Odnoszę wrażenie, że wprowadzone przed 10 laty rozwiązanie zupełnie nie służy budowaniu etosu nauczycielskiego, promowaniu dobrych nauczycieli, nie mobilizuje ich do poprawy jakości swojej pracy – zauważył Wojciech Starzyński w drugiej części dyskusji. „Przeciwnie, działa w odwrotnym kierunku. To jest duży problem, całkowicie przemilczany.”
Marian Sajna: Tak się dzieje dlatego, że wciąż obwiązują krępujące regulacje prawne. Przykładem jest między innymi Karta Nauczyciela. Bo co z tego, że będzie coraz lepszy system egzaminów zewnętrznych, skoro dyrektor nie będzie mógł zatrudnić nowych, dobrych nauczycieli, bo Karta mu na to nie pozwala? Czy w szkołach osiągających słabe wyniki można na przykład zmniejszyć liczebność klas, by poświęcić dziecku więcej uwagi? Nie można. Więc powracam do pytania o systemowe rozwiązania i mechanizmy naprawcze.
Domicela Kopaczewska: Wiele lat temu, niewielka szkoła w Brześciu Kujawskim osiągała świetne wyniki w matematyce. W wojewódzkich konkursach matematycznych, w pierwszej dziesiątce było zazwyczaj 3-4 uczniów. Kiedy zostałam jej dyrektorem, zadałam sobie pytanie, co jest źródłem tego sukcesu – wybitnie uzdolnienie dzieci, czy może wybitny nauczyciel? Odpowiedź przyszła po pierwszej hospitacji. Lekcja była jak koncert. Tam każde dziecko miało zajęcie. Każde miało sukces i każde znalazło swoje miejsce. Podczas rozmowy nauczycielka, matematyczka po SN-ie, przyznała, że nie osiągnęła wszystkich założonych celów. Ale to nie miało znaczenia. Przecież są takie recitale, które zapadają w nas głęboko nawet wówczas, gdy jakaś nutka zabrzmi fałszywie. I ona była właśnie takim mistrzem. Teraz jej nie ma i sukcesy matematyczne też się skończyły.
Marian Sajna: Poza pracą nauczyciela na sukces składa się również praca ucznia. Nauczyciel jest jednak tą osobą, która najpierw odkrywa talent, a potem go pielęgnuje.
Krzysztof Konarzewski: Egzamin zewnętrzny to nie jest wykrywacz talentów. On jest zunifikowany, powszechny. Wybitny uczeń może się wykazać gdzie indziej – na olimpiadzie, w konkursie.
Anna Raczyńska: Rozumiem, że pan profesor akceptuje egzamin „pod klucz”.
Krzysztof Konarzewski: Oczywiście. Taka jest funkcja i logika tego egzaminu. Rok temu powiedziałem maturzystom: wykonujcie polecenia testu najlepiej, jak potraficie. Nie silcie się na oryginalność. To jest niebezpieczne i nierozsądne. I miałem po stokroć rację, bo kiedy otrzymałem od dyrektorów okręgowych komisji egzaminacyjnych te „oryginalne” wypracowania, to okazało się, że ich wspólnym mianownikiem był bełkot.
Anna Raczyńska: Czy to jest alternatywa? Albo wypracowania „pod klucz”, albo bełkot? Jak wobec tego przygotować uczniów do życia w rzeczywistości, która wymaga od nich kreatywności i innowacyjności?
Krzysztof Konarzewski: Pamiętam jedno z gimnazjalnych wypracowań mojej córki, w którym w sposób niekonwencjonalny, a zarazem bezkompromisowy wypowiedziała się na temat „Antygony” Sofoklesa. Gdyby zrobiła to na egzaminie zewnętrznym, otrzymałaby zero punktów. Natomiast nauczyciel uszanował oryginalność i swadę, z jaką przeprowadziła swój wywód, i postawił jej piątkę. I tego oczekujemy od nauczyciela.
Anna Raczyńska: Dlaczego istnieje taki dysonans między pracą egzaminacyjną, a pracą na co dzień? Dlaczego w jednej uczeń może być oryginalny, a w drugiej nie?
Domicela Kopaczewska: Pani zdaje się sugerować, że egzamin zewnętrzny zabija indywidualność. To nieprawda. Jest coś takiego jak egzamin zewnętrzny i jest też wewnątrzszkolny system oceniania. I oba różnią się od siebie między innymi tym, że system wewnątrzszkolny uwzględnia indywidualność ucznia. Zaś egzamin zewnętrzny ocenia znajomość podręcznikowych faktów i interpretacji. Jeśli uczeń potrafi napisać oryginalną rozprawę, to szkoła daje mu takie możliwości. Natomiast egzamin zewnętrzny jest dla wszystkich, a zatem sprawdza to, co powinien umieć przeciętny uczeń.
Krzysztof Konarzewski: Rozwinę myśl pani poseł, opierając się na przykładzie z ubiegłorocznej matury, na której pojawiło się zadanie: „Sen Izabeli”, czyli interpretacja snu bohaterki „Lalki” Prusa. Jest kanoniczne odczytanie tego tekstu, ale są też inne, przy których można podeprzeć się na przykład psychoanalizą. Ale czy warto? Moim zdaniem nie, ponieważ to się ewidentnie nie spodoba egzaminatorowi nastawionemu na to, by rzetelnie ocenić wiedzę ucznia. A uczeń musi wiedzieć, z jaką intencją pisarz wstawił tę narrację grubo przed pojawieniem się prac Freuda. Musi zrobić to tak, jak uczył go polonista, jak jest w podręczniku, czyli „pod klucz”, bo inaczej się nie da. Prawda, że powinniśmy mierzyć biegłość ucznia w uzasadnianiu postawionej przez niego tezy, ale sama ta teza też musi być poprawna. Egzamin powszechny, sprawdzany przez cztery tysiące egzaminatorów w kraju, nie może być równocześnie dobrym miernikiem i osiągnięć szkolnych, i kreatywności Jasia czy Kasi.
Wojciech Starzyński: Rozumiem i przyjmuję ten argument pana profesora, ale w związku z tym mam pytanie: co zrobić, by o przyszłości ucznia nie decydował tylko i wyłącznie egzamin zewnętrzny, o którym już wiemy, że jest pełen różnych ułomności. A on w tej chwili decyduje także o losie licealistów.
Krzysztof Konarzewski: Nie mogę zrobić nic innego, jak tylko apelować do uczelni wyższych, by brały pod uwagę również oceny wystawiane przez nauczycieli. Przekonanie, że nauczyciel nie ma pojęcia, jak oceniać, lub jest stronniczy, jest niemądre i krzywdzące. Nauczyciel, który widzi ucznia przez trzy lata, lepiej potrafi ocenić jego potencjał, niż jednorazowy test.
Wojciech Starzyński: Powiedziałem wprawdzie dzisiaj, że uznaję potrzebę egzaminu zewnętrznego w takiej formie w jakiej on jest, ale słuchając tej dyskusji, nabieram wątpliwości, czy na pewno jest on nam potrzebny? A gdybyśmy wrócili do tradycyjnego egzaminu maturalnego, to efekty nie byłyby takie same?
Krzysztof Konarzewski: Panie prezesie, ten system jest po to, by można było obiektywnie porównać osiągnięcia szkolne uczniów X i Y w tym samym czasie. By na tej podstawie przyjąć jednego z nich – jeśli nie ma miejsca dla obu – do szkoły wyższego szczebla w sposób cywilizowany, a zatem bez podejrzeń o uznaniowość lub korupcję.
Anna Raczyńska: Kilkakrotnie pojawiło się w tej dyskusji słowo: ranking. Spróbujmy wobec tego powiedzieć czy egzamin zewnętrzny może być jednym z kryteriów pozwalających wyłonić dobrą szkołę?
Wojciech Starzyński: Odnoszę wrażenie, że ocena jakości pracy szkół opiera się tylko i wyłącznie na egzaminach zewnętrznych. Na tej zasadzie tworzy się rankingi. I – co podkreślam bardzo wyraźnie - nie jest prawdą, że te rankingi tworzone są tylko przez gazety. One są tworzone przez wszystkich. Przez Ministerstwo Edukacji, samorządy regionalne, kuratoria, poszczególne szkoły. Przy analizie tego co się dzieje w polskim systemie oświaty, wszyscy posługują się zaczerpniętymi z nich wskaźnikami.
Marian Sajna: Wyniki egzaminów zewnętrznych nie mogą stanowić podstawy do oceny pracy szkoły. Tutaj istotna jest odpowiedź na pytanie o różnicę między uczniem na wejściu, a na wyjściu. Innymi słowy musimy wiedzieć co potrafi zespół nauczycieli zrobić z uczniem w ciągu trzech lat nauki? Jaka jest kultura współpracy z rodzicami? Dopiero to będzie prawdziwą miarą wartości szkoły.
Wojciech Starzyński: Panie dyrektorze, ale kiedy spotka się dziesięciu samorządowców to żaden z nich nie powie: u nas jest dobra szkoła, bo opiekujemy się dziećmi, tylko: jesteśmy od was lepsi, ponieważ u nas przeciętna z języka polskiego jest wyższa, niż u was. Oni to mówią, pan to mówi, ja to mówię, wszyscy to mówią.
Domicela Kopaczewska: Od lat jestem przeciwna szkolnym rankingom. Uważam, że ten sposób podziału i wyznaczania jakości szkół jest niebezpieczną informacją. Niestety, nauczyciele i całe edukacyjne środowisko uwierzyło w magię słowa ranking.
