Akt honorowej kapitulacji

fot. Fotolia.com

Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Artykuł ten dedykuję mojemu młodemu kuzynowi, który zapałał świętym ogniem oburzenia, słysząc o zamiarze ograniczenia uczniom w naszej szkole możliwości korzystania ze smartfonów. Pałając, wyraził granitowe przekonanie, że będzie to zamach na ich wolność. Międzypokoleniowa rozmowa przy wigilijnym stole uzmysłowiła mi beznadziejność prób zawrócenia kijem smartfonowo-internetowej Wisły, nawet jeśli nie mylę się sądząc, że rwący nurt komunikacji online podmywa życie społeczne w ogóle, a zdrowie psychiczne w szczególności. Zanim jednak ogłoszę kapitulację, podzielę się z Czytelnikiem doświadczeniami koegzystencji z elektroniką osobistą w szkole. Uwzględnię przy tym pouczającą historią Kodeksu Smartfonowego STO na Bemowie, który w założeniu miał rozwiązać problemy, jakie dostrzegliśmy w rzeczonej kwestii z górą pięć lat temu.

Lata 2015-2017 wspominam jako czas szybkiego upowszechnienia smartfonów. Już wtedy pojawiały się sprzeczne opinie na temat skutków ich obecności dla młodego pokolenia. Z jednej strony wskazywano przykłady uzależnienia dzieci i młodzieży od coraz bardziej wszechobecnej elektroniki, z drugiej apelowano o jak najszersze wykorzystanie technologii cyfrowych w edukacji. Generalnie, częściej podkreślano pożytki, upatrując rozwiązanie potencjalnych problemów w nauczeniu młodych ludzi mądrego korzystania z dobrodziejstw internetu. Już wtedy jednak to panaceum wydawało mi się przejawem nadmiernego optymizmu. Byłem przekonany, że nauczyciele (rodzice zresztą też) sami nie mają pojęcia, jak odróżniać w sieci prawdę od fałszu, łykają jak pelikany wiadomości zgodne ze swoim poglądem, a odrzucają odmienne, i szybko zdradzają symptomy uzależnienia. Wizję przekazywania młodym przez dorosłych mądrości w tej dziedzinie uznałem za świetną ilustrację porzekadła „uczył Marcin Marcina”. Plonem tych przemyśleń był artykuł pt. Bądź tu mądry i pisz wiersze!, nawiasem mówiąc, pierwszy, jaki opublikowałem na blogu „Wokół szkoły”. Temat naprawdę wydawał się wtedy palący.

W owym czasie wiele placówek oświatowych poszukiwało sposobu zmierzenia się z problemem. Zdarzały się zarówno totalne zakazy, jak rozwiązania bardzo liberalne, jedne i drugie, oczywiście, gruntownie uzasadnione; do tego cała paleta wersji pośrednich.

W STO na Bemowie postanowiliśmy podejść do sprawy analitycznie. Sąd nad smartfonem, jaki w styczniu 2017 roku zainscenizowaliśmy w Poznaniu, z udziałem nauczycieli reprezentujących około dziesięciu placówek, miejscowych i warszawskich, a także goszczących nas gimnazjalistów, mocno zapadł w mojej pamięci. Atmosfera spotkania była świetna, a temat bardzo na czasie.

W rolę oskarżyciela wcielił się Tomasz Karolak, dyrektor poznańskiej „Społecznej Jedynki”. Domagał się wymierzenia SMARTFONOWI kary banicji ze szkoły, oskarżając między innymi, że przyczynia się on do osłabiania realnych relacji między ludźmi, dostarcza trudnej do ogarnięcia liczby bodźców, przez co staje się sprawcą deficytów uważności i skupienia, zwiększa ryzyko uzależnienia od gier komputerowych, działa podstępnie, uzależniając od siebie i młodych, i starych, oraz umożliwia łatwy i niekontrolowany dostęp do wszelkiego zła tego świata!

Obrona skupiła się na podkreślaniu pozytywnych aspektów obecności SMARTFONA w życiu młodych ludzi, w tym także w szkole. Jej argumenty były dobrze dobrane i emocjonalnie wyważone. Zaakcentowano w szczególności fakt, że internet stał się już częścią współczesnej rzeczywistości społecznej. SMARTFON, jako urządzenie osobiste, wygodne i wielofunkcyjne, stanowi niezwykle użyteczne okno na świat internetu. Podkreślano, że o tym, jak jest on wykorzystywany, decyduje konkretny człowiek. Nie można winić urządzenia za błędy, które popełniają ludzie.

Zespół sędziowski, w skład którego weszli przedstawiciele wszystkich reprezentowanych placówek, stanął przed nie lada problemem. Z braku adekwatnego kodeksu karnego, sędziowie rozpoczęli obrady od ustalenia, jakie możliwości werdyktów mają w ogóle do dyspozycji. Ustalono, że ich spektrum rozciąga się od całkowitego uniewinnienia oskarżonego, to znaczy bezwarunkowego dopuszczenia jego obecności w szkole, aż do kary banicji, czyli wprowadzenia zakazu posiadania go przez uczniów. Możliwe rozstrzygnięcia pośrednie obejmowały ograniczenia zarówno samego prawa do posiadania, na przykład w zależności od wieku, jak również czasu i sposobu korzystania z tego urządzenia. Sędziowie reprezentujący placówki, w których już obowiązywał całkowity zakaz posiadania smartfonów, zapewniali, że jest to rozwiązanie bardzo pożyteczne, doskonale wpływające na atmosferę w społeczności szkolnej. Polemizowali z nimi rzecznicy poglądu, że problemy należy rozwiązywać, a nie likwidować. I ta właśnie opcja ostatecznie zwyciężyła. Trybunał postanowił dopuścić obecność oskarżonego w szkole, pod warunkiem stworzenia „Kodeksu smartfonowego”, obowiązującego zarówno uczniów, jak osoby dorosłe, zwierającego zasady bezpiecznego i kulturalnego korzystania z tych urządzeń, oraz ustalenia zasad udzielania uczniom „smartfonowego prawa jazdy”.

Ta dydaktyczna zabawa przyniosła u nas efekt całkiem wymierny, bowiem w jej następstwie powstał „Kodeks smartfonowy STO na Bemowie”. Wykluczając całkowicie posiadanie smartfonów przez uczniów klas 1-3, opisywał on prawa i ograniczenia wszystkich pozostałych członków społeczności szkolnej. Wskazywał godziny, w których wolno było korzystać ze smartfonów, miejsca dozwolone i zabronione, oraz dopuszczalny sposób wykorzystania. Uczniowie klas 4-6 mieli więcej ograniczeń, gimnazjaliści (potem klasy 7-8) mniej, jeszcze mniej nauczyciele i rodzice. Ustalono tryb egzaminowania uczniów na smartfonowe prawo jazdy, jako jedno z wymagań wskazując obowiązek pamiętania dwóch numerów telefonów do swoich najbliższych osób.

Praca nad „Kodeksem” była prawdziwym świętem demokracji. Konsultacje społeczne objęły wszystkich zainteresowanych, a ostateczną wersję dokumentu przyjęła podczas Sejmiku Szkolnego specjalna komisja, złożona w równej liczbie z nauczycieli, rodziców oraz uczniów. Rodziło to nadzieję, że przyjęte rozwiązania pozwolą nam w przyszłości panować nad materią.

Warto wspomnieć, że w debacie pojawiały się także głosy sceptyczne. Tak oto rozpoczęła list ze swoją opinią mama jednej z uczennic:

Chciałabym podzielić się swoją uwagą na temat pomysłu związanego z kodeksem smartfonowym. Według mnie, regulacja ta ma szanse stać się martwym przepisem ze względu na swoją złożoność, stopień skomplikowania i obszerność materiału.(…)

Przepojony wiarą w potęgę ludzkiego rozumu, lojalności oraz demokracji mężnie broniłem przyjętych rozwiązań:

(…) Choć długi i skomplikowany, nasz regulamin smartfonowy przyniósł już jedną korzyść. Stworzył płaszczyznę do dyskusji, na której możemy się spotkać w pełnym składzie: uczniowie, nauczyciele i rodzice.

Jestem umiarkowanym optymistą. Kilka umów z uczniami w przeszłości zawarliśmy i wszystkie udało się utrzymać w mocy. Wierzę, że i tym razem będzie podobnie. A jeśli nie? Cóż, po ostatecznym uzgodnieniu kodeks smartfonowy zostanie wprowadzony na próbę, do końca roku szkolnego. Jeśli się nie sprawdzi, będziemy szukać innych rozwiązań.

Warto zapoznać się z całością tej korespondencji. Oba listy opublikowałem na blogu, w artykule Kodeks Smartfonowy – pierwsza odsłona dyskusji. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że więcej racji miała jednak moja interlokutorka. Otóż wygląda na to, że stanęliśmy obecnie w szkole wobec konieczności poszukania owych „innych rozwiązań”.

***

W ciągu zaledwie pięciu lat za sprawą postępu technologicznego i zmian zachodzących w społeczeństwie historia przyspieszyła. Prawdziwym game changerem stała się pandemia COVID-19. Urządzenia mobilne ułatwiły wielu ludziom przetrwanie okres zagrożenia i wymuszonej izolacji. W oświacie pomogły podczas zdalnego nauczania. Przy tym wszystkim bardzo spowszedniały, stając się nieodłącznym atrybutem rzeczywistości. Także wśród nastolatków, a nawet młodszych dzieci.

W STO na Bemowie problem przypomniał o sobie jesienią, ponad pół roku po zakończeniu zdalnego nauczania, podczas zebrań z rodzicami ósmoklasistów. Spędzanie przerw ze smartfonami w rękach (w myśl szkolnego Kodeksu w tej grupie wiekowej dozwolone), brak koncentracji, bo rozpoczęcie lekcji nie oznacza natychmiastowego wylogowania się z myślenia o trwającej rozgrywce, czy wymianie korespondencji, zostało wskazane jako jeden z problemów utrudniających naukę. Analizując sytuację z perspektywy dyrekcji zauważyliśmy, że niepokojących zjawisk jest więcej. Okazało się, że część ograniczeń narzuconych przez Kodeks Smartfonowy po prostu nie działa. Uczniowie w klasach 4-6 często grają, co jest zabronione, ale bardzo trudne do sprawdzenia. Tym bardziej, że nauczyciele nader niechętnie wchodzą w rolę nadzorców, uznając, że przyjazne relacje z uczniami, które są priorytetem w ich pracy, kłócą się z zaglądaniem przez ramię w celu skontrolowania, czym dokładnie zajmuje się młody człowiek. Znacznie gorzej niż przed pandemią wygląda respektowanie stref wolnych od smartfonów, przy czym problem ten dotyczy nie tylko uczniów, ale także osób dorosłych. Najogólniej rzecz biorąc okazało się, że Kodeks, po części przynajmniej, stał się w naszej szkole przepisem martwym.

Zwróciliśmy się z prośbą o opinie do rodziców uczniów z klas 4-8. Wyniki wewnętrznych sondaży otrzymaliśmy z połowy oddziałów, z czego tylko w dwóch przypadkach głos zabrała większość ankietowanych. Dominowało twierdzenie, że obowiązujące regulacje są w porządku, a jeśli coś nie działa, to tylko dlatego, że w szkole mało konsekwentnie wprowadzamy w życie kodeksowe postanowienia. Były także postulaty radykalne, włącznie z wprowadzeniem zakazu w całej szkole, ale stanowiły margines wszystkich głosów.

Cóż, na pierwszy rzut oka sytuacja wydaje się prosta. Powinniśmy w szkole lepiej się postarać, a wszystko wróci do normy. Obawiam się, niestety, że nie wróci. Po prostu po dwóch latach pandemii zmieniła się norma.

***

Bardzo na czasie względem naszych szkolnych rozterek pojawił się na blogu prof. Stanisława Czachorowskiego artykuł Czy jest sens zakazywania przynoszenia smartfonów uczniom do szkoły?. Warto przeczytać go w całości, ale użytek niniejszego wywodu przytoczę tylko pod rozwagę trzy wybrane tezy:

Czasem wybuchają gorące dyskusje o smartfonach w szkole, łącznie z postulowanym zakazem przynoszenia telefonów komórkowych przez uczniów do szkoły. Podobno takie zakazy są w Australii, Chinach i Francji. Jaki jest sens zakazów, gdy to jest urządzenie osobiste, wykorzystywane praktycznie przez każdego?

(…) Zakazać? To oznaka bezradności. I zupełnie nieskuteczne. Smartfon to osobiste urządzenie do kontaktów, także w social mediach. Zakazywanie to tworzenie kalekich cywilizacyjnie ludzi.

(…) Social media i internet są dla nas zjawiskami nowymi cywilizacyjnie. Uczymy się z nich korzystać także do budowania (a nie osłabiania) relacji międzyludzkich. Musimy więc rozpoznać zarówno zagrożenia, jak i ewidentne korzyści, i je wykorzystywać.

Świąteczna rozmowa z kuzynem, codzienna obserwacja ludzi w najbliższym otoczeniu, którzy praktycznie nie wypuszczają smartfonów z rąk, co zresztą dotyczy także mnie samego, wreszcie ostatnia z zacytowanych powyżej tez prof. Czachorowskiego, skłoniły mnie do przewartościowania dotychczasowej postawy. Postanowiłem pogodzić się ze zmianą społeczną, której symbolem, a zarazem podstawowym atrybutem jest smartfon. Potraktować cyberprzestrzeń w sposób otwarty, jako nową codzienność. Wzbudzić w sobie nadzieję, że podobnie jak wiele innych wynalazków, także ten zostanie wykorzystany z pożytkiem dla ludzi, a nie na ich szkodę.

