Pierwsze półrocze dobiega końca. Większość ocen (przynajmniej jako propozycje) jest wystawiona. Jak zwykle, najwięcej kłopotu sprawia zachowanie. Czy przyznawać punkty? A może działać „na czuja”? Po raz kolejny okazuje się, że żadna metoda nie będzie sprawiedliwa. I co teraz?
Nie jest tajemnicą, że w sieci można znaleźć wiele grup, które zrzeszają nauczycieli. Niektóre z nich są tematyczna (np. Budzący się poloniści), inne mniej (jak choćby Lekcja z wychowawcą). Celem istnienia każdej z nich jest wymiana doświadczeń, wzajemne inspirowanie się. Zdarzają się jednak takie tematy, które wzbudzają wiele emocji (kontrowersji?!) i zamiast łączyć członków wirtualnej społeczności, dzielą ich.
Ubranie: temat tabu?!
Jednym z takich tematów jest uczniowski wygląd. Początkowo chciałam napisać: strój, ale nie o ubranie wyłącznie chodzi. Co jakiś czas przetacza się dyskusja dotycząca tego, jak młody człowiek powinien w miejscu pobierania nauki wyglądać i dlaczego. I być może nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że kwestię tą próbuje się regulować za pomocą oceny z zachowania.
Okazuje się, że pomalowane u dziewcząt paznokcie, zafarbowane włosy czy leginsy mogą spowodować uzyskanie niższej noty. Przy okazji okazuje się, że dużo częściej zwraca się uwagę na płeć piękną, czy chłopcy mogą liczyć na większą swobodę? A może po prostu mniej odważnie demonstrują swoje upodobania? Czy to nie kuriozalne, że mniej ważna jest kultura osobista, punktualność czy sumienność. O działaniu na rzecz społeczności szkolnej czy lokalnej nie wspomnę. Masz dredy? Nie możesz być wzorowy!
Zapunktuj!
Albo inny przykład. Dzieci zbierają dodatkowe punkty, by móc uzyskać wyższy stopień z zachowania. W tym celu wspomagają na przykład zbiórkę darów dla zwierząt ze schroniska. Regularnie przynoszą karmę dla czworonożnych mieszkańców przytuliska (każdorazowo przyniesiony drobiazg to dodatkowy pakiet punktów). Bardzo szlachetnie, to nie ulega kwestii (#pomaganieJestFajne). Mniej korzystne wydaje się jednak to, że dobrze kalkulujący „łobuziak” może jednego dnia napyskować i poszturchiwać się z kolegami, a kolejnego „odkupić swoje winy” przynosząc dary. A dziecko, które z różnych względów nie włączy się do akcji (np. nie ma do tego warunków materialnych), ale jest spokojne i nieśmiałe, więc nie wychodzi przed szereg, nigdy nie zgromadzi dostateczniej liczby, by zostało uznane za bardzo dobre. Słabe, prawda?
Dla jasności: w mojej ocenia każda z wystawianych ocen jest mniej bądź bardziej niesprawiedliwa. Możemy starać się wypracować jak najdoskonalsze systemy, ale nie dadzą nam one w pełni obiektywnego wyniku (sens samego oceniania to temat rzeka, ale na inną okazję). Z drugiej strony: tak już jesteśmy biologicznie zbudowani, że do oceniania dążymy. Nie mamy na to wpływu. Ale możemy pracować nad tym, by te oceny nie były sensem naszego życia…
Być sobą - to takie trudne…
I tu czas na zasadnicza część moich rozważań. Oczekujemy od młodych ludzi, że będą zaangażowani, kreatywni, tolerancyjni. A co dajemy w zamian? Zestaw zasad, które ograniczają możliwości wyrażania siebie. Zapisy, mówiące: masz być jednostką, niewyróżniającą się z tłumu. Zostaw w domu kolorowe stroje i fantazyjne fryzury. Tu jest szkoła. A czy przypadkiem nie było takiego przysłowia: nie oceniaj książki po okładce? Czy nie bycia sobą oczekujemy od tych, którymi się otaczamy w dorosłym życiu?
Za każdym razem w takiej sytuacji zastanawiam się: w jaki sposób styl ubierania się wpływa na to czy jesteśmy dobrymi, mądrymi ludźmi? Czy tatuaże, dredy, kolorowe włosy albo inne dziwactwa związane z wyglądem zmieniają struktury w mózgu? Dyskwalifikują nas jako ludzi? Odbierają człowieczość, tłumią emocje, pozbawiają empatii? Nie wydaje mi się. I czy równie restrykcyjnie jak do ubioru uczniów podchodzi się do wyglądu nauczycieli? Dlaczego pozwalamy by pod naszymi skrzydłami dzieciaki pielęgnowały w sobie frustrację wynikającą z narzuconej im, nienaturalnej roli? A może lepsze efekty dydaktyczne uzyskalibyśmy pozwalając na to, by każdy z nich był wyjątkowym, czasami barwnym, a czasami wycofanym i nieśmiałym sobą?
Oczywiście, w każdym miejscu, do którego się wybieramy, należy wyglądać stosownie (schludnie i czysto), ale nie oznacza to rezygnacji z własnego stylu (i osobowości, bo dla mnie to jednak się łączy). Poza tym uważam, że to dom rodzinny powinien dbać o wyposażenie młodego człowieka w zasób wiedzy związany z szeroko rozumianym savoir vivre.
Kim jestem, jestem sobie
Każdorazowo, gdy staję się uczestnikiem dyskusji o wyglądzie uczniów, myślę o tym, jak bardzo sama nie wpisuję się w stereotyp nauczyciela. Tunele w uszach, tatuaże, różowe martensy, nieszablonowa fryzura oraz awangardowe stroje (chętnie takie #bezPolotu). Daleko tu do garsonek i urzędniczej elegancji, przypisanej do szkolnej katedry. Czy czuję się przez to gorszym człowiekiem? Nie. Już w liceum eksperymentowałam ze strojem i tak mi zostało. Jak to wpływa na moją życiową postawę? Sami oceńcie. Na brak pomysłów raczej nie narzekam.
I na zakończenie. Ciekawe, jaka ocenę z zachowania otrzymałaby Olga Tokarczuk ze swoja nietuzinkową fryzurą? Albo Jurek Owsiak z tatuażami, kolorowymi okularami i czasami niewybrednym językiem? A zasługi obu osób, choć tak bardzo różne, nie podlegają dyskusji. Czy się mylę?
PS Gdybyście chcieli poczytać, co uczniowie myślą na temat mojego wyglądu, albo jak sama oceniam siebie, zajrzyjcie <tu> i <tu>. Nie pierwszy raz zmagam się wszak z tematem...
Notka o autorce: Joanna Krzemińska jest nauczycielką języka polskiego w Szkołach Prywatnych "Mikron" w Łodzi. Prowadzi własny blog edukacyjny Zakręcony Belfer, w którym ukazał się niniejszy artykuł. Należy do społeczności Superbelfrzy RP. Licencja CC-BY.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
>> Relacje pomiędzy nauczycielem i uczniem