Autorzy wprowadzonej 10 lat temu reformy oświaty zaproponowali nową formę sprawdzania wiedzy i umiejętności ucznia. Był to egzamin zewnętrzny, z którym całe środowisko oświatowe zaczęło wiązać nadzieje. Uznano, że może on stać się ważnym elementem rozmów o jakości edukacji; narzędziem, które ułatwi zdobycie cennych informacji o szkole i uczniu.
Czy egzamin zewnętrzny spełnia tę rolę? Czy jest też sprawdzianem przygotowania uczniów do funkcjonowania w nowoczesnym społeczeństwie? O tym między innymi rozmawiali uczestnicy drugiej debaty redakcyjnej miesięcznika „Edukacja i Dialog” – prezentujemy dziś jej obszerne fragmenty.
Anna Raczyńska: Czy Państwa zdaniem mamy dzisiaj do czynienia z egzaminem zewnętrznym, czy z systemem egzaminów zewnętrznych?
Domicela Kopaczewska, posłanka PO, członek Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży: Brałam udział w budowaniu reformy edukacji, a więc czuję się współodpowiedzialna za to, co zaproponowano w roku 1999. I dobrze, że dziś o tym mówimy, ponieważ 10 lat to właściwy czas na podsumowanie, choć na temat egzaminów zewnętrznych dyskutowano już wielokrotnie i w różnych gremiach. Pojawiały się zatem oceny krytyczne, ale żadna z wprowadzonych zmian nie miała tak pozytywnych opinii, jak egzamin zewnętrzny. Mówi się nawet, że to jest coś, co nam się najbardziej udało. Mam jednak wrażenie, że w ciągu tych dziesięciu lat doszło do nadinterpretacji roli egzaminów zewnętrznych. Trzeba więc wyraźnie powiedzieć, że jeśli nawet mają one znaczący wpływ na jakość edukacji, to jednak nie decydują o niej całkowicie i nie są jej wyłącznym miernikiem. Zwłaszcza, że nie mamy systemu egzaminów zewnętrznych. Jesteśmy dopiero na dobrej drodze, by ten system zbudować.
Marian Sajna, Dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miasta w Bydgoszczy: Mówiąc w największym uproszczeniu, egzamin jest – stosowaną jednorazowo - formą sprawdzenia wiadomości. System natomiast, to proces składający się z kilka elementów: sprawdzianu, analizy wyników oraz wniosków, które pozwolą tak dobrać treści edukacyjne, aby możliwa była eliminacja dostrzeżonych błędów. Powiem więcej. System powinien obejmować również mechanizm ułatwiający porównanie wyników osiąganych w kolejnych latach. Wiemy na przykład, że przed rokiem testy wypadły gorzej, ale już nie wiemy dlaczego. Czy uczniowie są gorsi, czy może test był trudniejszy? Nie możemy więc w oparciu o konkretne kryteria opisać postępów ucznia i w sposób planowy kierować jego rozwojem. Odnoszę wrażenie, że bardziej nas interesuje statystyka ogólna, niż indywidualna. Wolimy śledzić wyniki w skali kraju, niż w skali konkretnego ucznia. Egzamin systemowy to także egzamin, w którym nie ma żadnej przypadkowości, który jest w 70 procent przewidywalny. Natomiast dziś ta przewidywalność wynosi zaledwie 40 procent. Dlatego podzielam pogląd, że system egzaminów zewnętrznych jeszcze u nas nie funkcjonuje.
Prof. Krzysztof Konarzewski, Dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej: Niestety, nie mogę się z panem zgodzić, że egzaminy zewnętrzne są nieprzewidywalne. One są obrzydliwie, bo aż w 80 procentach przewidywalne. Są budowane według tego samego schematu. Wymienia się tylko zadania. I to jest ich wielka wada. To skutkuje zjawiskiem, które specjaliści nazywają uczeniem pod test, a nawet pod klucz. Pani poseł słusznie zauważyła, że egzamin nie jest koroną edukacji, jej sumieniem czy probierzem. Bo nie może być. Edukacja nie sprowadza się przecież do osiągania coraz lepszych wyników w testach. Dlatego wydałem przewidywalności wojnę i mam nadzieję, że będzie ona z egzaminu na egzamin coraz mniejsza.