Proszę to potraktować jako akt mojej honorowej kapitulacji wobec nieuchronnego.

Co z tego wyniknie w praktyce? Niemało, bowiem musimy na nowo ułożyć się ze smartfonami w naszej szkolnej rzeczywistości. Ze świadomością zagrożeń, ale również zrozumieniem dla roli, jaką odgrywają w tej chwili w życiu ludzi, także młodych.

W tym kontekście trzeba podkreślić, że szkoła może pełnić jedynie funkcję wspierającą działania wychowawcze rodziców. To na nich spoczywa zasadniczy obowiązek wprowadzenia dzieci w zasady bezpiecznego i kulturalnego korzystania z internetu, a w szczególności korzystania z osobistych urządzeń elektronicznych, w tym smartfonów. W szkole uczniowie powinni poznać i zastosować w praktyce różne sposoby pożytecznego wykorzystania tych narzędzi do komunikacji i własnego rozwoju, oraz nauczyć się respektowania przyjętych przez społeczność szkolną ograniczeń w tym zakresie. Tylko tyle i aż tyle.

***

Na zakończenie jeszcze kilka refleksji natury bardziej osobistej.

Zastanawiam się, czy mój akt kapitulacji wybrzmiał wystarczająco wiarygodnie. Cóż, nie jest on wyrazem szczerego przekonania, a jedynie pragmatyzmu. Trudno walczyć z wiatrakami, a tym właśnie jest niezgoda na upowszechnienie urządzeń, które nie tylko ułatwiają życie, ale też są intensywnie wspierane przez biznes i władze państwowe, korzystające za ich sprawą z niezliczonych pożytków. Cały czas pozostaję jednak w przekonaniu, że upowszechnienie internetu i mobilnych środków komunikacji stoi za bardzo wieloma poważnymi problemami, z którymi boryka się dzisiaj ludzkość. Wciąż podpisuję się pod każdym zdaniem, zapisanym na ten temat na blogu, w artykule „Krótka historia prawie wszystkich kłopotów”. Niezmiennie czuję w sobie niepokój o zdrowie psychiczne społeczeństwa. Nie chcę jednak być niczym luddysta walczący z maszynami tkackimi. Z racji wieku, troskę o przyszłe losy ludzkości mogę potraktować jako luksus, bez którego niczego mi nie ubędzie. Natomiast na użytek wspomnianego na początku młodego kuzyna i wszystkich podzielających jego pogląd, że smartfon jest atrybutem wolności, pozwolę sobie jednak wskazać, że warto w tym kontekście przypomnieć sobie film „Truman show”. Jest smartfon raczej autopilotem swojego właściciela, wiodącym go przez życie według planu stworzonego przez bezimienną rzeszę specjalistów od marketingu. Tylko złudzeniem wolności. W istocie powoli stajemy się niewolnikami, zakutymi w przypisany sobie numer telefonu.

Tym niemniej, zgodnie z ogłoszonym przed chwilą aktem kapitulacji, będę starał się kształtować w sobie pozytywne i konstruktywne podejście do nowoczesnych technologii. W końcu, jeżeli wroga nie da się pokonać, należy się z nim sprzymierzyć!

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora. 

 

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

Świetny sposób uczenia dorosłości, odpowiedzialności i współpracy - bez osądzania, bez wzbudzania po...
A może chodzi o to, aby introwertycy uczyli się udziału w dyskusji.
Jacek napisał/a komentarz do Wyzwanie dla prawnika...
Janusz Korczak powiedział „nie ma dzieci, są ludzie”. I to jest prawda. Przecież każdy dorosły kiedy...
Obawiam się, że to może się często zmienić w atak 2:1 lub 3:1 - kiedy rodzice wezmą stronę dziecka (...
To się nazywa "zimny telefon" - metoda marketingowa polegająca na dzwonieniu do losowych ludzi, nie ...
Gość napisał/a komentarz do Oceniajmy rzadziej!
Przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Dziękuję za ten artykuł.
Ppp napisał/a komentarz do Oceniajmy rzadziej!
Terada i Merill mają CAŁKOWITĄ rację. Jak ktoś chce i może - nauczy się i bez oceniania. Jeśli ktoś ...
Marcin Zaród napisał/a komentarz do Szkolna klasa - dobre miejsce do współpracy
Mój syn będąc w liceum w klasie mat-info-fiz prosił z kolegami o ustawienie takich tablic na korytar...

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie