Jeśli zapytać przeciętnego ucznia, po co przychodzi do szkoły, usłyszelibyśmy zapewne, że po to, by spotkać się z kolegami. A w wersji bardziej “ugrzecznionej” - żeby się uczyć, zdać maturę, dostać się na studia i mieć dobrą pracę. Zapewne odpowiedź nauczyciela byłaby podobna: żeby przekazywać wiedzę, wychowywać uczniów, by mogli zdać egzaminy, i tak dalej...
Wszyscy więc - chcąc nie chcąc - uprawiamy swoistą grę w szkołę: uczniowie na poziomie deklaracji twierdzą, że uczenie jest ważne, choć w rzeczywistości traktują szkołę jako miejsce spotkań towarzyskich i instutycję zapewniającą im dobre “papiery”. Nauczyciele starają się nie zauważać, że ich uczniów niewiele obchodzi, co do nich mówią, na dodatek czują się zagubieni w świecie, w którym doskonale funkcjonują ich podopieczni. Całość “przyklepana” jest przez zdroworozsądkowe przeświadczenie, że tak być musi i nie ma żadnego rozwiązania tej patowej sytuacji.
Szkoła w kształcie, w jakim ją znamy, traktowana jest przez nas za najbardziej oczywiste i naturalne miejsce na świecie. Jakby siedzenie w ławkach i patrzenie na tablicę, dzwonki i 45-minutowe lekcje były niepodważalne niczym dogmaty. A przecież tak nie jest. Jak przekonuje w swym wystąpieniu z serii TED Talks sir Ken Robinson - edukacja odpowiada na potrzeby epoki, która już nie istnieje - XIX-wiecznej ery industrialnej. W efekcie wszyscy mimowolnie zakładamy, że mamy zdobyć taką samą edukację, koniecznie pójść na studia, a pasje i hobby traktować jako dodatki do pracy, której wcale nie musimy lubić. Czulibyśmy się nieswojo wymagając od szkoły, by rozpalała naszą ciekawość świata, wykorzystywała ukryte talenty czy uczyła życia z pasją. A na dodatek nie wymuszała na nas podporządkowania się jej wszystkim regułom.
A gdyby wyobrazić sobie system edukacji, gdzie priorytetem nie byłyby średnie, rankingi zdawalności na studia i wyścig po najlepszy indeks? Gdyby za cel postawić sobie zdanie sir Kena Robinsona: edukacja powinna pomagać uczniom znaleźć i wydobywać z głębi ich ukryte talenty.
Dziś potrzebujemy absolutnej rewolucji w nauczaniu - przekonuje w swym poruszającym, obrazowym i zabawnym przemówieniu Ken Robinson. Twierdzi, że zacząć musimy od rzeczy bardzo trudnej: uwolnienia się od idei, ktore wydają nam się naturalne i niezmienne, a które krępują rzeczywisty rozwój i dostosowanie edukacji do wyzwań teraźniejszości.
Model edukacji, który proponuje Robinson, nazywa organicznym. Wyobraźmy sobie pracę rolnika, który dba o przygotowanie ziemi dla roślin, ale nie może przewidzieć rezultatów swojej pracy. Szkoła ma być miejscem stworzonym z myślą o indywidualnym, optymalnym rozwoju każdego dziecka. Nie możemy “produkować” absolwentów według jednej matrycy. Wyzwaniem jest dostrzec potencjał i pasję każdego z przekraczających próg szkoły. Tak, by spod nauczycielskich skrzydeł wychodzili zarówno szczęśliwi strażacy i hydraulicy, jak i naukowcy i przedsiębiorcy. I to jest właśnie prawdziwe i najistotniejsze wyzwanie dla wszystkich związanych z edukacją. W centrum problemu leży zmiana postrzegania ludzkich umiejętności i inteligencji. Jesteśmy bowiem odpowiedzialni za marzenia, z którymi przychodzą do nas dzieci - puentuje Robinson.
Warto obejrzeć i posłuchać lorda brytyjskich edukatorów, chociaż jego wystąpienie trwa kilkanaście minut: