"44 listy ze świata płynnej nowoczesności" Zygmunta Baumana to moja obowiązkowa lektura, którą polecam również wszystkim wybierającym się na wakacje i szukającym również przygody intelektualnej. Oczywiście szukam i próbuję w niej znaleźć to wszystko, co może uzasadniać zmiany we współczesnej szkole, w systemie edukacji i w dydaktyce.
Książka Baumana już we wstępie inspiruje i prowokuje do pytań. Pierwsze jej zdania tworzą kontekst i dostarczają klucza do jej odczytania.
Wszystko lub niemal wszystko w naszym świecie zmienia się: mody, którym ulegamy, i przedmioty, którym poświęcamy uwagę (równie nietrwałą jak wszystko inne: wszak dzisiaj tracimy zainteresowanie tym, co jeszcze wczoraj nas przyciągało, by już jutro zobojętnieć na to, co ekscytuje nas dzisiaj), rzeczy, o których marzymy i których się lękamy, rzeczy, których pożądamy i które budzą naszą niechęć, które dają nam nadzieję i które napawają nas niepokojem. Zmieniają się także warunki, w jakich żyjemy, pracujemy i próbujemy planować naszą przyszłość, w jakich łączymy się z jednymi i rozłączamy (lub zostajemy rozłączeni) z innymi. Okazje do pomnożenia szczęścia i groźne zapowiedzi nieszczęścia zjawiają się i znikają, nadciągają i umykają, na ogół zbyt szybko i zwinnie, abyśmy mogli w jakiś rozsądny i skuteczny sposób pokierować ich biegiem, kontrolować czy przewidywać ich ruchy."
Dlaczego nie spojrzeć na edukację w ten sposób i nie dostrzec również płynności jej istoty i założeń, z których wyrasta dzisiejszy model szkoły? Słuchałem mędrca, który mówi o edukacji, generacji sieci i nastolatkach. Lektura utwierdziła mnie w przekonaniu, że przestrzenie, w których uczymy się, nie są poddane żadnej hierarchii. Wszystkie mają jednakowy status ważności, jednak zachowujemy się tak, jakby nadal obowiązywał model, w którym szkoła to najważniejsze instytucja edukacyjna. Sieć internetowa jest w niej niemal nieobecna, a nauka w interaktywnych, nowoczesnych bibliotekach, centrach nauki, galeriach sztuki i parkach technologicznych traktowana jest incydentalnie. A w samej przestrzeni szkolnej powinien obowiązywać zupełnie inny model dydaktyczny. Nic już nie uzasadnia obecności nauczyciela przy tablicy, a po przeciwnej stronie w równo ustawionych ławkach uczniowie. Nie ma w tym przypadku znaczenie, czy tablica jest czarna, biała czy bardziej nowoczesna, bo interaktywna. Ona naprawdę niczego nie zmienia. Uczymy cały czas, tak jak uczono nas, naszych rodziców i dziadków. Każdy z uczniów słyszy wielokrotnie w ciągu dnia, aby nie rozmawiać, nie chodzić po klasie, nie kręcić się, siedzieć prosto, nie dopowiadać, jeżeli nie jest się pytanym, i unikać błędów.
Oduczamy samodzielności, odpowiedzialności i inicjatywności. Uczniowie nie decydują ile, na kiedy, w jakim zakresie i w jaki sposób mają przygotować zadania, odrobić lekcje, przygotować się do zajęć. Za cały ten proces odpowiada nauczyciel. On próbuje nad tym przejąć kontrolę i wyznacza zakres, terminy i formę. Potem jest zdziwiony, że uczniowie nie potrafią się samodzielnie uczyć, zaplanować i realizować wyznaczonych celów. Zapominamy, że w świecie zmieniającej się nieustannie rzeczywistości sieć, przestrzeń publiczna i szkoła stają się równoprawnymi miejscami w nowoczesnej edukacji. Niebezpiecznie ignorujemy ten oczywisty już fakt podporządkowując wszystko przygotowaniu uczniów jedynie do testów, egzaminów i państwowych sprawdzianów.
Są przynajmniej trzy powody, dla których myślenie o edukacji w dotychczasowy sposób powinno ulec zmianie. Po pierwsze, do szkoły uczęszcza pokolenie, którego nawyki ukształtowane zostały przez technologię i internet. To zupełnie inna generacja niż wychowana w erze kredy. Po drugie, świat na zewnątrz szkoły zmienił się od tamtego czasu, a my nadal uczymy tak, jak przygotowywano uczniów w XIX i XX wieku. I trzeci argument, kapitałem nie są już jedynie bogactwa naturalne, ale wiedza, czy raczej informacja pozwalająca rozwiązywać niezdefiniowane jeszcze problemy tego świata.
Jak więc w tej płynnej nowoczesności można uczyć innych? Jak się w niej poruszać, jeżeli nikt nas wcześniej tego nie nauczył? Nauczyciele ze swoimi nieaktualnymi mapami świata chcą pomóc uczniom poruszać się po nowym terytorium. Musimy zmienić mapy na aktualne, które odpowiadają rzeczywistości. Z nieaktualną i w dodatku bez kompasu w postaci wartości i zasad błądzimy i z dużym prawdopodobieństwem nie dotrzemy do celu. Jaka jest więc aktualna mapa, którą powinniśmy posługiwać się w dzisiejszej szkole, a raczej edukacji? Znakomicie definiuje ten problem Zygmunt Bauman. Autor prowokuje do myślenia i zadaje prowokacyjne pytanie, czy świat jest nieprzychylny edukacji?
"Dzisiejszy konsumeryzm nie polega na gromadzeniu rzeczy, lecz na czerpaniu z nich błyskawicznych i doraźnych przyjemności. Dlaczego więc taki towar jak wiedza, uzyskiwana podczas pobytu w szkole lub na uniwersytecie, miałaby być wyjątkiem od tej powszechnej reguły? W wirze zmian wiedza nadająca się do błyskawicznego i jednorazowego użytku, szczycąca się natychmiastową przydatnością do spożycia i krótkim terminem ważności, podobna do tej, jaką obiecują oprogramowania pojawiające się na półkach sklepowych i znikające z nich w coraz szybszym tempie, wygląda znacznie atrakcyjniej."
Czy ta konstatacja kryje w sobie niepokój, czy ironię? Czasami mam wrażenie, że Bauman, kpi z płynnej rzeczywistości. W tym kontekście pojawiają się w jego listach uwagi o pokoleniu Y, Z, o edukacji, o nastolatkach, smsach, wirtualnym świecie, kryzysie, modzie, fenomenie Baracka Obamy i samotności. Każdy z listów to opowieść o rzeczach zaczerpniętych z najzwyklejszego codziennego życia i jednocześnie pretekst do ukazania ich niezwykłości. To dystans, ironia, troska mędrca, który pozwala zobaczyć nam płynność naszej codziennej zwykłej i jednocześnie niezwyczajnej rzeczywistości. Warto przeczytać!
(Notka o autorze: Witold Kołodziejczyk jest członkiem e-Redakcji Edunews.pl, dyrektorem i twórcą innowacyjnej szkoły - Collegium Futurum w Słupsku)