Wakacje trwają w najlepsze, a tu sam prezes Kaczyński dość niespodziewanie, podczas partyjnego spotkania PiS w Kórniku, wspomniał o pracownikach oświaty. Powiedział mianowicie, że „w oświacie jest dużo do zrobienia. Pensje nauczycieli są za niskie. Trzeba to zmienić. Na to trzeba jednak większego budżetu i rozwoju gospodarczego. Jak rzucimy nowe pieniądze teraz, inflacja pójdzie w górę. A w szkołach pracuje prawie 1 mln ludzi, nauczycieli, obsługi administracyjnej. To duży wydatek”.
Jeśli ktokolwiek dostrzegł w tych słowach zapowiedź zmiany na lepsze, to znaczy, że jest naiwny albo dotknięty nieuleczalnym optymizmem. W całej wypowiedzi istotne jest bowiem tylko ostatnie zdanie. Kryje się w nim komunikat, że nauczyciele nie mają co liczyć na podwyżki, które Senat dopisał w procedowanej właśnie nowelizacji Karty Nauczyciela. Sejmowa większość otrzyma partyjne polecenie, by wyrzucić je do kosza. I tyle będzie w temacie, nie po raz pierwszy zresztą.
Rządzący konsekwentnie nie przejmują się losem bardzo spauperyzowanej, choć przecież najliczniejszej grupy pracowników budżetówki. To, że nie boją się strajku, można zrozumieć, pamiętając smutne zakończenie zrywu nauczycieli sprzed trzech lat. Ale wyraźny brak troski o to, czy będzie komu uczyć dzieci i młodzież, może dziwić wobec rysującego się exodusu pracowników ze szkół i przedszkoli. Warto zastanowić się, na jakiej podstawie Przemysław Czarnek – o którym można powiedzieć wiele złego, ale nie to, że jest w ciemię bity – zakłada, że koniec końców braki kadrowe uda się jakoś załatać. Albo że jakoś to będzie.
Zastanówmy się zatem.
Nie jest łatwo wysnuwać uogólnienia w odniesieniu do rzeszy nauczycieli, zróżnicowanej pod różnymi względami: stażu zawodowego, etapu kształcenia, na którym pracują, wielkości placówki czy jej lokalizacji. Są jednak zjawiska, które dotyczą znaczących części tej grupy, a mogą skutecznie zniechęcać do pracy w sferze edukacji, szczególnie publicznej. Najważniejsze z nich, to żałośnie niskie wynagrodzenia.
Ludzie zorientowani w meandrach polityki oświatowej wiedzą, że w wyścigu pomiędzy pensją początkującego nauczyciela a oficjalnie ustaloną przez państwo płacą minimalną, ta ostatnia wygrywa. Do tego stopnia, że władze będą zmuszone skokowo podnieść stawki nauczycieli startujących w zawodzie o blisko 20%, tylko dlatego, by utrzymały się one na minimalnym wymaganym przez prawo poziomie. A że rządzący czynią w kwestii podwyżek w oświacie jedynie tyle, ile muszą, wynagrodzenia pozostałych – mianowanych i dyplomowanych, czyli mniej więcej 80% całej grupy zawodowej, pozostaną zamrożone. Co przy kilkunastoprocentowej inflacji oznacza spłaszczenie płac daleko poniżej średniej krajowej.
Jeśli kogoś znużył ten finansowy wywód, podsumuję krótko i dobitnie: praca nauczyciela w szkolnictwie publicznym oznacza bardzo niskie zarobki, dodatkowo tracące na wartości na skutek inflacji. Nieco tylko lepiej, a i to nie wszędzie, jest w oświacie niepublicznej. Na dokładkę te wątpliwe kokosy wymagają posiadania wyższego wykształcenia. A przy tym, choćby nie wiadomo jak bardzo nauczyciel się dokształcał i starał, pracując w swoim zawodzie niechybnie natrafi na szklany sufit, wykluczający aspiracje materialne, sięgające choćby tylko samodzielnego wzięcia kredytu na zakup mieszkania. I spłacenia go bez potrzeby reinkarnacji.
Państwo bardzo nisko wycenia wartość pracy pedagoga. Rynek w tej kwestii dokonuje jednak pewnej korekty, bowiem im bardziej powszechna edukacja pogrąża się w kryzysie, tym większe jest zapotrzebowanie na korepetycje i wyższe stawki za takie zajęcia. Zjawisko przestało już być domeną dużych ośrodków miejskich. Miałem niedawno okazję rozmawiać z nauczycielem z wiejskiej szkoły, który podstawowe środki na utrzymanie rodziny czerpie z korepetycji udzielanych w pobliskim mieście powiatowym. Zależność jest prosta: im gorzej w szkołach, tym więcej potrzeba korepetycji i tym większa jest pokusa porzucenia pracy przy tablicy na rzecz spokojnego zarabiania pieniędzy podczas lekcji indywidualnych. Póki co, korepetytorzy zazwyczaj łączą swoją pracę z etatem w szkole, ale trzeba liczyć się z tym, że stopniowo coraz więcej spośród nich zdecyduje się poprzestać na prywatnej praktyce.
Już same rozważania o pieniądzach wystarczają, by zadać sobie pytanie, dlaczego jeszcze są nauczyciele i jak długo wytrwają. A przecież w grę wchodzi jeszcze ogromna sfera warunków wykonywania pracy. Nie to, że kiedyś było świetnie. Praca w oświacie nigdy nie była synonimem wybitnej kariery zawodowej. Ale też warunki tej pracy nigdy za mojego życia nie były tak fatalne jak obecnie. Składa się na to kilka przyczyn.
Pierwszą wyjaśnię obrazowo: proszę sobie wyobrazić kelnera w restauracji, któremu przy zatrudnieniu przydzielono pod opiekę 10 stolików. Pewnego dnia dowiedział się, że od teraz odpowiada za 12, za to samo wynagrodzenie. Incydentalnie coś takiego może się wydarzyć, jednak w polskiej oświacie do analogicznej sytuacji doszło ostatnio na skalę systemową, za sprawą państwowego prawodawcy. Oto dziesiątki tysięcy nauczycieli dosłownie z dnia na dzień stanęły wobec konieczności pracy z klasami powiększonymi o młodych uchodźców z Ukrainy, często nieznających języka polskiego. Oczywiście bez dodatkowego wynagrodzenia. Z kolei na skutek perturbacji związanych z fatalnymi w skutkach „reformami” edukacji, od września w wielu szkołach ponadpodstawowych liczebność klas wzrośnie, nawet o 10-15%. Czy trzeba tłumaczyć, że sprawdzenie o tyle więcej, na przykład, próbnych matur, jest proporcjonalnie bardziej pracochłonne?! A jednak o dodatkach finansowych w ogóle nie ma mowy. Zakres obowiązków nauczyciela jest dla decydentów niczym worek bez dna, do którego całkiem za darmo mogą dorzucić, co tylko zapragną. Oto słychać, że nauczyciele wychowania fizycznego będą w niedalekiej przyszłości obsługiwać informatyczny system bazy talentów sportowych. Ku chwale ojczyzny, oczywiście. Jako odpowiedzialny za karmienie danymi wiecznie głodnego molocha Systemu Informacji Oświatowej wiem coś o tym, bo owych danych potrzeba coraz więcej, a za obsługę nie dostajemy dodatkowo ani grosza. Po prostu wprowadzono prawo, że należy to robić i już. Pracując w oświacie nigdy nie wiadomo, jakie nowe zadania przyjdzie wykonywać (w tym kontekście warto jeszcze wspomnieć niedawno zakończony, czy może zawieszony, Nauczycielski Czyn Improwizacji w Nauczaniu na Odległość bez Wsparcia Państwa). Zawsze jednak można spokojnie iść o zakład, że nie będzie za to dodatkowego wynagrodzenia.
Ze skutkami wspomnianych „reform” nauczyciele borykają się w różnych wymiarach. Choćby próbując realizować wzięte z kosmosu podstawy programowe. Albo przez dwa lata w ciemno szykując przyszłych maturzystów do nowej formuły egzaminu, bez podstawowych danych na jego temat. Albo przestawiając się z marszu z przedmiotu „Wiedza o społeczeństwie” na „Historię i teraźniejszość” – bo tak zarządził nawiedzony minister edukacji i nauki, co nie tylko wymaga zdobycia orientacji w nowej podstawie programowej, ale także przestawienia ideowego, z edukowania w duchu obywatelskim na bogoojczyźniany. Dla myślącego człowieka to nie jest bagatela.
W kwestii gorszych niż kiedyś warunków pracy nie godzi się zapomnieć o rosnącej liczbie dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, cierpiących na zaburzenia depresyjne lub po prostu wyzwolonych z okowów respektu i szacunku dla szkoły i jej przedstawicieli. Jeśli ktoś szedł do zawodu w nadziei na szybkie, łatwe i przyjemne dzielenie się wiedzą ze spragnionymi tego młodymi ludźmi, musi dzisiaj przestawić się na tryb codziennego zmagania z oporną materią życia, w tym z oczekiwaniami, że zawsze właściwie dobierze sposoby rozwiązania do napotykanych problemów, świetnie zmotywuje podopiecznych, znakomicie zaspokoi nawet sprzeczne oczekiwania ich rodziców i jeszcze oczywiście zrealizuje podstawę programową. Aha, i przygotuje uczniów do błyskotliwego zaliczenia egzaminów, a przy tym wystawi satysfakcjonujące wszystkich stopnie. Nie ma co dziwić się, że mało jest wirtuozów pedagogiki zdolnych to ogarnąć, a ci mniej utalentowani wystawieni są na przemożną pokusę, by... rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady.
Rozważając powody, które mogą potęgować odpływ nauczycieli z zawodu, trzeba jeszcze dorzucić do tego wszechogarniające poczucie beznadziei i zlekceważenia. To, co ja osobiście straciłem w największym stopniu w ciągu ostatnich lat, to świadomość perspektyw w dalszej pracy. Najwyraźniej władza, która rządzi nami w imieniu społeczeństwa, nie jest zainteresowana rozwojem inicjatywy, kreatywności i w ogóle poczuciem osobistego sukcesu u nauczycieli (i dyrektorów szkół tym bardziej). Potrzebuje karnych i mało myślących samodzielnie wykonawców swoich pomysłów, z definicji najtrafniejszych i najbardziej patriotycznych. Obserwując działania ministerstwa trudno oprzeć się niepewności jutra. Z kolei zestawienie dostępnej dzisiaj wiedzy o tym, jak wyglądać powinno nowoczesne nauczanie, z tym, co wprowadza i lansuje Przemysław Czarnek, może budzić po prostu zniechęcenie.
Jeśli kogoś dotąd nie przekonałem, że atmosfera w oświacie jest fatalna, to niech raz jeszcze przeczyta cytowane na początku słowa prezesa Kaczyńskiego i zestawi to z informacją, że znakomita większość budżetówki, w tym bliskie każdej władzy służby mundurowe, a także jadąca wcześniej na tym samym wózku z nauczycielami służba zdrowia, otrzymały znacznie większe podwyżki niż oświatowe 4,4% (przy inflacji 15%), i bez wytykania, jakim to wielkim obciążeniem są dla budżetu państwa.
Z powyższych rozważań każdy może sobie wybrać jeden albo i kilka powodów wystarczająco dobrych, by rzucić zawód nauczyciela. A jednak, chociaż kuratoryjne bazy ofert pracy biją rekordy, wygląda, że odchodzący stanowią pojedyncze procenty ogółu. Wciąż też pojawiają się, choć nieliczni, nowi amatorzy tego zajęcia. Dlaczego?!
I tutaj nie ma prostych odpowiedzi. Na pewno braki kadrowe dominują w wielkich miastach, gdzie jest dużo innych możliwości zatrudnienia. W Polsce powiatowej nawet niska, ale pewna pensja na budżetowym etacie wciąż może być atrakcyjna, a i praca spokojniejsza, niż w wielkomiejskim środowisku. Część nauczycieli wciąż ceni sobie długie okresy przerw podczas ferii i wakacji. Niektórzy do perfekcji opanowali ergonomię obsługi nadgodzin, dzięki czemu osiągają wyższe dochody. Na pewno wielu nie ma w sobie gotowości do zmiany pracy, bo są bliscy emerytury, albo w swoim otoczeniu nie widzą sensownej alternatywy zawodowej, albo czują obawę przed przyjęciem w życiu zupełnie nowego kursu. Są też tacy, którzy po prostu dobrze czują się w zespole pedagogicznym, pod rządami przytomnej dyrekcji, ceniąc to sobie bardziej, niż perspektywę wyższych dochodów.
Wszystkie wymienione powody mogą wytłumaczyć bardzo wiele, ale sądzę, że jest jeszcze jeden ważny powód, który trzyma w tej pracy jednych i zachęca innych do przyjścia. Myślę, że minister Czarnek też zdaje sobie sprawę z jego istnienia. Zawód nauczyciela jest po prostu… niezwykły.
Niewiele jest profesji, do których ludzie idą z wewnętrznej potrzeby i zamiłowania. Bo też niewiele jest takich zajęć, w których człowiek ma możliwość kształtowania młodych ludzi i wpływania na ich losy. Mogę przyznać, że to była moja główna motywacja, gdy wiele, wiele lat temu, po dobrych doświadczeniach instruktora harcerskiego, zapragnąłem zostać nauczycielem, bez żadnej rodzinnej tradycji. I nigdy nie zdarzyło się, bym żałował tej decyzji. Dzisiaj, choć jestem jeszcze w pełni sił, już mam poczucie, że coś po sobie na pewno pozostawię. Myślę, że taka świadomość jest ważna dla wielu ludzi, parających się różnymi zajęciami. Praca nauczyciela niezwykle temu sprzyja.
Spotkałem na drodze swojego życia wielu instruktorów harcerskich, którzy podjęli studia pedagogiczne. Poznałem też nauczycieli, którzy bez epizodu w organizacji młodzieżowej zechcieli spełnić swoje marzenie, jakim była, często od dzieciństwa, praca z dziećmi. Ostatnio coraz częściej mam też do czynienia z ludźmi, którzy do szkoły trafiają w wieku dojrzałym, i nie oglądając się na opisane przeze mnie powyżej warunki, czerpią z tego ogromną satysfakcję. Tak jak autorka poniższego komentarza na fejsbuku:
Oprócz pensji, najbardziej dotkliwy jest brak szacunku społeczeństwa, a w szczególności rodziców dzieci w wieku szkolnym. Mam już swoje lata, chociaż w szkole tylko 5-letni staż. Jestem dobrym nauczycielem, wychowawcą, przyjacielem dzieci, wiem to, bo daję z siebie wszystko, uwielbiam tę pracę i nie porzucę jej pomimo niskiej pensji. Mam gruntowne wykształcenie, znam kilka języków obcych, cytując klasyka, cały czas się uczę, a często otrzymuję od rodziców wiadomości bez "dzień dobry", bez żadnych zwrotów grzecznościowych, bez "do widzenia". Jak niskie trzeba mieć mniemanie o nauczycielach, skoro nie zasługują oni nawet na "dzień dobry"?
Proszę zwrócić uwagę, że pomimo niskiej pensji i dotkliwie odczuwanego braku szacunku ze strony rodziców, autorka wypowiedzi zdaje się być w pracy nauczycielki szczęśliwa. Dlaczego? Bo pozytywne doznania przewyższają niedogodności. I tak jest w przypadku bardzo wielu nauczycieli. Do tego zawodu nigdy nie szło się dla pieniędzy, za to bardzo często z przekonania. I, niestety, władza doskonale zdaje sobie z tego sprawę i to wykorzystuje.
Pracuję na co dzień z blisko setką nauczycieli, a w przeszłości poznałem ich jeszcze znacznie więcej. Byli i są nadal bardzo różni, ale zdecydowana większość dobrze lub bardzo dobrze wykonuje ten zawód. Poznałem bez mała tysiące nauczycieli podczas różnych konferencji i szkoleń – po większości widać było zamiłowanie do tej pracy. Myślę, że nadal tacy przeważają. Oczywiście jest też wielu wypalonych, zagubionych, zmęczonych, a nie mających siły odejść. Są też osoby, które powinny odejść, bo się w ogóle do tego zawodu nie nadają, a przeszły przez selekcję, bowiem ta w zasadzie… nie istnieje. Ale nauczycieli nie braknie jeszcze dzisiaj zupełnie przede wszystkim za sprawą tych, którzy chcą uprawiać ten zawód mimo wszystkich przeciwności losu. Nawet minister Czarnek nie zdołał jeszcze zabić pasji w tej grupie ludzi. Choć bardzo się stara a i los zdaje się mu pomagać.
To pasja do tego niezwykłego zawodu powoduje, że wielu nauczycieli nie potrafi znaleźć równowagi pomiędzy życiem zawodowym i prywatnym. To ona powoduje, że będąc na urlopie piszę kolejne artykuły na blog i rozważam na spokojnie różne szkolne sprawy. Przy takim zaangażowaniu emocjonalnym to jest nie tylko aktywność zawodowa, ale równocześnie przyjemność i hobby. To właśnie oferuje praca nauczyciela, w odróżnieniu od wielu innych zawodów. Choć trudno się nie zgodzić, że wychodzimy na tym w szkołach i przedszkolach jak Zabłocki na mydle.
I jeszcze uwaga na zakończenie. W kontekście nauczycieli odchodzących ze szkół często pada stwierdzenie, że „najlepsi odchodzą”. To nieprawda! Odchodzą odważni, zdesperowani, wypaleni, zmęczeni. Często rzeczywiście dobrzy lub bardzo dobrzy. Wielu zresztą nie zrywa z zawodem, ale przechodzi do edukacji alternatywnej. Tam, z dala od wpływów ministra Czarnka, mają szansę nadal realizować swoją nauczycielską pasję. W przedszkolach i szkołach nie zostają jednak „najgorsi”. Jeżeli, to „najwytrwalsi” albo „najcierpliwsi”. Nadal jest tam mnóstwo pasjonatów i to im przede wszystkim zawdzięczamy, że jakoś się to kręci. Choć patrząc na to, co się dzieje, trudno oprzeć się wrażeniu, że do czasu…
Postscriptum:
Trzeba coś zrobić, bo umrzemy z głodu. Zarabiam 3 tys. zł brutto, a wszyscy zapier****** jak niewolnicy" – pisze muzyk jednej z polskich orkiestr. Po 17 latach ciężkiej nauki muzycy klasyczni w Polsce zarabiają najniższą krajową. Więc rzucają to i zmieniają branżę.
Taki tekst napotkałem dzisiaj w internecie. Świadczy, że na dnie finansowego upadku nauczyciele nie są osamotnieni, a i pomysły na wyjście z sytuacji bywają podobne…
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.