Z początkiem czerwca przycichły echa strajków nauczycielskich, a w ministerialnym fotelu MEN zasiadł nowy szef resortu - niewątpliwie sytuacja w oświacie ulega więc normalizacji. Szkoły pełną parą wykonują przedwakacyjne zadania, a Centralna Komisja Egzaminacyjna ogłosiła już wyniki (i sukces) dwóch zewnętrznych egzaminów, ostatniego gimnazjalnego i pierwszego w historii po klasie ósmej. Sukces tym słodszy dla władzy, że okupiony wielkim wysiłkiem różnych służb państwowych, by zastąpić w komisjach egzaminacyjnych strajkujących nauczycieli.
Niestety, jako obdarzony publicystycznym temperamentem redaktor "Wokół szkoły", zamiast zachwycić się ową normalizacją, czuję potrzebę poddania kilku kwestii pod rozwagę Czytelników, zanim wszyscy w oświacie damy się znormalizować na amen.
Bezpiecznie, bezpieczniej, najbezpieczniej...
Czy pamiętacie Państwo pisma z jednobrzmiącymi zaleceniami, jakie wystosowali kuratorzy oświaty do dyrektorów szkół, w istocie nakazujące zorganizowanie specjalnych posiedzeń rad pedagogicznych, zebrań z rodzicami i zajęć z uczniami, poświęconych kwestiom bezpieczeństwa? Było to miesiąc temu, zaraz po tragedii w Wawrze. Zaleceniom, wśród których znalazło się jeszcze „udostępnienie w placówce anonimowej skrzynki na sygnały”, towarzyszyła zapowiedź, że w czerwcu wizytatorzy skontrolują ich wykonanie.
No i rzeczywiście, mamy kontrolę, na razie w postaci internetowej ankiety, w której każdy dyrektor, poprzez proste „tak” lub „nie”, ma obowiązek rozliczyć się z realizacji poszczególnych zaleceń. Tak proste, że aż genialne. Wystarczy teraz przetrzepanie tych, którzy odważą się wpisać „nie” w którymś z punktów, ewentualnie – dla utrzymania podszytej strachem dyscypliny – kilku pechowców, którzy wpisali same odpowiedzi twierdzące, bo przecież mogli poświadczyć nieprawdę, a kontrola będzie namacalna, efektywna i skuteczna. Podobnych w formie ankiet było zresztą już kilka, najwyraźniej tworzonych za pomocą tego samego narzędzia. Szlak został przetarty, więc będzie ich z pewnością jeszcze więcej, dzięki czemu ręczne sterowanie placówkami oświatowymi wejdzie na poziom, który z górą dziesięć lat temu przewidywał tylko największy prorok wśród polskich nauczycieli, Włodzimierz Zielicz. W cytowanym wielokrotnie w blogu „Wokół szkoły” artykule „Polska szkoła jest i pozostanie na razie mało atrakcyjna dla ucznia” pisał on tak:
„W obecnej polskiej szkole liczy się przede wszystkim perfekcyjna dokumentacja. Na jej możliwie pełną kontrolę nastawione jest praktycznie całe funkcjonowanie aparatu zarządzającego oświatą. W najbliższym czasie zyska on potężnego sojusznika w postaci, skądinąd bardzo użytecznej, elektronicznej dokumentacji. Z jednej strony owa dokumentacja, w przeciwieństwie do papierowej, pojemność ma praktycznie nieskończoną, mnożyć się więc będą kolejne "tabelki" do wypełnienia, co każdego prawie decydenta korci bardzo...
Z drugiej strony różni zewnętrzni nadzorcy będą mogli tę dokumentację kontrolować przez Internet już nawet nie ruszając się zza biurka… .”
Na tę okoliczność mam i ja stosowne hasło w moim „Słowniku pedagogicznym dla rodziców i nauczycieli zagubionych w nowoczesnym świecie”:
„Rok 1984 – powieść George’a Orwella przedstawiająca przerażającą wizję świata poddanego totalitarnej władzy. Bajeczka dla grzecznych dzieci w porównaniu z rysującą się już wizją szkoły XXI wieku, zbudowanej na cyfrowych narzędziach oddziaływania i kontroli."
Można narzekać na ręczne sterowanie przez urzędników, ale nie da się ukryć, że w wielu placówkach dyrektorzy starają się być świętsi od papieża i podejmują działania daleko wykraczające ponad to, co może być przedmiotem kuratoryjnej kontroli. Ze swej strony wszystkim, którzy planują dowieszenie kolejnych kamer, stanowcze zabronienie uczniom przemieszczania się po schodach bez opieki nauczyciela, tudzież mobilizację całej kadry pedagogicznej podczas przerw międzylekcyjnych, aby obsadzić każdy skrawek korytarza i każde półpiętro klatki schodowej, pozwalam sobie zadedykować kolejny „kawałek” z Zielicza, apelując jednocześnie, by w imię zapewnienia dzieciom fizycznego bezpieczeństwa nie czynili z nich kalek psychicznych.
"W atmosferze, w której optymalne z punktu widzenia bezpieczeństwa nauczyciela byłoby ubranie jego podopiecznych w kaftany bezpieczeństwa na czas pobytu w szkole, a praktycznie nawet wkręcenie żarówki wymaga odpowiednich, poświadczonych i zdobytych na szkoleniu uprawnień, trudno oczekiwać masowości wszelkich interesujących więc nieszablonowych działań, które nauczycielskie ryzyko odpowiedzialności czy choćby oskarżeń i śledztw znacznie zwiększają."
Każdy dyrektor placówki oświatowej ma obowiązek wykonać zalecenia kuratorium, ale poza tym powinien jeszcze zachować szacunek dla własnego rozumu i wyczucie pedagogicznego sensu swojej pracy!
Maestria Marcina Smolika
Ogłoszone przez CKE w piątek, 14 czerwca, wyniki egzaminów zewnętrznych nie wzbudziły jakiegoś specjalnego poruszenia w internetach. Tak jakby zabrakło pomysłu, jak je odebrać i jak skomentować. A przecież wiele mówią o sposobie funkcjonowania systemu oświaty, może nawet więcej, niż o indywidualnych osiągnięciach uczniów.
Przede wszystkim trzeba pochylić czoła przed szefem CKE, panem Marcinem Smolikiem, który należy do nielicznych nominatów poprzedniego reżimu, który uchował się na wysokim stanowisku państwowym za czasów obecnej władzy. I był to strzał w dziesiątkę, o czym dobitnie świadczą właśnie tegoroczne wyniki egzaminów.
Po pierwsze, z politycznego punktu widzenia żadną miarą nie wolno było pozwolić, by powstała znacząca rozbieżność pomiędzy rezultatami osiągniętymi przez ósmoklasistów i uczniów trzeciej gimnazjalnej. Bo emocje rodziców strony „poszkodowanej” byłyby trudne do opisania. No i proszę: klasa ósma, język polski na 63%, trzecia gimnazjalna na… również 63%. A mowa o zupełnie różnych egzaminach! Matematyka, odpowiednio 45% i 43%; także tutaj zbieżność jest imponująca. Z językiem angielskim nie poszło tak dobrze, bo 59 do 68, ale to przedmiot budzący mniej emocji, a poza tym ciężko było się wstrzelić, biorąc pod uwagę, że w gimnazjum egzamin ma, a właściwie miał, dwa poziomy. Nawiasem mówiąc, 68% średniego opanowania wymagań w zakresie języka obcego w stosunku do 63% języka ojczystego wśród ósmoklasistów powinno budzić lekką zadumę…
Niech nikt nie myśli, że oskarżam CKE o nieuczciwość, nic z tych rzeczy! Ja po prostu doceniam maestrię w ustaleniu trudności testów.
Po drugie, w imię racji stanu wyniki powinny być możliwie niskie (zaraz wyjaśnię, dlaczego). I są! Aby to wykazać, wystarczy sięgnąć do historii egzaminów gimnazjalnych.
Język polski: 2016 – 69%, 2017 – 69%, 2018 – 68%, 2019 – 63%.
Matematyka 2016 – 49%, 2017 – 47%, 2018 – 52%, 2019 – 43%.
W świetle powyższych danych wynik z 2019 roku należałoby uznać za katastrofalny, tym bardziej, że w perspektywie kumulacji licealnej młodzi ludzie, szczególnie w dużych miastach, w przygotowania do egzaminu włożyli zdecydowanie więcej wysiłku niż poprzednie roczniki. A tu proszę, porażka. Przepraszam, wcale nie porażka, po prostu kolejny przejaw maestrii ekipy pana Smolika. W końcu głupio byłoby wysłać do branżówek uczniów z wynikami przekraczającymi 50%. A tak można całej rzeszy tych „pod kreską” powiedzieć, że są za słabi na licea, zapraszamy do nauki zawodu!
Ponownie podkreślę, że nie mamy tu do czynienia z fałszowaniem wyniku egzaminów. Jedynie z ich modelowaniem na etapie tworzenia arkuszy, w celu uzyskania wyników optymalnych z punktu widzenia interesu władz państwowych.
A dzieci? Jakie dzieci?
Kto w polityce przejmuje się dziećmi?!
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.