Za moment kolejny semestr i kolejny "początek" z zajęciami. Przygotowuję się do nowych przedmiotów jak i do starych, kolejny raz realizowanych. Ale chcę spróbować czegoś nowego. Po pierwsze, żeby samemu się nie nudzić, nie odczuwać znużenia, że "ciągle to samo". Po drugie, żeby odkrywać na przykład nowe metody edukacyjne, nowe narzędzia dydaktyczne. I po trzecie żeby eksperymentować na sobie i na studentach a potem o rezultatach opowiadać, dyskutować.
Od kilku lat nurtuje mnie problem: nauczać czy tworzyć warunki do uczenia się? Czyli behawioryzm kontra konstruktywizm i konektywizm. Coraz mocniej opowiadam się za tymi ostatnimi: wiedza jako system (konstruktywizm) oraz wiedza rozproszona i tworzona w relacjach (konektywizm). Zatem program czy środowisko edukacyjne? I jedno i drugie ale z coraz większym naciskiem na środowisko edukacyjne. Może to efekt tego, że jestem ekologiem?
Przedmioty są poszatkowane na małe porcje i coraz mniej jest możliwości bycia ze studentami dużej i pełniej. Jak wspomagać umiejętności i kompetencje (tutoring), gdy spotykamy się okazjonalnie, jak w szkolnej klasie? Kiedyś na biologii mieliśmy na przykład letnie praktyki biologiczne. Kilka tygodni w terenie. Nie tylko część merytoryczna. Było życie ze sobą 24 h na dobę i rozwiązywanie zwykłych problemów bytowych - jak zorganizować posiłki, jak zrobić zakupy, jak wypoczywać, itd. Było sporo wolnego czasu na niezaaranżowane dyskusje o wszystkim. Spontaniczne. To okazja by lepiej się poznać jak również kształtować kompetencje miękkie. Były oczywiście także letnie obozy koła naukowego czy śródroczne spotkania. Bez ocen, bez zaliczeń, z samej tylko ciekawości świata i przyjemności poznawania przyrody i innych ludzi. Bez wkuwania, oceniania, prac zaliczeniowych. Były zadania, które samemu sobie narzucało i z innymi realizowania. Prawdziwa wspólnota uczących i nauczanych...
Atmosfera "nieklasowa" z koła naukowego przez lata była i jest dla mnie inspiracją dla dydaktyki akademickiej. Starałem się przenieść ten klimat do "normalnych" zajęć" - koła naukowe dla wszystkich, z tutoringiem. Dlatego próbuję tworzyć środowisko edukacyjne, teraz także z wykorzystaniem rzeczywistości internetowo-wirtualnej. Szeroko rozumiane środowisko edukacyjne. Nie na wszystko mam wpływ. Funkcjonuję w sztywnych ramach organizacyjnych. Ale próbuję zrobić coś w ramach tego co jest... Jako studium przypadku dla studentów - poradzić sobie w rzeczywistych warunkach a nie wyidealizowanych, teoretycznych, doskonałych... Przecież z dyplomem pójdą do "normalnego świata", dalekiego może od sytuacji podręcznikowych.
Uczenie się na zaliczenie i dominacja programów uwierało mnie jako studenta, uwiera jako wykładowcę. Nie byłem prymusem, zawsze gdzieś obok, na marginesie albo w niszy (osobnik słabo przystosowany do rzeczywistości...). Ten brak akceptacji dla systemu klasowo-lekcyjnego i uczenia się dla ocen (publikowania dla punktów) ciągle mnie uwiera. Ale może dzięki temu znam inny świat i to, że uczenie się nie polega na jednokierunkowej transmisji? Skoro w głównym nurcie jest tak wielu, to może dobrze, że część eksploruje te mniej popularne "ekotony"?
Czego i jak uczyć? A może nie uczyć tylko wspólnie odkrywać? Tylko jak oceniać, bo do wystawiania ocen jestem zmuszony. Na jakiej podstawie wybierać kryteria do oceniania, czy uznać wiedzę, czy umiejętności czy kompetencje miękkie? I jak ocenić to... co na wykładzie? Sprawdzać ile zapamiętali? Ile wiedzą? A ile z tej ich wiedzy pochodzi z wysłuchania wykładów a ile z ich samodzielnego studiowania i poznawania świata, z czytania lektur, dyskusji z innymi studentami, słuchania mediów i własnych rozmyślań? Ewaluacja czy walidacja? Czy wykłady w wieku XXI są jeszcze potrzebne? I co na nich "robić" (czyli o czym i jak opowiadać) skoro ma się "przydział" (i mały margines swobody)? Trzymać się sztywnej formuły wykładu (transmisja wiedzy) czy raczej spróbować czegoś innego. To co, że w tabelce zapisane jest "wykład" !?
Po doświadczeniach z kołami naukowymi często próbuję wykorzystywać metodę projektu (całościowe, interdyscyplinarne działania, wymagające także kompetencji miękkich). Koła naukowe dla wszystkich a nie tylko wybranych - ponownie to przytoczę. Zatem metoda projektu, nie tylko badawczego ale i społecznego. Przez wiele lat realizowałem projekty na zajęciach z ochrony środowiska (praktyczne działania), potem i na innych (np. Warmiobook). Znacznie łatwiej, gdy się ma wykłady i ćwiczenia. Trudniej, gdy ćwiczenia prowadzi ktoś inny. Potrzebna nie tylko dobra współpraca ale i wspólne rozumienie istoty projektu. Zatem trzeba się zespołowo dokształcać.
Zacząłem się głębiej zastanawiać na współczesnym środowiskiem edukacyjnym po kolejnej z rzędu Kortowiadzie (Bo może moi studenci nie chcą już Kortowiady?). Oraz po proteście studentów w związku z najnowszą ustawą o nauce. Gdzie i jak ma się realizować wspólnota uczących i nauczanych? Na projektowanie przestrzeni w miasteczku uniwersyteckim jak i w budynkach wpływu nie mam. Praktycznie nie mam, bo wybudowane budynki już stoją.... Ale zawsze i w każdych warunkach można coś zrobić.
Tworzenie sytuacji edukacyjnych, jak i gdzie? Gdzie i jak mamy okazję poznać się lepiej a nie tylko powierzchownie? Z tymi pytaniami eksperymentalnie zmagać się będą także i w najbliższym semestrze. Czytanie lektur (teoria), dyskusja ze specjalistami i sprawdzanie w praktyce (działaniu) jak to wychodzi. Człowiek uczy się przez całe życie. A jak ostatnio usłyszałem - dorośli uczą się (głównie) przez działania praktyczne.
Kolejny semestr, kolejne miesiące do eksperymentowania, próbowania, uczenia się i... refleksji (za jakiś czas podzielę się tymi refleksjami). Na nowy semestr wymyśliłem coś nowego. Zobaczymy jak się uda. Jestem ciekawy reakcji studentów i realizacji. Na pewno czegoś nowego się nauczę.
Notka o autorze: Prof. dr hab. Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Niniejszy wpis ukazał się na jego blogu Profesorskie Gadanie. Licencja CC-BY.