Wokół podręczników szkolnych zrobił się duży szum spowodowany ostatnią decyzją ministra edukacji dotyczącą zmian w programach nauczania matematyki i języka polskiego. Od razu nauczyciele podnieśli larum, że będą zmuszeni do poniesienia dodatkowych kosztów związanych z zakupem książek.
Aby wzmocnić siłę swoich argumentów, stali się przy okazji adwokatami rodziców, bo przecież także oni będą musieli zaopatrzyć swoje dzieci w nowe podręczniki. Nie chcę być złośliwa, ale jestem pewna, że w innych okolicznościach sytuacja finansowa rodziców byłaby pedagogom całkowicie obojętna.
Na początku roku szkolnego większość nauczycieli wymaga od uczniów posiadania nie tylko podręcznika, ale też zeszytu ćwiczeń oraz wszelkich innych dodatków dołączanych przez wydawców. Każdy taki komplet ma odpowiednią, niemałą cenę, ale wykorzystywany jest później przez nauczycieli w minimalnym zakresie. Mam świeżo w pamięci sytuację sprzed kilku miesięcy, kiedy pod koniec roku (dokładnie od kwietnia) klasa mojej córki rozpoczęła realizację ścieżki prozdrowotnej. Nauczycielka zażyczyła sobie nowy podręcznik na te dwa miesiące, które pozostały do zakończenia roku szkolnego. Przewidując zapewne opór ze strony rodziców, poinformowała uczniów, że posiadanie podręcznika będzie jednym z najważniejszych warunków zaliczenia przedmiotu(!).
Sytuacje, gdy nauczyciele zupełnie nie liczą się z możliwościami finansowymi rodziców i wymuszają zakup podręcznika, atlasu, przewodnika, testów pomocniczych itp., nie należą wcale do rzadkości, wręcz przeciwnie, stanowią stały element szkolnej rzeczywistości. Dlatego takie zdziwienie wzbudziła we mnie reakcja nauczycieli, którzy nagle są tak zatroskani o wydatki rodziców.
Problemu zakupu podręczników nie należy sprowadzać jedynie do kwestii finansowych. Podręczniki stały się w procesie nauczania i uczenia się pewnym „fetyszem“, bez którego nauczyciele nie są w stanie pracować. Takie traktowanie podręczników, tradycyjnej formy przekazu wiedzy typowej dla XX czy nawet jeszcze XIX wieku, w dobie ekspansywnego rozwoju nowoczesnych technologii, w dobie coraz powszechniejszej informatyzacji szkół, coraz szerszego dostępu do Internetu, w kontekście naszych dążeń do bycia społeczeństwem informacyjnym – jest po prostu anachronizmem. I mam nadzieje, że taki właśnie komunikat chciał wysłać do środowiska nauczycielskiego Ryszard Legutko.
Przy okazji minister stanął po stronie uczniów i rodziców, pokazał bowiem, że resort edukacji nie jest instytucja branżową. Konsekwencje kurczowego trzymania się treści zawartych w podręcznikach ponoszą przecież uczniowie. To oni muszą uczestniczyć w nudnych lekcjach, na których nauczyciel ogranicza się jedynie do streszczenia treści rozdziału z książki bądź zleca uczniom jego przeczytanie i sporządzenie notatki. Całkowicie uzasadniony wydaje się również niepokój rodziców, którzy starają się stwarzać dziecku możliwość dostępu do różnorodnych źródeł informacji o otaczającym świecie (czasopisma, telewizja tematyczna, Internet) i nie godzą się na jednostronne, nieatrakcyjne i często zdezaktualizowane przekazywanie wiedzy przez nauczyciela.
Swoją decyzja minister edukacji wyraźnie dał do zrozumienia, że najwyższy czas, aby polska szkoła w praktyce podjęła wyzwania przyszłości. W dobie rewolucji technologicznej, która pociąga za sobą ewolucję intelektualną, od szkoły powinniśmy wymagać, żeby oprócz przekazywania wiedzy, kształtowała w uczniach również umiejętności rozsądnego selekcjonowania informacji pochodzących z wielu źródeł.
W XXI wieku podręcznik szkolny nie może stanowić jedynej publikacji wykorzystywanej na lekcji. Na rynku stale przybywa książek, gazet, magazynów popularnonaukowych, jest coraz więcej artykułów dotyczących najnowszych odkryć naukowych, doniesień i raportów. Jak się szacuje, w ciągu roku na świecie drukuje się ponad 7 miliardów stron, w tym 250 milionów książek i 4 miliony artykułów naukowo-technicznych, a błyskawiczny postęp w nauce i technice powoduje, że po 12 miesiącach prawie 10% informacji się dezaktualizuje. Szerszy dostęp do informacji, który jest konsekwencją szybkiego rozwoju nauki i rewolucji technicznej, stanowi jedno z najważniejszych i najbardziej charakterystycznych zjawisk drugiej połowy XX i początku XXI wieku. Nowoczesna szkoła nie może pozostawać obojętna wobec tego faktu.
Zasoby internetowe powinny być wykorzystywane w szkole w znacznie większym zakresie niż dotychczas, a nauczyciele powinni posiąść umiejętność przeprowadzania na swoich lekcjach interaktywnych prezentacji, które uwzględniają aktualny stan wiedzy naukowej. Jednak na razie jedynymi specjalistami od technik informatycznych w polskiej szkole pozostają nauczyciele informatyki. Dopóki to nie ulegnie zmianie, trudno oczekiwać, że z dnia na dzień nauczyciele zrezygnują z korzystania z podręczników. Wydaje sie zatem, że naturalną konsekwencją ministerialnej batalii o „odfetyszyzowanie” roli podręczników w polskiej szkole powinno być skoncentrowanie uwagi na znacznie lepszym przygotowaniu wszystkich nauczycieli do korzystania z nowoczesnych technik informatycznych, łącznie z umiejętnością wykorzystywania platform e-learningowych w nauczaniu.
(Gazeta Szkolna, 12.09.2007)