Krzysztof Konarzewski: Zadajmy sobie pytanie: czemu służą rankingi? Czy służą polityce oświatowej, czy według nich alokuje się dodatkowe środki? Nie. Czy wynagradza się dodatkowo dobrych nauczycieli? Nie. One mają tylko jeden sens: napędzać szkole klientów. Bo ostatecznie uczeń głosuje nogami. Więc nie walczmy z rankingami – jeśli prasa chce je robić, trudno, nie ma sposobu, by temu zapobiec. My natomiast powinniśmy dostarczać pogłębionej informacji o szkołach. Ważna jest średnia końcowa, ale jeszcze ważniejsze jest, czy nauka w tej szkole daje zysk, czy stratę w porównaniu ze stanem początkowym. Ważniejsze dla rodziców, którzy kierują się w podejmowaniu decyzji racjonalnymi przesłankami. Zresztą ludzie podejmują decyzje na podstawie różnych danych. Naszą rolą jest, by tych danych było jak najwięcej, i by na ich podstawie tworzyła się renoma szkoły.
Anna Raczyńska: Czy z wyników egzaminów zewnętrznych wynika, że polska szkoła uczy coraz lepiej?
Ligia Krajewska: Nie ma tak prostego przełożenia. Przewidywalność i powtarzalność egzaminów powoduje, że szkoły osiągają wyniki albo na takim samym poziomie, albo odrobinę lepsze. Problem jest w tym, że na przykład gimnazjum, ucząc pod test nie rozwija wszystkich funkcji poznawczych i intelektualnych dziecka. Największy potencjał rozwojowy jest właśnie między 13 a 16 rokiem życia. Jeśli ten czas zmarnujemy, wyuczymy kogoś do egzaminu, to on na tym egzaminie skończy. A przecież w nowej rzeczywistości poradzi sobie głównie ten, kto myśli.
Krzysztof Konarzewski: W moim przekonaniu, egzaminy zewnętrzne tak rozumiane i tak traktowane jak to wynika z oceny pani dyrektor, zubażają ofertę programową. Szkoła przekazuje węższy zakres wiedzy, niż to wynika z podstawy programowej. Badając ten problem, stwierdziłem na przykład, że w gimnazjum zanika nauka o języku – wprawdzie jest w podstawie programowej, ale na egzaminie się nie pojawia, więc coraz mniej nauczycieli uczy fonetyki czy składni. Na egzaminie nie ma konstrukcji geometrycznych, więc cyrkiel to w wielu szkołach przyrząd nieznany.
Domicela Kopaczewska: Nie potrafię ocenić czy szkoła uczy lepiej. Nie wiemy przecież co wpływa na jej jakość. Nie badamy na przykład losów absolwentów. Nie potrafimy powiedzieć jak sobie później radzą. I tu jest rola ministra Edukacji Narodowej, który powinien zaproponować jasne, czytelne dla całego środowiska edukacyjnego i wychodzące poza egzamin zewnętrzny standardy oceny. Bez nich nic się nie zmieni.
Anna Raczyńska: Ministerstwo zapowiada zmiany w egzaminach zewnętrznych. Jaka jest filozofia i istota tych zmian?
Ligia Krajewska: Proponowana zmiana mocno opiera się o podstawę programową, która jest nastawiona na cel i efekty. Do tej pory nauczyciel realizował głównie teorię. Teraz zakłada się, że na każdym etapie kształcenia jest miejsce na eksperyment, na empiria. W podstawie programowej pierwszej klasy gimnazjum jest zapisane, że uczniowie mają uczyć się pracy w zespołach. Pojawi się więc nowy element – ocena pracy zespołowej. To będzie wewnętrzna część egzaminu, ale informacja na ten temat stanie się też częścią egzaminu końcowego. Co więcej, jest to informacja niezwykle ważna. Z jednej strony pokaże bowiem kreatywność szkoły i nauczycieli, którzy muszą mieć pomysł na projekt, napisać jego regulamin i przygotować młodzież do pracy zespołowej. Z drugiej zaś pozwoli ocenić jak konkretny uczeń ten projekt realizował, jakie pełnił w nim role, jak współpracował w zespole. Czy był zaangażowany, pomysłowy, kreatywny i czy potrafił zaprezentować wyniki prac. Innymi słowy i szkoła, i uczeń podejmą próbę wpisania się w potrzeby współczesności. Nadchodzący czas to nie jest czas dla indywidualistów, którzy pracują tylko na siebie. Trzeba więc przygotować uczniów do funkcjonowania w nowoczesnych grupach.
Marian Sajna: Myśmy się bardzo mocno skupili wokół przedmiotów humanistycznych, tymczasem współczesność będzie coraz bardziej wymagała wiedzy ścisłej, inżynieryjnej. Uniwersytet Technologiczno-Przyrodniczy w Bydgoszczy zorganizował niedawno ciekawą konferencję, na której naukowcy spotkali się z przedstawicielami biznesu. I tam o tym właśnie między innymi rozmawiano. Dobrze więc, że do tej rozmowy włączy się też szkoła.
Prowadząca debatę, Anna Raczyńska, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „Edukacja i Dialog”.
(żródło: Edukacja i Dialog)