Przyglądając się szkole z różnych punktów widzenia (i siedzenia) coraz częściej mam wrażenie, że mamy do czynienia z systemem tyleż fikcyjnym, co absurdalnym. Dziś chciałabym opisać jeden przykład. Jeśli się mylę, proszę, poprawcie mnie! Rzecz dotyczy egzaminu gimnazjalnego, który przeprowadzany jest na początku kwietnia, a obejmuje materiał z trzyletniego cyklu kształcenia. Oznacza to, że uczniowie cały materiał klasy trzeciej muszą zrealizować do końca marca, podczas, gdy rok szkolny trwa 10 tygodni dłużej. Program jest przecież przewidziany na cały rok szkolny, a nie od września do końca marca.
Jeśli dałoby się w tym czasie rzeczywiście zrealizować cały materiał, to co robić po egzaminie? Przyglądając się podstawie programowej do gimnazjum, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, śmiem twierdzić, że całego ogromu ambitnych celów, w tak krótkim czasie zrealizować się nie da. A gdy czytam posty na blogu pani Zofii Godlewskiej na temat matematyki (uczniowie nie potrafią liczyć) lub opinie profesorów wyższych uczelni na temat poziomu studentów (patrz: Szkoła buja w obłokach Jana Hartmana), to nabieram całkowitej pewności, że owa podstawa programowa jest szkodliwą fikcją. Może i polscy uczniowie potrafią rozwiązywać testy (choć z zadaniami problemowymi sobie nie radzą), ale streszczenie mało kto umie napisać.
Wracając do egaminu gimnazjalnego. Dwa lub trzy lata temu doszło do sytuacji, gdy uczniowie mieli napisać charakterystykę bohaterów dwóch podanych utworów. Problem w tym, że zadanie to miało charaktem kompetencyjny, tzn. miało sprawdzać nie znajomość lektur, a umiejętność pisania. Nie trzeba być genialnym matematykiem, by przewidzieć, że zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, w całym kraju będą takie klasy, które żadnej z dwóch podanych lektur do końca marca nie zdążą omówić. Lista lektur przewidziana jest wszak na cały rok szkolny. Osoby, które nie przeczytały obu lektur, choć potrafiły pisać doskonałe charakterystyki, punktów nie dostały. Co gorsza, zadanie to było wysoko punktowane, miało wszak sprawdzać ważną kompetencję, jaką jest umiejętność pisania.
O zdarzeniu media dużo pisały, ale o interes uczniów nikt nie zadbał. Wielu osobom zabrakło punktów i nie dostały się do wybranych liceów. W szkołach zarządzono kontrole i drobiazgowo sprawdzano, czy nauczyciele wpisali do dziennika wszystkie tematy. Temat wpisany, znaczy materiał „przerobiony”. Nikt nie pytał, czy w takim tempie omawianie kolejnych zagadnień ma jakikolwiek sens. Nauczyciel, który wpisał do dziennika wszystkie tematy, nie miał problemów. Miał i wciąż może je mieć osoba, która dostosowuje tempo do możliwości uczniów. W dzisiejszym, testocentrycznym systemie edukacji, punktem odniesienia jest program i wymagania egzaminacyjne, a nie uczniowie. Dlatego warto zadać pytanie: Uczeń dla szkoły, czy szkoła dla ucznia? Kto do kogo / czego powinien się dostosować?
Zaistniały problem ministerialni urzędnicy postanowili przerzucić na uczniów i nauczycieli, a drogą do poprawy sytuacji miało być więcej drobiazgowych kontroli. Nigdzie nie znalazłam informacji, że był to zupełnie podstawowy błąd testu. Albo sprawdza się kompetencje (umiejętność pisania), albo wiadomości (znajomość lektur). Choć przyczyną porażki wielu uczniów była nieznajomość dwóch lektur (na których przeczytanie teoretycznie mieli czas do końca roku szkolnego), to wynik testu pokazywał, że nie potrafią napisać charakterystyki.
W moim przeświadczeniu, egzamin obejmujący cały materiał, może być przeprowadzany dopiero po zakończeniu roku szkolnego. A Wy jak sądzicie? Komu służy obecna sytuacja? Kto traci? Dla kogo taka sytuacja jest dobra?
Nauczyciele to potężna grupa zawodowa licząca ponad 600 tysięcy osób. Dlaczego godzimy się na takie absurdy?
Notka o autorce: Marzena Żylińska jest wykładowcą metodyki w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Toruniu i w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Zajmuje się też wykorzystaniem nowych technologii w nauczaniu. Prowadzi seminaria dla nauczycieli, współorganizuje europejski projekt "Zmieniająca się szkoła". Autorka książki "Postkomunikatywna dydaktyka języków obcych w dobie technologii informacyjnych". W przygotowaniu jest jej nowa książka "Neurodydaktyka, czyli nauczanie przyjazne mózgowi". Prowadzi swój blog pod adresem http://osswiata.nq.pl/zylinska/.