Ogłaszanie rankingów najlepszych polskich uczelni miałoby sens chyba tylko wtedy, gdyby mierzyć dokładnie sukcesy zawodowe absolwentów i sprawdzać, czy faktycznie podczas studiów zdobyli potrzebną w pracy wiedzę i umiejętności. Wtedy znalibyśmy wartość studiów. Ale to chyba nierealne. Chciałbym dziś wrócić do świetnego tekstu Klausa Bachmanna w Magazynie Gazety Wyborczej. Czy rzeczywiście mamy coraz lepsze uczelnie wyższe?
W Polsce mamy szkoły, a nie uniwersytety. Jakże celne spostrzeżenie profesora Szkoły Wyższej Psychologii Społeczne... W nazwach większości uczelni króluje majestatycznie... „szkoła“. Nawet jeśli wejdziemy do klas uczelnianych – w większości przypadków nie różnią się one niczym od... gimnazjów i liceów. Ławki w rzędach, tablica i... nadający przez całe zajęcia wykładowca. Monotonne przekazywanie nikomu niepotrzebnej wiedzy. Studentów traktuje się niemal tak samo jak uczniów. „(…)Nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki” (Ferdydurke, W. Gombrowicz).
Bachmann celnie punktuje wady systemu edukacji, ale nie obarcza on winą tylko uczelni za to, że „nie dają wędki“ studentom.
„Paternalistyczni, nadopiekuńczy i oportunistyczni rodzice wysyłają dzieci do paternalistycznych, nadopiekuńczych szkół, które wychowują do oportunizmu i którym rząd narzuca sztywne programy, wymuszające zdobycie gigantycznej wiedzy, która na każde kliknięcie jest dostępna w sieci. Na maturze nie wolno korzystać z internetu, na egzaminach licencjackich z bazy danych, a na egzaminie na aplikację z tekstów ustaw. Chodzi o to, aby wykuć wiedzę, zamiast posługiwać się nią do argumentowania, sprawdzania, eksperymentowania. Jak byśmy oceniali ośrodki kształcenia kierowców, gdyby przeprowadzały egzaminy bez samochodów, tylko na podstawie uczonego na pamięć kodeksu drogowego?“ – pyta Bachmann.
Szkoły „przekazują wiedzę, która jest ogólnie dostępna w internecie, i nie uczą, jak sobie radzić z tym zalewem wiedzy. Dlatego prace magisterskie i doktorskie nad Wisłą mają 500 albo 800 stron, za to brakuje im przewodniej myśli.“ – zauważa profesor Bachmann. Polscy studenci nie potrafią pisać, ponieważ nikt tego od nich nie wymaga!
„Nadal prowadzimy wykłady trwające 90 minut, choć wiemy (albo powinniśmy wiedzieć) od naszych kolegów dydaktyków i psychologów, że nawet najbardziej prężny mózg nie jest w stanie zapisać takiej ilości informacji i wyłącza się po dziesięciu minutach. Z każdego wykładu, nawet dobrze przygotowanego, najbardziej interaktywnego i pasjonującego, 80 minut to kompletna strata czasu.“ Nic dodać, nic ująć. Po co tracić czas na takie studia?
„Dzieci (...) bezradne przychodzą na uczelnie i robią to, czego ten system nauczył je najlepiej: kombinują, odpisują, tworzą kompilacje i plagiaty. Na propozycje, aby ich uczyć kompetencji społecznych, pracy zespołowej, autoprezentacji, reagują lękiem i agresją, bo tego nie mogą kuć na pamięć.“ – mówi Klaus Bachmann
Czy polskie szkoły wyższe „upupiają“ swoich studentów? A może to całe szkolnictwo – od podstawówki po uniwersytet – nastawione jest na „upupienie“ młodego człowieka? Coś w tym jest. Kto potrafi się przed tym obronić? I jak się broni?
Polecam lekturę artykułu Klausa Bachmanna - W Polsce są szkoły, uniwersytetów nie ma.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)