Przyznaję, że często się tak dzieje, że mam ochotę napisać komentarz pod jakimś wpisem, a wychodzi z tego esej albo artykuł. Bywa, że mówię sobie, daj spokój, odpuść, to nie ma żadnego znaczenia, czy z tą treścią się zgadzasz, czy nie. Po chwili jednak, do głosu dochodzi niezgoda na to, że obraz dziedziny, którą się zajmuję kształtują głównie emocje i tzw. ogólny klimat dyskursu. Nie chodzi przy tym o to, że wymienione czynniki są nieistotne, wątpię żeby w jakiejkolwiek sprawie dawało się je pominąć (bo i dlaczego?), ale wydaje mi się, że powinniśmy w dyskusji o edukacji dążyć do pewnej równowagi.
Logicznym krokiem w tym kierunku jest powoływanie się na naukę, mogącą weryfikować nasze wyobrażenia. Tak na przykład postępuje Danuta Sterna, bardzo często przytaczająca w swoich wpisach wyniki uzyskane przez specjalistów (nawet gdy trącą banałem). Niestety, jest ona chlubnym wyjątkiem. Zdecydowana większość prób przekonywania nauczycieli do jakichś działań jest oparta o ideologiczną, cukierkową i afektowaną reklamę przekonań autorów. W pogoni za uwierzytelnieniem pedagogiki jako nauki (lub też w dalece mniej szlachetnych intencjach), albo w ogóle zapominają oni o naukowej metodologii, albo w najlepszym razie stosują bardzo niewielki wachlarz narzędzi badawczych i swoje dociekania realizują na tak skromnej próbie, że trudno mówić o jakimkolwiek uogólnieniu uzyskanych wyników.
Za każdym razem, gdy dowiaduję się, że ktoś przeprowadził badania w dziedzinie mnie interesującej, mam nadzieję dowiedzieć się czegoś istotnego, co w jakimś stopniu przełoży się na moją pracę czy zainteresowania. Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że wydarza się to niezwykle rzadko. W ostatnich miesiącach, na często przeze mnie odwiedzanych portalach zajmujących się tematyką oświaty i edukacji, miałem okazję przeczytać doniesienia o kilku takich przedsięwzięciach i muszę przyznać, że jestem zdziwiony i przerażony. Zdziwiony podejrzeniem, że definicja badań została chyba w ostatnich latach znacząco poszerzona, a mnie to najwyraźniej umknęło. Przerażony, bo, według wszelkich znaków na stronach www i Ziemi, adresat owych badań, czyli moja grupa zawodowa, jest niemal otwarcie traktowana jak stado przygłupów. A przecież wymienione niżej przykłady, to jedynie maleńki wierzchołek ogromnej góry okołopedagogicznego banału i szkolnej fikcji[1] .
Jak się wydaje, podmioty do prowadzenia badań powołane i (chyba) przygotowane, oświatą zainteresowane są w stopniu śladowym. Obserwuje się za to wysyp prostych ankiet, przeprowadzanych przez byty przygodne, które awansują do rangi „badaczy”. Z reguły, z dostarczanych przez nich „wyników”, można się dowiedzieć rzeczy, które jest w stanie wykoncypować dosłownie każdy człowiek, kierujący się zdrowym rozsądkiem i dysponujący chwilą czasu, potrzebną do zastanowienia się nad „pytaniem badawczym”.
Czego na przykład dowiadujemy się z „badań” zleconych przez producenta papieru POL? Że dla jednych dzieci powrót do szkoły po wakacjach jest stresem silnym, dla innych umiarkowanym, a dla jeszcze innych, żadnym. Zaskakujące? To może znalazły się tam jakieś istotne, wymykające się intuicji dane liczbowe? Dla kogoś świadomego istnienia rozkładu normalnego, który dotyczy większości zjawisk i procesów, śmiech na sali. To może badamy jakieś wyjątkowe zjawisko, dotyczące jedynie wybranego targetu? Założę się, że gdybyśmy zapytali ludzi zatrudnionych np. jako księgowych, w jakich nastrojach wracają do swoich obowiązków po urlopie, uzyskalibyśmy dane niemal identyczne. Co więcej, dałoby się również wykazać, że nastroje te wynikają z tych samych czynników wewnętrznych i zewnętrznych.
Kolejny news, to obserwacja, że najtrudniej jest najmłodszym i… najstarszym. Wow! Czyli jest to jakieś novum dla kogokolwiek pracującego z dużą grupą ludzi? Drogi zarządzie firmy POL, naprawdę? Nie wynika to po prostu z faktu, że młodsi (mniej doświadczeni) muszą się dopiero do jakiejkolwiek działalności wdrożyć, dostosować do zastanego środowiska, a starsi (bardziej doświadczeni) stają się najzwyczajniej w świecie bardziej świadomi problemów przed nimi stojących?
Iście sensacyjnym odkryciem, niewartym nawet Ig Nobla, jest obserwacja, że w podstawówce więcej notuje się problemów z lekceważeniem nauki, nauczycieli i uczniów zaangażowanych w swoją edukację niż w liceach. Najwyraźniej nasi „badacze” nie rozumieją, że szkoły podstawowe i licea obsługują jednak nieco odmienne środowiska i te drugie, mimo powszechnego równania w dół, wciąż jeszcze pracują z ludźmi, którzy już jakieś cele i motywacje posiadają. „Badacze” nie są, jak widać, zainteresowani kontrolą kontekstu badawczego i nie dostrzegliby błędu metodologicznego np. w jednoczesnym pytaniu zamożnych i słabo sytuowanych ludzi, jak bardzo dolegliwa jest dla nich inflacja – wyciąganie z udzielonych odpowiedzi szybkich wniosków, bez uwzględnienia np. typowego dla tych grup koszyka zakupów, nabywania dóbr luksusowych, dotyczącego tylko jednej z badanych grup, lub udziału zakupów podstawowych w budżecie domowym każdej z nich, sprawi że takie pytanie ankietowe jest badawczo zupełnie bezwartościowe i dostarcza jedynie informacji o czysto subiektywnych odczuciach „badanych”[2] .
Na kolejne pytanie, dotyczące kontaktu z nauczycielami, każdy zapytany na ulicy mógłby udzielić zbliżonych odpowiedzi, kierując się własnym doświadczeniem – w przedstawionych danych nie ma absolutnie nic istotnego lub zaskakującego. Żyjemy w tym samym społeczeństwie, co nasze dzieci – czy na pytanie o relacje z naszymi szefami, spodziewalibyśmy się innego rozkładu odpowiedzi?
Pytanie ostatnie, a raczej uzyskane na nie odpowiedzi, jest w zasadzie dokładnym odzwierciedleniem panującej już polityki oświatowej, która padła na bardzo podatny grunt i okazała się nadzwyczaj skuteczna – jeśli szkoła wszem i wobec oznajmia, że wiedza merytoryczna, dane empiryczne i jakiekolwiek konkrety są niczym wobec niedefiniowalnych „miękkich kompetencji”, taki rozkład przekonań respondentów o niczym tak naprawdę nie informuje i niczym nie zaskakuje. Ma za to wartość samosprawdzającej się przepowiedni – jeśli karmimy królika jedynie sałatą, to czy może on „lubić” cokolwiek innego?[3] Poza tym, nie czepiając się już w pełni zamierzonej tendencyjności w doborze kryteriów oceny nauczyciela (niemal wszystkie odnoszą się jedynie do kwestii relacji i emocji, są niemierzalne i nieporównywalne), jakie znaczenie, dla przejętego tymi rewelacjami pedagoga, ma np. 10% różnica między „wzbudzaniem zaufania ucznia”, a „indywidualnym podejściem do ucznia” na korzyść tego drugiego „parametru”? Czy zacznie on/a teraz o 10% bardziej „indywidualnie podchodzić” niż „wzbudzać zaufanie”?
Jak się zdaje, prowadzący te „badania” sami są dobrym przykładem oświatowego cargo cultu. Uzyskane przez nich dane nie mają żadnego znaczenia merytorycznego (a nawet gdyby miały, niewiele z nimi można by zrobić), ale za to miękko kompetentny adresat przesłania zostaje czule połechtany. Być może powinienem w tym miejscu pogratulować kreatywności działowi PR firmy POL, która zafundowała sobie kampanię reklamową, na pierwszy rzut oka trudną do zidentyfikowania jako autopromocja. Pewnie bym tak zrobił i potraktował tekst jako materiał sprawdzający uczniowską umiejętność czytania ze zrozumieniem i weryfikacji źródeł informacji, gdyby nie fakt, że nie była to jedynie handlowa manipulacja targetem. Niestety, manipulacja ta dotyczy nie tylko naszych preferencji w kwestii papieru do kserokopiarek, co w końcu jest zadaniem reklamy, ale przede wszystkim wykorzystuje (nieetycznie) naiwność i (odwzajemniony) oportunizm innych podmiotów, którym po prostu ideologicznie „nie wypada” odmówić wsparcia „słusznej idei” i pogardzić sponsoringiem. Stąd też, między przydającymi „badaniom” wiarygodności wykresami, znajdziemy „Pajacyka” Polskiej Akcji Humanitarnej, który po prostu nie może nie pochylić się z troską nad „mądrym wspieraniem dzieci i młodzieży”.
Firma POL ma pełne prawo do reklamowania siebie i swoich wyrobów i nikt tego nie neguje. Jeśli jej zarząd ma szlachetną wolę (i interes) sponsorowania podmiotów takiego wsparcia potrzebujących, to jeszcze lepiej, można takiej działalności tylko przyklasnąć i być za nią wdzięcznym. Wspaniale również, że wsparte przez sponsora podmioty mają czym się pochwalić w ramach swej działalności statutowej – ją też trzeba promować. Czemu jednak służy ten pozór badań, które za chwilę staną się kanwą dziesiątek publikacji i szkoleń dla niczego niepodejrzewających ignorantów? Ba, już stały się podstawą wiekopomnego dzieła w postaci „badania Idealny nauczyciel. Polscy uczniowie i ich oczekiwania wobec nauczycieli”, a nasz dzielny mecenas badań naukowych wraz z PAH i ekspertką, Karoliną Isio-Kurpińską, przygotował poradnik dla nauczycieli. Jeśli idealni nauczyciele będą kierować się sugestiami, opartymi na objawieniach o takim ładunku intelektualnym, to współczuję ich spragnionym ideału uczniom.
Pół biedy, jeśli pseudonaukową hucpę urządzają sobie prywatne firmy – wydają na ogół swoje własne pieniądze, zgodnie z przyjętą polityką i strategią rynkową[4]. Gorzej, gdy taki proceder uprawiają agendy państwa. Ich publikacje, dotyczące oświaty i edukacji również dotknął globalny trend podawania informacji w trybie sensacyjno-katastroficznym. Najwyraźniej także zaczęły dbać o klikalność wśród czytających bez zrozumienia. Pozwolę sobie przytoczyć kilka rewelacji z repertuaru CBOS i Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, Młodzież 2021, dotyczących samopoczucia nastolatków:
Eksperci podkreślają, że na to, czy młody człowiek sięgnie po substancje psychoaktywne, wpływa kontekst społeczny, ekonomiczny, komfort psychiczny, sukcesy szkolne. – Dziękuję ekspertom, nigdy bym na to nie wpadł. A co niby ma na to bardziej wpływać?! El Nin̄o?
Młodzież częściej niż dorośli deklarowała poczucie bycia nieszczęśliwym, bycia w depresji. – A może ostatnio pyta się o to młodych ludzi częściej niż dorosłych? Może więc ja zapytam, drodzy dorośli, kiedy ostatnio czuliście się szczęśliwi? I jeszcze pytania do „badaczy”: Co to znaczy „częściej”? I która to „definicja” szczęścia posłużyła do tych miarodajnych porównań?
Ponad połowa uczniów przyznała się do wściekłości, chęci, żeby wszystko rozwalić. – A ktoś tak nie ma? Ja, przyznaję, że dość często. Np. siedząc godzinami na radzie pedagogicznej, którą mógłbym odbyć online, albo czytając artykuły wymierzone w moje podwzgórze, a nie płaty czołowe...
Z tymi stanami psychicznymi zmagają się głównie dziewczęta niewierzące o światopoglądzie lewicowym. – Czyli tak samo, jak wszystkie myślące samodzielnie i zdolne do refleksji kobiety (i mężczyźni też). Wow, odkrywcze! Myślenie perspektywiczne, obawa o utratę wolności i samostanowienia zawsze były domeną (i przekleństwem) takich ludzi – przecież no brain, no pain. Światopogląd lewicowy jest tu jednak mylącym koordynatem, bo „socjalistą” bywa się właśnie głównie za młodu, a poza tym, utożsamianie lewicy jedynie z motywacjami młodych kobiet jest chyba grubym nadużyciem.
Na ich samopoczucie wpływa zarówno ocena warunków życia jak i lepsze rozpoznawanie niż chłopcy własnych stanów emocjonalnych. – Stereotyp goni stereotyp. Wszystko zależy od wieku badanych, ale tego oczywiście z „badań” się nie dowiadujemy…
Zacierają się też różnice między płciami, jeśli chodzi o sięganie po alkohol. – Trend obserwowany od dziesięcioleci, podobnie jak wzrost poziomu kobiecej agresji – równouprawnienie ma różne twarze i konsekwencje… Może zamiast prowadzić „badania”, trzeba czasami jakieś czytać?
Niepokojąca w kontekście następstw nauki zdalnej jest rosnąca grupa dzieci i młodzieży spędzającej w internecie powyżej czterech godzin. – Byłoby to niepokojące, gdyby nie setki prawdziwych badań, przeprowadzanych przed pandemią i wskazujących na sukcesywne wydłużanie się interakcji online. Poza tym, nikt jakoś nie bije na alarm z powodu czasu spędzanego przez młodzież przed ekranem nie laptopa, a smartfonu... Po co więc ten alarmistyczny ton wobec zjawisk, na które nikt nie ma wpływu i nawet nie zwróciłby na nie uwagi, gdyby nie czasowa konieczność zawieszenia działań „świetlicy” powszechnej?
Rodzice byli też bardziej krytyczni, jeśli chodzi o brak kontaktów towarzyskich dzieci. – Przed nastaniem nauki zdalnej jakoś ich nadmiernie nie martwiło (patrz badania), że pociecha spędza cały czas wolny zamknięta w pokoju, przed ekranem komputera... Żeby takie ankiety miały sens, muszą zawierać element porównawczy i opierać się NIE TYLKO o składnik czysto ilościowy – kontekst nie jest pomijalny!
Bardzo wzrosło oglądanie w sieci filmów i seriali, granie w gry sieciowe. Do internetu przeniosły się także kontakty towarzyskie i słuchanie muzyki. Tuż po zakończeniu nauki zdalnej spadł odsetek młodych wykorzystujących internet do nauki. – I oczywiście stało się to tylko ze względu na pandemię i na dodatek wczoraj... To może przeprowadźmy badania, czy ludzie przestaną jeść banany, kiedy ich w sklepach zabraknie? Czy ktoś to w ogóle czytał przed publikacją? I do wyciągnięcia takich wniosków potrzeba było badań CBOS i Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, Młodzież 2021?! Następnym razem służę pomocą, na pewno będę tańszy. I nawet ankieta nie będzie mi potrzebna.
Niepokoić może fakt, że wzrosła grupa młodych osób niedosypiających z powodu korzystania z Internetu oraz uznających życie bez tego narzędzia za nudne, puste, pozbawione wartości. - To że ta grupa rośnie jest oczywiste i nie wymaga to żadnych badań. Wynika to choćby z banalnego faktu, że liczba użytkowników Internetu stale rośnie i przyrost ten dotyczy w naturalny sposób coraz młodszych ludzi, a nie emerytów. Ciekawsze byłoby pokuszenie się o badania sugerujące, co z tym fantem zrobić (i czy w ogóle można coś z tym zrobić). Jestem też bardzo ciekawy, jakie pytanie badawcze sprowokowało nastoletnich respondentów do określenia swojego życia offline jako „pozbawionego wartości”… Nie od parady byłoby również sięgnięcie po dane porównawcze, które prawdopodobnie wykazałoby, że spora część populacji postrzega tak swoją egzystencję i to niekoniecznie z powodu braku zasięgu…
Ponad 2/3 badanych wykazywało niski poziom ryzyka uzależnienia od internetu – Ciekawe ile czasu zajmie niektórym zrozumienie, że coś, co wczoraj mogło wyglądać na uzależnienie, dziś jest już konieczną normą funkcjonowania milionów ludzi... Jest prosty sposób, żeby to zbadać: Poważny kryzys energetyczny, albo solidny rozbłysk słoneczny...
Autorom „badań”, gratuluję – jeszcze raz udało się wyszarpać coś z publicznej kasy. Dzięki takim „badaniom” oraz prowadzącej do nich i wynikającej z nich edukacji, rośnie np. liczba ludzi przekonanych, że zarówno badania, jak i edukacja są finansowane z „pieniędzy rządowych”. Niestety, płacimy za nie wszyscy, a ja wkrótce znów będę zobligowany do odbycia szkoleń, prowadzonych na bazie tych bzdur. Ja zapłacę za to obolałym tyłkiem, a spragnione badań społeczeństwo, kolejnym dodrukiem pieniędzy. Czy nikogo nie zastanawia, kto wyasygnował fundusze na takie badania i jakie cele, poza czysto oportunistycznymi (coś trzeba robić, jeśli już mnie zatrudnili), przyświecają ludziom je „prowadzącym”?
Choć w pełni doceniam wagę problemu i rozumiem potrzebę bieżącego monitorowania kryzysu, muszę także zapytać o sens badań, przeprowadzonych przez Fundację Szkoła z Klasą, a dotyczących sytuacji w szkołach, przyjmujących migrantów wojennych. Wyniki przeprowadzonej ankiety można było przewidzieć z dokładnością do 5% już pół roku temu. Kiedy ma się do czynienia z takimi doniesieniami, budzi się pytanie, czy jakikolwiek podmiot powołany w tym kraju do reagowania na wyzwania jest zdolny do wyobrażania sobie efektów oczywistych dla przeciętnego maturzysty, któremu by zadano odpowiednie pytanie? I czy za takim, ewentualnym wyobrażeniem idą jakieś działania? Czy ktokolwiek potrafi z takich danych wyciągać jakiekolwiek wnioski? Czy posiada i korzysta z narzędzi, pozwalających nieunikniony kryzys opanować? Jeżeli je ma, to dlaczego z nich nie korzysta? Jeżeli nie ma, to czy prowadzi się badania nad takich narzędzi rozwijaniem?
To tylko kilka kwestii, które, moim zdaniem, warte są badania – problem w tym, że w tym celu nie wystarczy już ankieta rozesłana po szkołach, ale wymagane jest istnienie i zaangażowanie ośrodków akademickich i think tanków, których opinią zainteresowane byłyby odpowiednie podmioty decyzyjne. Taki łańcuch zależności u nas nie istnieje, ale nie zdejmuje to z nas obowiązku prób jego utworzenia. Z pewnością nie przysłuży się temu propagowanie banałów i truizmów – ośrodki badawcze(?) muszą nauczyć się kierować etyką naukową oraz istotnością i praktycznym znaczeniem zbieranych danych. W przeciwnym razie, jest to jedynie para pozornego zaangażowania w gwizdku ideologii, uspokajającej wrażliwe sumienia.
Osobiście, bardzo niepokoi mnie jeszcze jeden aspekt opisywanej nieprawidłowości – milcząca jej akceptacja ze strony środowiska, które rzekomo powołane jest do szerzenia wiedzy o świecie. Zdaje się ono tak pogrążone w obowiązującej już narracji pozorowanego szacunku i bezprzedmiotowego dialogu, że nie przeszkadza mu absolutna pustka branżowego przekazu. Gdyby kończyło się na ignorowaniu przesłania systemowego, uznałbym to za wynik świadomego buntu i dążenia do jego zmiany; kiedy jednak jest to oportunistyczne wpisywanie się w biurokratyczno-poprawny bełkot, przestaję się dziwić, że szkoła nie jest w stanie ukazywać i przekazywać jakiekolwiek treści, i, z braku laku, koncentruje się na wymyślnej i nowoczesnej formie. Z pustego nawet nauczyciel’ka nie naleje. Zwłaszcza, że żadnym Salomonem od dawna już nie jest. Nikt tego nie oczekuje i nie potrzebuje. Włącznie z nim i z nią. Smutne.
Notka o autorze: Robert Raczyński – anglista, tutor, nauczyciel chyba nie tylko angielskiego, ale z dystansem do misji, metodyki i nauczania masowego, dydaktyczny oportunista. Kiedyś uczył w śp. gimnazjum, dziś w liceum. Prowadzi blog Eduopticum, o oświacie, edukacji i ich funkcjonowaniu w kulturze.
Przypisy:
[1] Prym w oświecaniu środowiska banałem i truizmami, pod pozorem badań naukowych, wiedzie sama OECD.
[2] Chyba, że przyjmiemy, że nic więcej nas nie interesuje, w co dość łatwo uwierzyć, obserwując klimat otaczający pedagogikę i nauki jej towarzyszące. Szkoła zaczyna otwarcie sprzyjać ignorancji, a takie drobiazgi jak mylenie przyczynowości z korelacją, czy przykładu z regułą mało kogo dziś rażą, w pogoni za efemerydą powszechnej, zawsze niedokonanej zmiany.
[3] Prawdziwy „królik” mógł się już nawet obawiać udzielić innych, mniej politycznie poprawnych odpowiedzi – przyglądając się uzyskanym „wynikom”, mam poważne wątpliwości, czy ta ankieta w ogóle zawierała jakieś pytania kontrolne, pozwalające takie niuanse wychwycić.
[4] Niestety, robienie ludziom wody z mózgów nie jest przestępstwem – najczęściej sami się o to proszą.