Minęło już dwa i pół miesiąca od wystąpienia pani minister Zalewskiej w Toruniu i ogłoszenia przez nią planów „dobrej zmiany” w edukacji. Mimo wakacyjnej pory owo exposé zostało sumiennie skrytykowane przez wielu komentatorów, w tym także niżej podpisanego. Bóg mi świadkiem i Czytelnicy kwartalnika „Wokół szkoły” także, że byłem daleki od entuzjazmu w ocenie działań poprzednich ministrów edukacji, ale zmiany, na które dopiero się zanosi, do tradycyjnego już braku całościowej i perspektywicznej wizji rozwoju systemu edukacji dokładają obietnicę solidnego zamieszania, które uderzy w uczniów, nauczycieli i rodziców.
Jak było do przewidzenia, z największą krytyką spotkała się zapowiedź likwidacji gimnazjów, nie tylko dlatego, że wielu docenia ich dorobek. Nawet niektórzy ludzie niechętni tym szkołom zauważają brak sensownej propozycji, co w zamian. Ta zapowiedź głębokiej i budzącej kontrowersje zmiany strukturalnej „przykryła” niejako wiele innych deklaracji zawartych w wystąpieniu pani minister. Chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę na jedną, która przemknęła zupełnie bez echa, być może dlatego, że wydaje się nie mieć żadnego znaczenia, a może akurat trafia w oczekiwania społeczne. Otóż na slajdzie zatytułowanym „Rodzic”, obok obietnicy zwiększenia liczby rodziców w komisji konkursowej na dyrektora szkoły (od przedszkola rodzicom wara?!) oraz zapowiedzi utworzenia Rady Szkoły w każdej placówce oświatowej (w zatem w przedszkolu jednak też…) i powołania szkolnych Rad Wolontariatu, znalazło się takie oto zdanie:
Obowiązkowa rejestracja każdej osoby pojawiającej się na terenie szkoły w celu zapewnienia bezpieczeństwa.
Złośliwie można by zapytać, dlaczego każda osoba, która zjawia się w szkole w celu zapewnienia bezpieczeństwa, musi być obowiązkowo zarejestrowana. Ale dosadną analizę jakości prezentacji pani minister zawarł już na swoim blogu profesor Bogusław Śliwerski (http://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2016/06/oswiatowy-falstart.html), oceniając, że jego student za coś takiego dostałby ocenę niedostateczną, więc nie będziemy tutaj kopać leżącego. Skoncentrujmy się na meritum.
Już dzisiaj wiele szkół prowadzi, mniej lub bardziej formalnie, rejestrację osób przychodzących. Czynią to w zamiarze zapewnienia bezpieczeństwa uczniom, zapewne także ze względu na ich rodziców, bardzo dzisiaj wrażliwych na tym punkcie. Są też placówki, w których taka kontrola jest ograniczona do czujnego oka pani woźnej lub dozorcy, albo wręcz nie istnieje, bo – w małej miejscowości szczególnie – wszyscy się znają, a potencjalnie groźni obcy pojawiają się rzadziej niż kwiat paproci. Dość na tym, że rozmaite rozwiązania powstają autonomicznie, stosownie do potrzeb określonych przez organy szkoły. Jednak z „dobrą zmianą” w dziedzinę tę wkroczy PAŃSTWO. I to budzi mój sprzeciw, zarówno co do zasady, jak z punktu widzenia dyrektora konkretnej placówki.
Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest dyskutować o kwestii bezpieczeństwa dzieci. Odpowiedzialność dyrektora szkoły i nauczycieli za złe skutki jakiegoś zaniechania lub zaniedbania w tej dziedzinie, zarówno prawna, jak moralna, jest ogromna. A jednak powiem wprost – wychowanie nie polega na tworzeniu sterylnego świata, w którym dziecko zostaje odizolowane od wszelkich zagrożeń – fizycznych i emocjonalnych. W swoim czasie tak pisałem na łamach kwartalnika „Wokół szkoły”:
Oto we wspomnianym wyżej numerze „Newsweeka” (22/2014 – przyp. JP) znalazł się artykuł Doroty Romanowskiej o przyciągającym uwagę tytule „Pochwała brudu”, w którym czytamy:
Dr David P. Strachan, epidemiolog z londyńskiego St. George’s Hospital Medical School (…) w prestiżowym czasopiśmie medycznym „British Medical Journal” sformułował (…) tzw. „hipotezę higieniczną”. Zakłada ona, że od pierwszych chwil życia potrzebujemy mikrobów. Kontakt z nimi jest niezbędny, by układ odpornościowy nauczył się chronić nasz organizm przed zagrożeniem. – Bakterie, grzyby i inne drobnoustroje, które uważamy za złe, są częścią środowiska. Jedynie żyjąc z nimi, mamy szansę rozwijać się prawidłowo – mówi Michael Zasloff, immunolog z Georgetown University Medical Center. Organizm wystawiony od wczesnego dzieciństwa na działanie różnych mikrobów uczy się, które są dobre, a które złe. Z tej wiedzy korzysta potem przez całe życie.
W konkluzji dowiadujemy się, że eliminowanie z otoczenia dziecka naturalnych czynników chorobotwórczych wydaje się być przyczyną różnych rodzajów alergii i innych chorób związanych z wadliwym działaniem układu odpornościowego. A więc nie tylko wycinanie lasów tropikalnych, zanieczyszczenie wód i skażenie gleby, ale także… nadmiar czystości jest niebezpiecznym przejawem przekształcenia środowiska przyrodniczego.
A teraz – to już moja własna inicjatywa – spróbujmy powyższy fragment artykułu przerobić, stawiając inną hipotezę, którą nazwę „opiekuńczą”:
Zakłada ona, że od pierwszych chwil życia potrzebujemy pewnej dawki dyskomfortu. Kontakt z nim jest niezbędny, by układ nerwowy nauczył się prawidłowo reagować na stres, pobudzając organizm do działania. Poczucie braku, frustracja, które uważamy dzisiaj za złe, i przed którymi ze wszystkich sił staramy się chronić dzieci, są częścią naturalnego środowiska społecznego. Jedynie żyjąc z nimi, mamy szansę rozwijać się prawidłowo – mówi Jarosław Pytlak, pedagog z Warszawy. Człowiek wystawiony od wczesnego dzieciństwa, w bezpiecznym skądinąd środowisku rodzinnym, na działanie różnych czynników stresogennych uczy się na nie reagować w sposób akceptowalny społecznie. Z tej wiedzy korzysta potem przez całe życie.
Co to ma wspólnego z rejestrowaniem osób wchodzących do szkoły? Ano buntuje się we mnie pedagog na myśl, że miałbym wychowywać dzieci w poczuciu bezpieczeństwa budowanym na izolacji od ludzi. Bardzo cenię otwartość i życzliwość, i uważam, że obie te cechy są szczególnie ważne w świecie, który wyraźnie ewoluuje w innym kierunku. Aby je kształtować, szkoła powinna być miejscem otwartym.
o zapoznaniu się z ministerialną prezentacją zadałem sobie pytanie: czy będziemy musieli rejestrować wszystkich rodziców naszych uczniów? Przecież każdego dnia na terenie szkoły pojawia się ich z pewnością więcej niż setka! Chcemy, żeby czuli się jak u siebie – w końcu są częścią tej społeczności. Jak pogodzić to z obecnością odźwiernego, żądającego okazania dowodu tożsamości?! A może rodzice nie są „obcy”? W takim razie czujne oko kontrolera będzie musiało „tylko” wyłowić z grona wchodzących babcie, dziadków, opiekunki i inne osoby, które przychodzą po dzieci. No i zarejestrować. Absurd…
W takim razie może trzeba będzie wyznaczyć granicę, nieprzekraczalną dla osób postronnych? Na tej granicy upoważniony pracownik szkoły „wyda” dzieci opiekunom. Będzie czyściej (wszak dorośli nie zmieniają butów wchodząc do środka), luźniej, spokojniej, tylko… nie zawracajmy sobie wtedy głowy mówieniem o jakiejś „społeczności szkolnej”. Po prostu więzienie ze strefą widzeń.
Goście odwiedzający nasz Zespół Szkół często zwracają uwagę na pozorny brak zabezpieczeń. Drzwi wejściowe mają, co prawda, zatrzask, ale szczególnie w pogodne dni są gościnnie otwarte. A nawet jeśli są zamknięte, to wystarczy zapukać i po krótkiej chwili ktoś je otworzy, czy to nauczyciel, czy dziecko, bo żadnej formy odźwiernego nasza placówka nie posiada. Prawdę mówiąc, jestem dumny, gdy widzę, że otwierający pyta wchodzącą osobę, w czym może jej pomóc. Nie zawsze bywa tak pięknie, ale jeśli ktoś błąka się po korytarzu z wyraźnymi objawami zagubienia, niezawodnie może liczyć na zainteresowanie jakiejś życzliwej duszy.
Otwarte drzwi prowokują pytanie, czy nie boimy się, że któreś dziecko wyjdzie samowolnie i będziemy go szukać. Niezmiennie odpowiadam, że od przeszło dwudziestu pięciu lat uczniowie mają taką możliwość, ale jak dotąd żaden z niej nie skorzystał. Oczywiście, zawsze może się to zdarzyć po raz pierwszy, ale nie jest kwestią przypadku, że dotąd się nie zdarzyło. Bo prawdziwe, skuteczne zabezpieczenia buduje się nie w murach, ale w głowach. Dzieci w naszej szkole od najmłodszych lat obdarzane są przez nauczycieli wiarą w ich lojalność i zdrowy rozsądek. Odpłacają za to… lojalnością i zdrowym rozsądkiem. Nie dalej jak wczoraj odbyłem na szkolnym dziedzińcu krótką rozmowę z grupą czwartoklasistów, którzy w swojej zabawie podczas przerwy zagalopowali się kilka metrów (moim zdaniem) za daleko. Po krótkich negocjacjach ustaliliśmy, do którego drzewka można wybiegać i jestem spokojny, że na tym drzewku w przyszłości będą się kończyły ich wyprawy.
Współczesnym rodzicom i nauczycielom świat jawi się jako siedlisko zagrożeń, czyhających na bezbronne dzieci. Owo poczucie zagrożenia podsycają media i politycy. Obserwując życie społeczne mam wrażenie, że rosnącym wokół nowych osiedli ogrodzeniom towarzyszą rosnące w ludzkich głowach zapory przeciw „obcym”, którymi powoli stają się… wszyscy. Co ciekawe, wcale nie rodzi to większego poczucia bezpieczeństwa. Wygląda na to, że terroryści wygrywają w naszym kraju wojnę, choć do niego nawet nie dotarli.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Zespołu Szkół STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się pierwotnie w blogu autora.