Wśród rozlicznych problemów, z jakimi borykają się dzisiaj polskie szkoły, najwyżej na liście rankingowej spraw beznadziejnych umieściłbym trudne relacje nauczycieli z rodzicami uczniów oraz całe spektrum zjawisk powiązanych z rozpowszechnieniem smartfonów, szczególnie wśród dzieci i młodzieży.
Niemal w każdej szkole mamy do czynienia z oceanem emocji, wzajemnych żalów i oskarżeń rodziców pod adresem nauczycieli i vice versa. Tak jakby obie strony pochodziły z różnych planet, a los zupełnie przypadkiem skazał je na konfrontację wokół wspólnego, ale zupełnie niedogadanego przedsięwzięcia o nazwie „kształcenie i wychowanie dziecka”. Lista wzajemnych pretensji jest długa, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak w obszarze relacji pomiędzy szkołą jako instytucją a jej klientami. Zmęczenie, znużenie i frustracja nauczycieli, których źródła są rozmaite, tylko w pewnej części powiązane z działaniami i postawą rodziców uczniów, spotykają się ze podobnym zmęczeniem, znużeniem, a także lękami tych ostatnich, którzy w najlepszej przecież wierze próbują optymalnie realizować swój projekt życiowy „DZIECKO”.
Mogę tylko współczuć obu stronom, bowiem jedynym jako-tako skutecznym panaceum na ten konflikt wydaje mi się dialog, na który jednak ani jedna, ani druga strona nie ma dzisiaj czasu. Zresztą, nie trzeba nawet specjalnej bystrości by zauważyć, że w epoce internetu praktyka dialogu tak się ma prawdziwej wymiany poglądów i mozolnego dochodzenia do porozumienia, jak kawa zbożowa do najlepszej kolumbijskiej Arabiki.
W przypadku smartfonów rodzice i nauczyciele, trochę niespodziewanie dla siebie, znaleźli się po tej samej stronie barykady. Jedni i drudzy coraz częściej zauważają rozmaite negatywne następstwa rozpowszechnienia urządzeń mobilnych wśród dzieci i młodzieży. Równocześnie jedni i drudzy stają w konfuzji wobec powszechnego przekazu, że od nowoczesności nie ma odwrotu, że owe urządzenia są prawdziwymi wrotami do Edenu, wystarczy tylko z nich mądrze korzystać. Gdy to nie bardzo wychodzi, czują bezradność. Albo nic nie czują, wypierając problem w nadziei, że jakoś to będzie.
Wobec obu opisanych wyżej problemów jestem pesymistą. Nie widzę możliwości cudownego przywrócenia autorytetu szkole i nauczycielom, ani uśmierzenia rodzicielskich lęków, które znajdują ujście w burzliwych emocjach. Nie potrafię również złagodzić nauczycielskich frustracji, zarówno materialnych, jak wynikających z bezradności wobec specjalnych potrzeb edukacyjnych coraz większej rzeszy dzieci, czego ogarnięcie często przekracza już możliwości logistyczne i pedagogiczne. Podobnie nie bardzo wyobrażam sobie możliwość zapanowania nad problemami społecznymi, jakie niesie ze sobą rozpowszechnienie smartfonów. Nie w sytuacji, gdy cała ogromna machina marketingowa stara się uzależnić wszystkich od (rzekomej) wygody wynikającej z powszechnej cyfryzacji, a państwo wspiera ten proces w imię większej sprawności swojego działania, w czym ja widzę raczej dążenie do większej kontroli nad społeczeństwem.
Na tym ponurym tle zauważyłem jednak ostatnio promyczek nadziei.
Już od około roku obserwuję, że coraz więcej rodziców uczniów szkoły podstawowej dostrzega problem rodzącego się uzależnienia swoich dzieci od smartfonów. Kiedy dwa lata temu tworzyliśmy w szkole Kodeks Smartfonowy, przedstawiciele rodziców nie byli rzecznikami specjalnie radykalnych ograniczeń. Obecnie coraz częściej wysyłają do mnie sygnały, że warto by reguły obowiązujące w szkole zaostrzyć. Do dyskusji na ten temat pewnie za jakiś czas dojdzie, choć wyważenie racji, gdzie i czego zabraniać, a w jakim zakresie promować rozumne korzystanie z nowoczesności, jest niezwykle trudne. Co więcej, w szkole można uchwalić wszystko, ale bez wsparcia domu skuteczność tego będzie zawsze ograniczona. Dlatego bardzo ucieszyłem się, gdy grupa rodziców z jednej z klas czwartych postanowiła spotkać się, by omówić między sobą smartfonowe problemy swoich dzieci. Nie poprosili o udział nauczycieli, a tylko o gościnę w pomieszczeniach szkolnych.
Udostępniając salę w godzinach wieczornych miałem na dnie duszy pewien niepokój, czy z tej rodzicielskiej dyskusji nie wynikną postulaty pod adresem dyrekcji, co to jeszcze powinniśmy w szkole zrobić. Tym większe i przyjemniejsze było moje zdziwienie, gdy następnego dnia otrzymałem list, skierowany także do wychowawczyni klasy, który zupełnie moich obaw nie potwierdził. Za zgodą osób zainteresowanych pozwalam sobie tutaj przytoczyć jego treść.
***
Szanowni Państwo,
w imieniu rodziców klasy (…) bardzo dziękuję za możliwość naszego spotkania wczoraj na terenie szkoły i dyskusji wśród rodziców dotyczącej korzystania przez dzieci z telefonów, aplikacji cyfrowych i mediów społecznościowych.
Osobiście cieszę się, że ponad połowa rodziców zgodziła się wprowadzić w tym obszarze kilka jednolitych zasad. Mam nadzieję, że w dużej części wytrwamy w tych postanowieniach w tym roku szkolnym i wypracujemy kolejne w latach następnych, mimo że niektóre ustalenia będą oznaczały dla naszych dzieci nowe lub zaostrzone zasady (np. brak zgody na konta profilowe typu facebook czy instagram).
Przekazuję Państwu informacyjnie nasze ustalenia - może posłużą do rozwoju projektu szkolnego smartfonowego prawa jazdy lub dyskusji w innych klasach.
1. Chcemy naszym dzieciom ograniczać dostęp do telefonu, gier i aplikacji: wymienimy się wiedzą o środkach technicznych/fizycznych, rekomendowane ograniczenie czasowe to max. 1h dziennie dostępu; kontrolujemy instalowane gry i aplikacje; dzieci nie korzystają z telefonu w godz. 22.00-7.00.
2. W tym roku szkolnym dopuszczamy korzystanie z komunikatorów: Messenger, What's up (nie ma ograniczenia wieku przy zakładaniu konta); nie pozwalamy dzieciom na posiadanie profili Facebook, Instagram, Snapchat, TikTok, etc. (według regulaminów, aby założyć profil najczęściej trzeba mieć 13 lat, dzieci o tym wiedzą, my będziemy podtrzymywać tę formalną granicę).
3. Aby mieć kontrolę znamy konta dzieci, hasła dostępu, monitorujemy aktywność
4. Nie obawiamy się reakcji dzieci na tę kontrolę; dopuszczamy także fizyczne odebranie telefonu.
5. W przypadku gier sieciowych znamy zasady gry, monitorujemy uczestników (zwłaszcza nieznajomych dołączających do gry i ich zachowanie) oraz czas grania.
6. Wspieramy dobre zasady wykorzystywania komunikatorów; uczymy zasad komunikacji w sieci; pokazujemy jak dobrać zdjęcie czy tekst, aby nikogo nie obrazić, ani nie skrzywdzić.
7. Stanowczo reagujemy na zachowania obraźliwe, w tym tzw. konkursy dotyczące popularności osoby czy zachowania itd.
8. Staramy się rozmawiać z dziećmi, informować i uczyć, jak korzystać z technologii.
Jako rodzice postaramy się być w tej kwestii w kontakcie, współpracować dalej (np. poprzez informowanie się o obserwowanych zachowaniach dzieci); kolejne spotkanie zaplanowaliśmy za kilka miesięcy. (…)
Ustaliliśmy także, że poprosimy Państwa o dalsze wsparcie naszych działań. Temat wsparcia i współpracy trzeba rozwinąć, myśleliśmy np. o organizacji spotkania dzieci ze specjalistą (nie rodzicem, nie nauczycielem), który opowie im o zagrożeniach w sieci.
Umówię do Państwa trójkę klasową, aby porozmawiać, co jeszcze możemy wspólnie zrobić.
***
Nie mam zamiaru recenzować działań, jakie uzgodnili między sobą rodzice naszych czwartoklasistów. Nie z ich litery bowiem wynika moja radość, ale z kilku niezwykle cennych społecznych aspektów tej inicjatywy, na które chciałbym w tym miejscu zwrócić szczególną uwagę.
Po pierwsze, pewna grupa rodziców, nawet jeszcze nie cała klasa, ale jej większość, zdołała się zebrać, aby uzgodnić stanowisko i zaplanować działania. Podjęli udaną (jeszcze nie wiemy, w jakim stopniu, ale jednak udaną) próbę połączenia swoich wysiłków nie w celu poparcia czegoś lub kogoś, nie w celu wystąpienia przeciw czemuś lub komuś, ale w celu wspólnego zmierzenia się z problemem, uzgodnienia podejmowanych indywidualnie działań. To najwyższy wymiar aktywności społecznej!
Po drugie, przyjmując wspólny plan działania, rodzice wytrącili swoim dzieciom koronny argument, którym młode pokolenie powszechnie dzisiaj szantażuje swoich starych: „Bo inni mogą, a ja nie!”. Łatwiej pogodzić się z ograniczeniami mając świadomość, że koleżanki i koledzy mają tak samo.
Po trzecie wreszcie, podejmując działania w zakresie dla szkoły niedostępnym, ale dotyczące problemu, z którym nauczyciele też się zmagają na swoim poletku, rodzice wspierają szkołę, bez wchodzenia w jej kompetencje. Żadne z zapisanych w liście postanowień nie jest postulatem pod adresem nauczycieli, ale jednocześnie podanie ich do wiadomości wychowawcy i dyrekcji stanowi krzepiący sygnał dobrej woli, który motywuje przedstawicieli szkoły do zainteresowania i współpracy.
Last but not least chciałbym też zwrócić uwagę, że rodzicielska dyskusja odbyła się „twarzą w twarz”, a nie „klawiaturą w klawiaturę”, co na pewno pomogło integracji całej grupy. Miała miejsce na terenie szkoły, nie obcym, jakim jawić się może wielu rodzicom, ale traktowanym jako gościnny, własny. Jedno i drugie sprawiło mi wielką radość.
Choć uważam Kodeks Smartfonowy za dobry pomysł, który złagodził nieco w naszej szkole zjawisko nadużywania przez dzieci i młodzież urządzeń mobilnych, to mam świadomość, że sam w sobie nie rozwiązuje on problemu. Inicjatywa rodziców z klasy czwartej doskonale go uzupełnia, budując wspólny front, na którym każdy odgrywa przyjętą na siebie rolę. Z wiarą, że służy to dobremu wychowaniu dzieci.
Czytelnik może uznać, że to, co opisuję, i czym się zachwycam, jest w istocie zjawiskiem banalnym. Otóż nie. Wspólne mierzenie się rodziców uczniów z jakimś problemem nie jest banalne! Działanie w szkole w zgodzie z jej intencjami, ale w granicach własnych kompetencji nie jest banalne! Przyjmowanie przez rodziców na siebie zobowiązań i ograniczeń, a nie delegowanie ich nauczycielom nie jest banalne!
Można tylko życzyć sobie, aby kiedyś takie zjawiska rzeczywiście stały się banalne…
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
>> Młode smartfony - jak się żyje z internetem w kieszeni
>> Smartfony w szkole - kochać czy nienawidzić?
>> Smartfony uzależniają? A gdzie edukacja?
Ostatnie komentarze