Natomiast pan dyrektor ma rację w innej kwestii. W moim przekonaniu, egzaminy zewnętrzne to rzeczywiście system słabo zintegrowany. Po pierwsze, słabo zintegrowane są jego poszczególne szczeble. Każdy z nich był tworzony przez niezależny, niekomunikujący się z sobą zespół, dla każdego tworzono inne standardy. Drugi element wymagający poprawy to możliwość wyciągania wniosków z różnic wyników egzaminacyjnych kolejnych roczników młodzieży. Pan dyrektor słusznie powiedział, że dziś nie potrafimy powiedzieć, czy ta różnica odzwierciedla zmianę jakości wykształcenia, czy tylko stopień trudności testów. I wreszcie trzecia, bodaj najtrudniejsza sprawa, to możliwość oceny postępów ucznia w czasie. W tej chwili nie śledzimy indywidualnego rozwoju konkretnego ucznia. Nie wiemy więc, jakie talenty rozwinął w gimnazjum. Nie umiemy nawet powiedzieć, w jakim stopniu rozwinął umiejętność rozumienia tekstu pisanego. Coś jednak potrafimy – porównać ze sobą dwoje różnych uczniów z tego samego rocznika. Możemy więc powiedzieć, że w tym roczniku Marysia jest lepiej wykształcona niż Jaś. A to jest ważne przy rekrutacji i może stać się cenne przy budowie naprawdę nowoczesnego systemu egzaminów zewnętrznych.
Wojciech Starzyński, prezes Społecznego Towarzystwa Oświatowego: Uważam, że z jednej strony stało się coś bardzo dobrego, staramy się bowiem wprowadzić system egzaminów zewnętrznych i sprawdzianów, z drugiej zaś coś bardzo złego, ponieważ przestaliśmy się interesować tworzeniem innego systemu oceny pracy szkoły i wykształcenia młodych ludzi, niż system egzaminacyjny. Co więcej, egzamin zewnętrzny jest tak dalece dominujący, że o jakości szkoły i jej pracy decydują tylko i wyłącznie rankingi ustalane na podstawie uzyskanych w nim wyników. W związku z powyższym stawiam pytanie: czy my dążymy do tego, by stworzyć zwarty system egzaminacyjny, czy też szukamy rozwiązań, które potrafiłyby ocenić pracę szkoły, uczniów i efekty nauczania także w oparciu o inne kryteria? Proszę zauważyć, że przy ocenie szkół wyższych bierze się pod uwagę kilkanaście wskaźników. Dlaczego nie próbuje się iść tym tropem?
Ligia Krajewska, Dyrektor Gabinetu Politycznego Ministra Edukacji: Problem porównywalności nie jest tak prosty, jak się wydaje. Bo jeśli pan, panie dyrektorze prześledzi wyniki, jakie uzyskuje szkoła przez 8 lat, to ma pan jakiś miernik tej szkoły. Zdobywa pan informację o tym czy uczy lepiej, gorzej, czy w podobny sposób. Choć oczywiście mam świadomość, że jest to miernik niewystarczający. Zwłaszcza w tak ważnej sprawie jak ocena jakości szkoły. Warto tu jednak wskazać na rolę organu nadzorującego i rolę samorządu. One mogą pokazać wartość szkoły nie tylko przez pryzmat egzaminu zewnętrznego, ale także innych osiągnięć - na przykład ciekawych zajęć pozalekcyjnych, warsztatów. Tu jest szansa zwłaszcza dla tych szkół, do których trafiają dzieci ze słabymi wynikami w nauce. Warto też pamiętać, że uczeń, który przychodzi do gimnazjum lub liceum nie jest całkowicie anonimowy. Szkoła widzi jakie ma kompetencje, bo one są opisane w zaświadczeniu. Dlatego najważniejsze dziś jest określenie celu, jaki stawiamy przed szkołą i przed uczniem, a egzamin ma sprawdzić w jakim stopniu ten cel został osiągnięty.
Anna Raczyńska: Z analizy wyników egzaminów na różnych szczeblach edukacji wynika, że młodzież radzi sobie tylko z wykonaniem zadań prostych. Natomiast uogólnianie, synteza, stosowanie norm językowych, to już dla nich duży kłopot. Czy ktokolwiek wyciąga z tej analizy jakieś wnioski i próbuje naprawiać istniejące błędy? Czy egzamin powoduje, że między poszczególnymi szczeblami edukacji istnieje ciągłość?
