Czy można pogodzić pracę w dużej fundacji z nauczaniem w szkole podstawowej? Monika Zwierko, członek zarządu Fundacji Uniwersytet Dzieci i nauczycielka języka polskiego w klasie siódmej jednej z wrocławskich szkół, udowadnia, że tak. O swoim powołaniu, pasji do uczenia i eksperymentowania oraz kompetencjach, które są niezbędne do pracy w szkole opowiada w swoich wspomnieniach z pierwszego roku w nowej roli.
Praca w szkole była moim marzeniem od dziecka. Skończyłam studia kierunkowe, a potem zawodowo byłam związana z edukacją, pracując w Fundacji Uniwersytet Dzieci. W swojej pracy nie miałam jednak bezpośredniego kontaktu z nauczaniem. Czas prawdziwego spełnienia dziecięcych marzeń nadszedł niespodziewanie dopiero w ubiegłym roku szkolnym, gdy podjęłam się posady nauczycielki języka polskiego - i to od razu w klasach siódmych, których wcześniej nie znałam. Choć wszyscy doświadczeni nauczyciele mówili, że to mało reprezentatywny rok, że pracuję w trudnych pandemicznych czasach, innych niż wcześniej, to nie żałuję tej lekcji.
Rozmawiając z gronem kolegów i koleżanek - również stażystów - oceniam, że byłam w zdecydowanie lepszej sytuacji niż oni. Doświadczenie zawodowe, zdobywane przez lata w Fundacji Uniwersytet Dzieci, pozwoliło mi bez skrępowania pracować w czasie nauczania zdalnego, ale też poradzić sobie z gąszczem dokumentów, e-maili i przede wszystkim organizacją pracy własnej. W agendzie tygodniowej w Fundacji nie ma dnia bez spotkań on-line, samodzielnego planowania projektu, zarządzania spotkaniami i pilnowania realizacji pracy innych. To wszystko sprawiło, że szkolna rzeczywistość mnie nie przerosła.
Były momenty trudne. Przekroczywszy próg szkoły, szybko zorientowałam się, że jestem ja - klasa - dokumenty i… muszę sama sobie poradzić. W rzeczywistości w szkole nie występuje proces wdrożenia do pracy. Opiekun stażu nie jest tym samym co znany w firmach czy też organizacjach pozarządowych “buddy”. W czasie studiów nikt nie uczy tak prozaicznych rzeczy jak wypełnianie dziennika czy tworzenie rocznego rozkładu lekcji, a o metodach nauczania rozmawia się teoretycznie, ewentualnie opisuje się je na kolokwium czy egzaminie. Jestem pewna, że zupełnie inne wspomnienia byłyby we mnie, gdyby moje marzenia zawodowe spełniły się wiele lat temu, tuż po zdobyciu dyplomu. Byłoby mi zwyczajnie bardzo trudno efektywnie wykonywać swoją pracę. Na szczęście marzenia mają to do siebie, że czasami nie spełniają się od razu.
Podstawa programowa - szansa na eksperymentowanie
To, co szczególnie cenię w pracy w ogóle to swoboda, samodzielność i możliwość eksperymentowania. Tak mogę pracować w Fundacji, ale jak szybko się okazało, bo już we wrześniu - tak mogłam pracować również w szkole. Podstawa programowa, na którą bardzo często powołują się nauczyciele, mówiąc o ograniczeniach w szkole, jest jedynie punktem odniesienia, celem dla nauczyciela. Na pewno nie jest ograniczeniem i nie należy jej w ten sposób postrzegać. Mimo że zawiera sporo treści, które należy omówić, nie informuje o tym, jak to zrobić - i to jest wielki atut tego dokumentu. Dzięki temu nauczyciel ma wielką swobodę w realizacji lekcji, może eksperymentować z metodami, odpowiadać na potrzeby uczniów i zarażać swoją pasją. To, w jaki sposób realizowane są lekcje, zależy głównie od nauczyciela, a trochę od uczniów i relacji, jaką wspólnie tworzą. Ani dyrektor, ani urzędnicy z kuratorium, ani rodzice nie narzucają wykorzystywanych metod i środków. Nauczyciel jest artystą, kreatorem, sprawcą dzieła, jakim są lekcje.
Moi uczniowie, pisząc do mnie listy na podsumowanie semestru ze swoją samooceną oraz z oceną mojej pracy, wskazywali szereg lekcji, dzięki którym zapamiętali nowe dla nich zagadnienia i prosili o podobne lekcje w kolejnym semestrze. Nie mogłam postąpić inaczej. Eksperymentowałam dalej. Przynosiłam klocki na język polski (sic!), projektowałam zadania dla detektywów, organizowałam zadania zespołowe. Jednym z sukcesów okazał się eksperyment z pracą projektową nad obowiązkową lekturą. W grudniu, mimo że aura nie nastrajała zimowo, uczniowie pracując w zespołach, zupełnie samodzielnie, bez spotkań ze mną (mogli korzystać z konsultacji), przez tydzień opracowywali lekturę obowiązkową - “Opowieść wigilijną” K. Dickensa. Koleżanki pytały mnie, czy nie obawiam się, że ostatecznie dzieciaki nie zrozumieją problematyki utworu, nie wykonają zadań, że zwycięży tydzień bez polskiego i najwyżej otrzymają jedynkę za brak realizacji zadań. Obawiałam się. Jednak efekty pracy uczniów przerosły moje oczekiwania. A najciekawsze jest to, że kiedy spotkaliśmy się z końcem maja z powrotem w szkole, tę lekturę dzieciaki pamiętały w zasadzie najbardziej.
Metoda pytań i doświadczeń jako źródło motywacji
O czym to świadczy? Że zaangażowanie dzieci i młodzieży, oddanie im odpowiedzialności za przyrost wiedzy i umiejętności, owocuje i jest wygodne dla nauczyciela. Mówiąc językiem sportowym, piłeczka jest po stronie dzieciaków, a moją rolą jest motywowanie ich i czuwanie nad właściwym przebiegiem gry. Jestem pewna, że gdybym zaczęła tę pracę tuż po studiach, nie byłoby mnie stać na takie działania. Raczej czułabym, że jeśli ja powiem, ja napiszę na tablicy, ja sprawdzę uczniów, to jest to gwarancja tego, co dzieci wyniosą z lekcji. Nic bardziej mylnego.
Pamiętam, jak nieufnie opowiadałam naukowcom, przygotowującym warsztaty dla studentów Uniwersytetu Dzieci, że niezwykle ważne jest, by dzieci samodzielnie doświadczały nauki i by wyciągały wnioski ze swojego działania. Oni uczyli się ode mnie (słuchając teorii) o Metodzie Pytań i Doświadczeń, o aktywizacji dzieci, o emocjach budujących dobre skojarzenia z nauką, ja zaś nauczyłam się od nich, obserwując ich przez lata na warsztatach dla małych studentów.
Nauczyciele mają wielką moc rozwijania talentów uczniów
Dużym zaskoczeniem dla wielu uczniów było to, że nie odpuszczam im łatwo, że na każde “nie wiem, nie umiem, nie uda mi się”, okazywało się, że jednak coś wie, coś potrafi i coś się udaje. Dla mnie z kolei dużym zaskoczeniem było pytanie, przy okazji niemal każdego zadania, czy jest ono na ocenę. U uczniów występowała niemal wyłącznie motywacja zewnętrzna. To bardzo niepokojące.
Jestem pewna, że doświadczenie, które zdobywałam przy projektowaniu warsztatów dla studentów, scenariuszy lekcji dla nauczycieli czy zarządzania zespołami Fundacji Uniwersytet Dzieci pozwala mi postrzegać szkołę, lekcje i uczniów inaczej, z większą świadomością i troską o rozwój kluczowych kompetencji w dzieciakach. W nas, nauczycielach, winna znaleźć się zdolność pokazywania świata, w tym świata nauki w taki sposób, by budzić chęć poznawania go i pogłębiania wiedzy o nim - bez względu na to, czy wstawimy kolejną ocenę czy nie, czy uczymy plastyki czy geografii, czy uczymy w wielkim Wrocławiu czy w małej wsi na Podhalu. My, nauczyciele, mamy wszelką możliwość rozwijania talentów uczniów, pielęgnowania ich pasji i nie zrażania do nauki. Musimy tylko o tym pamiętać, a dodatkowo musimy uwierzyć, że nasi uczniowie mogą być partnerami w procesie uczenia się. Wówczas wszyscy będziemy z uśmiechem i bez obaw wchodzić do szkolnej sali lub łączyć się na spotkania on-line.
Notka o autorce: Monika Zwierko jest absolwentką filologii polskiej, z wielką pasją do edukacji, którą realizuje jako członek zarządu Fundacji Uniwersytet Dzieci oraz nauczycielką języka polskiego we wrocławskiej szkole podstawowej.