładowania przez cały dzień).
Oczywiście, będą na początku pewne trudności. Nauczyciel będzie musiał przyzwyczaić się, że ma do czynienia z różnymi rodzajami sprzętu i platformami. Na szczęście póki co internet mamy ten sam we wszystkich urządzeniach, a zatem to jest jakiś punkt wyjścia do myślenia o lekcji PSS. Na początku może to być dla nauczyciela niedogodność, dopóki nie odkryje, że różne urządzenia w klasie mogą współtworzyć bardzo dynamiczne środowisko, w którym różne typy urządzeń będą wykorzystywane zgodnie ze swoim przeznaczeniem do różnych typów aktywności edukacyjnych (i wzajemnie się uzupełniać). Możliwe jest robienie prezentacji na smartfonach, ale prawdopodobnie szybciej i ładniej można je zrobić na laptopach czy tabletach.
Technologia też poszła na rękę idei PSS. Pojawienie się technologii „chmury“ (ang. cloud) pozwala wszystkim uczniom pracować na tych samych zasobach w internecie jednocześnie. Dostęp do tych zasobów jest możliwy praktycznie z poziomu smartfona, tabletu, netbooka, laptopa.
Jak zauważa Johnson, wielu nauczycieli będzie opierało się idei PSS, obawiając się, że zostaną przytłoczeni przez obecne w klasie technologie. Z kolei przestawienie się uczniów na taki nowy system pracy zajmie tylko chwilę – bo przecież znają możliwości swoich urządzeń.
Jeśli mamy rzeczywiście rozwiązywać problem edukacyjnej luki cyfrowej w szkołach, dyrektorzy szkół powinni postawić na PSS i stworzyć rekomendacje dla rodziców – jakiego rodzaju sprzęt warto kupować w prezencie dzieciom, aby mógł on być łatwo wykorzystany na zajęciach szkolnych.
(Źródło: Mindshift, opr. własne)
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)