Domicela Kopaczewska: Rzeczywiście, to ważne pytanie. Bo co właściwie dzieje się z wynikami egzaminów zewnętrznych? Uczeń pokazuje swoje wiadomości, umiejętności, co pozwala zaprogramować jego proces edukacyjny. Ale czy szkoła to robi? Niestety, nie. Zaświadczenie z opisem kompetencji, które przynosi uczeń, trafia do szuflady! Czy tam jest jego miejsce? Mówimy też, że system egzaminów zewnętrznych powinien być dla szkoły wskazówką, która ułatwi doskonalenie edukacji. Tylko jak to zmieniać, skoro między szkołą podstawową, gimnazjum i liceum nie ma ciągłości. A przecież po to została opracowana podstawa programowa. Tymczasem początkujący gimnazjalista słyszy: czego cię w tej podstawówce nauczono, a licealista: czego cię nauczyli w gimnazjum? Dopóki tego nie zmienimy, dopóki nie uczynimy nauczycieli odpowiedzialnych za efekty pracy ucznia na kolejnych szczeblach nauki, dopóty nie będziemy mogli mówić o tym, że mamy system edukacji i jesteśmy za niego odpowiedzialni.
Krzysztof Konarzewski: Proszę państwa, to nieprawda, że obowiązujący dziś egzamin zewnętrzny nie przyczynia się do postępu w oświacie. Postęp jest, tylko niestety nietrwały. Podam przykład. Od początku wymagaliśmy w testach dla uczniów szkoły podstawowej i gimnazjum korzystania z graficznych sposobów przekazywania informacji ilościowej, np. z wykresów. Dzięki temu z roku na rok rosła zdolność czytania wykresów. Z czasem ograniczyliśmy liczbę tych zadań w teście gimnazjalnym i wtedy okazało się, że na maturze z geografii lub wiedzy o społeczeństwie młodzież zupełnie sobie z nimi nie radzi. To bierze się stąd, że jeśli test jest schematyczny, to nauczyciel ćwiczy elementy schematu na każdej lekcji. A kiedy zagadnienie znika z testu, zapomina o nim również nauczyciel. Raz zdobytych umiejętności nie wykorzystuje się w następnych etapach kształcenia do innych celów niż przygotowanie do egzaminów. Zerwana jest ciągłość kształcenia, dlatego że nauczyciel ograniczył się do jednej funkcji – chce przygotować uczniów do dobrego zdania testu.
Ligia Krajewska: To jest tak, jak z pracownią komputerową, która jest w szkole, ale służy tylko do lekcji z informatyki.
Marian Sajna: Problem, o którym państwo mówią wymaga wyraźnego określenia kompetencji kuratora i samorządu. Musimy wiedzieć w jakim stopniu edukację ma tworzyć gmina, a w jakiej części podlega ona kuratorium, bo w tej chwili nie jest to do końca jasne. Zaś poszukiwania na własna rękę nie przynoszą rezultatów. Nie czekając na przepisy, powołałem zespół składający się z dyrektorów szkół, przedstawicieli kuratorium, doradców metodycznych, by wspólnie pracować nad poprawą wyników egzaminów w tych szkołach, które osiągały złe wyniki i nie robiły postępów. Niestety, nie mieliśmy sukcesu. Sądzę więc, że wszyscy czekają na takie mechanizmy, które pozwolą zdiagnozować problemy i ułatwią jego rozwiązanie.
Ligia Krajewska: Wie pan co robią Amerykanie, kiedy szkoła źle funkcjonuje? Przychodzi do niej komisarz i próbuje ją naprawić. Jeśli się to nie udaje, szkoła jest po prostu zamykana.
Krzysztof Konarzewski: Stany Zjednoczone mają szeroko rozwinięty system pomocy szkole, która sobie nie radzi. Na przykład deleguje się do niej na rok wybitnych nauczycieli. Jeśli jednak nie przynosi to spodziewanych rezultatów, jest tak, jak powiedziała pani dyrektor. Ja sam jestem zwolennikiem tzw. dzwonka alarmowego, czyli rozwiązania, które wskazał pan dyrektor. Egzamin zewnętrzny pozwala ujawnić szkoły, które z roku na rok osiągają bardzo niskie wyniki. Ale co z tego? Pamiętam swój dramatyczny apel, by ktoś się pochylił nad takimi gimnazjami, bo ja mogę podać adresy. Niestety, nikt się nie pochylił. Żaden kurator, żaden samorządowiec do mnie nie zadzwonił. Jeśli więc pan mówi, że jako organ prowadzący próbował pan robić coś, co nie dało skutku, to znaczy, że być może potrzebne są interwencje na wyższym szczeblu. Być może trzeba zbudować politykę pomagania tego typu szkołom.
Prowadząca debatę, Anna Raczyńska, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „Edukacja i Dialog”.
Koniec części I dyskusji. Przeczytaj drugą część dyskusji o egzaminach zewnętrznych.
(Źródło: Edukacja i Dialog)