Kij w mrowisku

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Od pewnego już czasu słychać było o planie wykorzystania potencjału fejsbukowej grupy „Ja,Nauczyciel’ka” do stworzenia nowego ruchu społecznego w oświacie, najpierw fundacji, a docelowo związku zawodowego. Ów materializujący się obecnie zamiar zyskał ostatnio szczególny rozgłos za sprawą wywiadu z Marcinem Korczycem, jednym z liderów przedsięwzięcia, jaki opublikowała w „Rzeczpospolitej” Anna Szulc. Nie chodzi bynajmniej o to, że zaistnienie na łamach „Rzepy” stanowi wyraz wejścia do informacyjnego mainstreamu, ale o konkretne stwierdzenie, które padło w tej rozmowie, że „nowa organizacja nie zamierza także zbyt mocno koncentrować się na obronie Karty Nauczyciela i pensum”.

W internecie zawrzało. Dość miękkie w gruncie rzeczy „nie zamierza (….) zbyt mocno” zostało powszechnie odebrane jako ogłoszenie na sztandarze zgody na likwidację Karty Nauczyciela, będącej bodaj największą świętością stanu nauczycielskiego.

Bardzo wiele negatywnych komentarzy znalazło się nawet na samym fejsbukowym profilu „Ja,Nauczyciel’ka”. Odezwały się też nożyce. Związek Nauczycielstwa Polskiego opublikował materiał pn. „Nasza Karta, to nasze prawa”, wskazując w nim rozliczne fakty, mające stanowić o unikalnej i ponadczasowej wartości tego dokumentu. W tym samym czasie pan Proksa z oświatowej „Solidarności” przypomniał sobie i ogłosił, że postulaty płacowe jego związku, zarówno w kwestii kwot, jak stworzenia nowego systemu wynagradzania nauczycieli, wciąż nie są spełnione. Zagroził przy tym działaniami protestacyjnymi w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Wypowiedź Marcina Korczyca została natychmiast powiązana ze słowami szefowej sejmowej komisji edukacji, posłanki PiS Mirosławy Stachowiak-Różeckiej, która stwierdziła, że „inicjatywa zmiany bądź likwidacji tego aktu prawnego leży po stronie nauczycieli. Nie warto jednak umierać za Kartę". W tym kontekście swoje oświadczenie wydał również nauczycielski „Protest z wykrzyknikiem” wyraźnie odcinając się, a właściwie potępiając działania „Ja, Nauczyciel’ki”. W rezultacie nowa inicjatywa, wspólnym wysiłkiem wielu, została wpisana we wszelkie możliwe podziały w społeczeństwie i środowisku oświatowym, stanowiąc modelowy wręcz przejaw „polskiego piekła”.

Wszystkie zjawiska, które towarzyszą się wykluwaniu nowego związku zawodowego pracowników oświaty, budzą ogromne emocje. Jak zresztą wszystko w dzisiejszych czasach. Może warto jednak powściągnąć je na chwilę, sięgając po wsparcie ze strony rozumu.

Uważam, że powstanie nowej organizacji związkowej w oświacie jest zjawiskiem pozytywnym. Związek Nauczycielstwa Polskiego nie zdołał doprowadzić do zwycięskiego końca walki nauczycieli o poprawę ich sytuacji zawodowej. Oświatowa „Solidarność’ wręcz zhańbiła się pomocą udzieloną rządowi w pacyfikacji nauczycielskiego protestu. Oba te związki nie rokują obecnie żadnej nadziei na udział w jakimkolwiek przełomie. Być może nowa inicjatywa też nie, ale dlaczego nie spróbować?! Zadanie przed liderami „Ja, Nauczyciel’ki” jest ogromne: przekształcenie internetowej grupy w realny ruch społeczny. Stworzenie jego podstaw prawnych, programowych i ekonomicznych. Przekonanie znaczącej grupy ludzi, żeby się do niego przyłączyli. Jeżeli to wszystko zostanie uwieńczone powodzeniem, to jak najlepiej zaświadczy o zdolnościach organizatorów, a zabetonowanej od dziesięcioleci przez ZNP i „Solidarność” scenie związkowej pojawi się nowy gracz. A jeśli inicjatywa ostatecznie poniesie fiasko, to i tak może spowodować sporo ożywczego fermentu. W zasadzie już spowodowała.

Ciekawe, że chcemy, marzymy wręcz o prawdziwej demokracji, a równocześnie gotowi jesteśmy alergicznie reagować na jej przejawy. Tym bardziej nerwowo, gdy upatrujemy w nich działanie wrogich nam sił politycznych. Sporo moich znajomych podejrzewa, że „Ja, Nauczyciel’ka” może być jakąś nową bronią władzy w walce ze środowiskiem oświatowym. A ja uważam, że idąc tropem tego rozumowania ryzykujemy pozostanie w okopach wojny polsko-polskiej do końca świata i jeden dzień dłużej.

W dziedzinie edukacji władza od czterech lat działa jak taran, gwałcąc wszelkie standardy przyzwoitości. Jeśli potrzebuje listka figowego dla symulowania pozorów liczenia się ze środowiskiem nauczycielskim, ma pod ręką oświatową „Solidarność”, gotową podżyrować wszystko, czego Partia w danym momencie potrzebuje. Nie wierzę więc w spisek, w którym rząd wspiera nowy związek, aby pod pretekstem pochylenia się nad jego postulatami, dokonać korekt kursu, które mogłyby odwrócić dziejącą się już katastrofę oświatową. Nie ten rząd i nie ci ludzie, choć oczywiście skorzystają oni z okazji, by namieszać wśród nauczycieli. Czynią to jednak wystarczająco skutecznie nawet bez tej nowej inicjatywy, korzystając z niemocy społeczności nauczycielskiej, ich związków zawodowych oraz partii opozycyjnych, które wciąż jeszcze nie do końca pojmują, jakie znaczenie ma edukacja dla społeczeństwa.

Nie mam pretensji, że nowa organizacja jest gotowa rozmawiać z politykami, także z partii rządzącej. Nie podzielam poglądu „Wykrzyknika”, że należy czekać aż sytuacja w oświacie znormalnieje. Bo ta normalność sama nie przyjdzie. Próbujemy o nią walczyć różnymi metodami (sam brałem udział w dwóch think tankach edukacyjnych), a chwilowy brak efektów nie oznacza bezsensu takiej działalności.

Proponuję zatem nie osądzać „Ja, Nauczyciel’ki” za rzekomą czy nawet rzeczywistą postawę prorządową. ZNP i „Solidarność” miały już swoje szanse. Jeśli chcemy mieć szansę my, jako społeczeństwo, musimy wierzyć w sens aktywności obywatelskiej. Wliczając w to taką, która nie w całości mieści się w bańce naszych poglądów.

Ze swej strony muszę w tym miejscu zadeklarować, że nie podzielam części postulatów nowego ruchu. Szczególnie nie podoba mi się zamiar objęcia wszystkich nauczycieli, także szkół niepublicznych, dobrodziejstwami jednolitej regulacji zasad zatrudniania. Nie jestem też przekonany do idei samorządu zawodowego nauczycieli, choć z drugiej strony może to dobry pomysł, ale w pakiecie z przebudową całego systemu. A tego nie da się osiągnąć bez strącenia z piedestału Karty Nauczyciela. W tej szczególnej kwestii mój pogląd jest jeszcze bardziej radykalny niż ten, który zaprezentował Marcin Korczyc w wywiadzie dla „Rzepy”. Karta Nauczyciela w obecnej postaci jest kulą u nogi systemu oświaty. Co postaram się uzasadnić.

Weźmy najpierw problem na tzw. „logikę”.

Jaka jest obecnie sytuacja zawodowa nauczycieli?

   Ośmielę się stwierdzić, że fatalna. Mimo istnienia Karty Nauczyciela.

To może, gdyby Karty nie było, byłoby jeszcze gorzej?

   To znaczy, że teraz nie jest aż tak bardzo źle?! Ja uważam, że jest wystarczająco beznadziejnie, by zerwać z myśleniem magicznym, które przypisuje tej ustawie rolę gwaranta jakiegoś statusu nauczycieli. Bo ten status to fikcja, o czym mieliśmy okazję boleśnie przekonać się przy okazji strajku.

O tym, jak skutecznie Karta chroni na co dzień interesy nauczycieli mogą coś powiedzieć wychowawczynie przedszkoli, którym władza pożałowała dodatku za wychowawstwo, i żadna Karta Nauczyciela w tym nie przeszkodziła. Większość parlamentarna może uchwalić dzisiaj niemal dowolną zmianę w statusie nauczycieli, albo nowelizując samą Kartę, albo przemycając taką regulację w innej ustawie oświatowej. Historia ostatnich czterech lat dostarcza wielu przykładów.

ZNP na swojej stronie internetowej opublikował zestawienie faktów świadczących o ponadczasowej i fundamentalnej wartości Karty Nauczyciela. Wskazał m.in., że stanowi ona „jedyny już dzisiaj właściwie w Polsce zbiorowy układ pracy”.

   To powinno raczej dawać do myślenia, czy nie jest przeżytkiem innej rzeczywistości.

Wg ZNP Karta „określa warunki pracy nauczycieli, ich obowiązki, prawa oraz precyzuje stopnie awansu zawodowego i wysokość wynagrodzenia nauczycieli".

   Cóż, na ile skutecznie to czyni, nauczyciele odczuwają na własnej skórze, w postaci mnożących się kontrowersji dotyczących czasu ich pracy i zakresu obowiązków, głodowej wysokości wynagrodzeń. Jeśli ustawa jest taka świetna, to dlaczego jest tak źle?!

Karta „zapewnia Nauczycielom stabilizację”.

   Jasne! Tylko tej stabilizacji pogratulować i pozazdrościć.

Wg ZNP „wcześniejsze zapisy nie chroniły nauczycieli przed nadużyciami ze strony dyrektorów”.

   Oczywiście, zapisy Karty Nauczyciela chronią. I przepraszam za sarkazm.

Karta „nałożyła na dyrekcje szkół oraz organy nadzorujące konieczność zapewnienia nauczycielom i uczniom odpowiednich warunków do pracy i nauki”.

   No to je mają i są szczęśliwi, tak?!

„Dzisiejszą Kartę, od tej uchwalonej w 1982 r., dzielą lata świetlne – w ciągu 30 lat dokument był zmieniany ponad 60 razy”.

   Dzięki temu zamiast 102 artykułów jest w niej 138, wiele z podpunktami sięgającymi granic alfabetu, a objętość tekstu zwiększyła się dwuipółkrotnie. Zamiast konstytucji zawodowej nauczycieli mamy ustawę-monstrum, nowelizowaną zawsze w interesie władzy, a nie pracowników.

„Najważniejsze przepisy oraz – co istotne – duch tej ustawy pozostały jednak niezmienione – to przekonanie o konieczności zapewnienia dzieciom bezpłatnej, świadczonej na wysokim poziomie oświaty przez stabilnych zawodowo nauczycieli”.

   Niestety, duch tej ustawy już dawno utracił kontakt ze światem realnym.

Nie jest misją związku zawodowego nauczycieli tworzenie wizji systemu oświaty. Nie dziwię się więc i nie mam pretensji do ZNP, że nie wnosi oryginalnych pomysłów w tej dziedzinie. Zresztą czasy autentycznie nie sprzyjają. Ale wielki związek zawodowy mógłby pokusić się o opracowanie i prowadzenie do debaty publicznej, tak obecnie ożywionej, jakiegoś nowego pomysłu zasad zatrudniania i wynagradzania nauczycieli, zamiast bronić archaicznej Karty niczym niepodległości.

Profesja nauczycielska jest w Polsce (i nie tylko w naszym kraju, nauczycieli poszukuje większość krajów europejskich) w potężnym kryzysie. Już teraz widać, że największym wyzwaniem najbliższej przyszłości będzie przegotowanie kadr nie do przekazywania wiedzy z matematyki, fizyki czy jakiegoś innego przedmiotu nauczania, tylko światłych, odpornych psychicznie i dobrze przygotowanych metodycznie specjalistów od ogarniania dziecięcego żywiołu: pracy z grupami, w których coraz większy odsetek uczniów będzie posiadał specjalne potrzeby edukacyjne, a i pozostali będą oczekiwać znacznie więcej, niż dzisiaj oferuje szkoła. W tym celu potrzebne jest raczej nowe, naprawdę nowe prawo o tym zawodzie, a nie sześćdziesiąta któraś nowelizacja dokumentu, którego znaczenie leży w dużej części w sferze mitologii.

Zanim ktoś zechce mnie zlinczować za zamach do nauczycielską świętość, proszę, niech przeczyta jeszcze raz to, co napisałem. Nie agituję za "Ja,Nauczyciel'ka" tylko uważam, że trzeba wystudzić emocje. Tym bardziej nie namawiam do wspierania obecnej władzy. Obecnym szefom resortu edukacji nie powierzyłbym nawet portmonetki z pieniędzmi na codzienne zakupy, a co dopiero losu milionów polskich uczniów i setek tysięcy nauczycieli. Ale nadzieję na odnowę upatruję, m.in. w poszukiwaniu nowych rozwiązań, a nie w uporczywej obronie starych, które z ducha pochodzą z zupełnie innej epoki!

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.

 

PRZECZYTAJ TAKŻE:

>> Czy można (i warto) pracować coraz więcej?

>> J'accuse...!

>> Zmieniać szkołę? Koniecznie! Ale z rozwagą

 

Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie