W szkole ciągle dzieje się coś nowego. Z drugiej strony, pewne schematy powtarzają się z godną podziwu regularnością. Odtworzyłem tutaj trzy, z czego jeden, najdłuższy, opatrzyłem komentarzem. Wszystkie dotyczą w jakiś sposób relacji rodziców ze szkołą, którą w tych przykładach reprezentuję osobiście, choć tylko jeden z tych dialogów miał miejsce w STO na Bemowie. Proszę wybaczyć, że prezentuję w nich optykę szkolną. Zdaję sobie sprawę, że może być też inna. Nikogo nie oskarżam ani nie rozgrzeszam, pokazuję jedynie możliwy punkt widzenia.
***
KOMU UWIERZYĆ?!
Tata czwartoklasisty: Czy słyszał Pan, jaką zabawę ostatnio wymyślili sobie chłopcy w czwartej klasie? Ściągają sobie nawzajem spodnie!
Dyrektor: Słyszałem. Ta zabawa wraca jak bumerang, co dwa-trzy roczniki.
Tata czwartoklasisty: I Panu to nie przeszkadza?! Szkoła nie mogłaby na to jakoś zareagować?!
Dyrektor: Prawdę mówiąc te wygłupy są stare jak świat; pamiętam je nawet z własnego dzieciństwa. Głupie i bezsensowne, ale dziesięciolatki rzadko miewają mądre i poważne pomysły. A poza tym, szkoła reaguje. Jeżeli ktoś z nauczycieli zobaczy taką akcję, to natychmiast ją przerywa. Tyle tylko, że na krótką metę jest to mało skuteczne. Atrakcja musi się wypalić i problem w końcu sam przechodzi.
Tata czwartoklasisty: Ale czy musimy na to czekać?! Czy wychowawca nie mógłby porozmawiać z dziećmi i wytłumaczyć im po prostu, że ta zabawa jest głupia i niestosowna?!
Dyrektor: Oczywiście, że mógłby, ale skąd Pan wie, że nie rozmawiał?
Tata czwartoklasisty: Dzieci tak mówią.
Dyrektor: A wychowawca twierdzi, że rozmowa była. Komu zatem wierzyć?
Tata czwartoklasisty: No właśnie, komu?
(Komentarz 1 pod dialogiem)
Dyrektor: Może warto uwierzyć wychowawcy?
Tata czwartoklasisty: Uważa Pan, że dzieci kłamią?!
Dyrektor: Och, nie, dzieci nie kłamią. Czasem tylko mówią „swoją” prawdę. Można powiedzieć, że młode pokolenia wymyśliły post-prawdę całe dziesięciolecia wcześniej, nim została ona „Słowem roku 2016”. Bo dziecięca prawda często bywa oparta bardziej na uczuciach niż faktach. Ja w każdym razie jestem ostrożny słuchając dziecięcych wywodów, a już szczególnie usprawiedliwień. A mówiąc poważnie, to przy całym szacunku dla moich wychowanków, zrównywanie ich wiarygodności z wiarygodnością nauczyciela wydaje mi się nierozsądne.
Tata czwartoklasisty: Dlaczego?
Dyrektor: Bo mam większe zaufanie do opinii osoby dorosłej; a w przypadku nauczyciela nie tylko z racji wieku, ale także wykonywanego zawodu.
Tata czwartoklasisty: A jeśli większa grupa dzieci twierdzi to samo?
(Komentarz 2 pod dialogiem)
Dyrektor: Przepraszam, jak duża? Czy głos, na przykład, siedmiorga dzieci jest bardziej wiarygodny niż jednego nauczyciela? A może zgodne zdanie pięciorga wystarczy? Jak Pan w praktyce wyobraża sobie liczenie tych głosów? Będzie Pan wypytywał po kolei kolegów swojego syna?
Tata czwartoklasisty: Proszę sobie darować ten sarkazm. Przecież rodzice mogą spytać swoje dzieci o interesującą wszystkich sprawę.
Dyrektor: Tak, nawet zetknąłem się z sytuacją, w której dzieci zostały, cytuję jednego z rodziców, „przesłuchane” przez swoich domowników, co pozwoliło sformułować oskarżenie pod adresem nauczyciela.
Tata czwartoklasisty: Niesłusznie?
Dyrektor: Moim zdaniem niesłuszne i nawet bez dania mu szansy na odniesienie się do zarzutów. Oczywiście rozum mówi, że to nie była intryga ze strony dzieci, lecz odzwierciedlenie szczerej rodzicielskiej troski i emocji, nakręconych tak łatwą dzisiaj łącznością w internecie. Żyjemy w czasach, kiedy ocenianie wszystkich i wszystkiego stało się monetą obiegową. Przyznając bezkrytycznie ten przywilej dzieciom hodujemy pokolenie recenzentów, bez skrupułów wymagających od świata zaspokojenia ich potrzeb i dostosowania się do oczekiwań. Myślę, że to koniec końców jest niekorzystne dla samych rodziców, ryzykujących, że dzieci wystawią im kiedyś rachunek za wszystkie rzekome zaniedbania. Nie tylko zatem w interesie nauczycieli warto pielęgnować tę resztkę autorytetu, która kryje się jeszcze tu i ówdzie w szkolnych murach.
Tata czwartoklasisty: Ale nauczyciele nie są przecież nieomylni! Bywają niesprawiedliwi, czasem źle traktują dzieci. Bezkrytyczna wiara w ich słowo może obrócić się przeciw dziecku!
Dyrektor: Ja nie proponuję wiary bezkrytycznej, ale w ogóle jakąkolwiek, z założenia przynajmniej w pewnym stopniu krytyczną wobec przekazu dzieci. A przede wszystkim szacunek. Moja małżonka, mądra kobieta, wymyśliła kiedyś taką oto taktykę. Jeśli relacja naszego dziecka z jakiegoś wydarzenia wydawała jej się zbyt nieprawdopodobna, stosowała prosty test wiarygodności. Zapowiadała mianowicie, że przy najbliższej okazji sprawdzi u źródła (w przypadku szkoły zazwyczaj chodziło o wychowawczynię klasy), czy rzeczona opowieść odpowiada prawdzie. Zdarzyło się nie raz i nie dwa, że po takiej zapowiedzi jedna lub druga pociecha uściślała swój przekaz, który po tej operacji mocno różnił się od pierwotnego. Proponuję więc w przypadku wątpliwości pójść do nauczyciela i zapytać, jak on widzi daną sytuację.
Tata czwartoklasisty: Łatwo Panu mówić, ale tyle się słyszy o złych nauczycielach, że człowiek w przypadku wątpliwości naprawdę ma dylemat.
Dyrektor: Nie rozwieję Pańskich wątpliwości i staram się je rozumieć. Ale wyznam coś. Otóż pracuję z dziećmi blisko czterdzieści lat. Mam setki, jeśli nie tysiące wychowanków, z których wielu ciepło wspomina mnie, nawet po wielu latach. Kieruję szkołą, która cieszy się dobrą opinią, zakładam, że zasłużenie. A mimo to wciąż na nowo muszę udowadniać, że znam się na swojej pracy i wiem, co robię. To bardzo frustrujące.
Tata czwartoklasisty: Pan też nie jest nieomylny.
Dyrektor: Oczywiście, proszę więc pilnie śledzić wszystkie moje działania, starając się wytropić błędy. Odnajdzie je Pan najprędzej tam, gdzie będę postępował niezgodnie z Pańskimi oczekiwaniami. Tylko proszę pamiętać, że nawet wtedy z jakimś prawdopodobieństwem racja może być jednak po mojej stronie.
Tata czwartoklasisty: Trudno jednak dzisiaj o zaufanie.
Dyrektor: Może Pan jeszcze zacytować klasyczkę: „Sorry, taki mamy klimat!”. Myślę oczywiście o klimacie społecznym. Ale jeżeli nie ma Pan zaufania do nauczycieli, to przecież zawsze może się Pan zdecydować na domową edukację swojego dziecka. Żaden belfer go wtedy nie skrzywdzi.
Tata czwartoklasisty: Znowu ten sarkazm.
Dyrektor: Przepraszam, ostatnio mam pewien deficyt pogody ducha.
***
Komentarz 1
Komu powinien uwierzyć rodzic: dzieciom, które twierdzą, że wychowawca nie rozmawiał z nimi o niestosowności zabawy w ściąganie spodni kolegom, czy wychowawcy zapewniającemu, że taką pogadankę odbył? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Tata czwartoklasisty ma po prostu dwie możliwości. Może dać wiarę dzieciakom i zażądać od dyrektora, by skłonił wychowawcę do uczciwego wypełniania obowiązków. Może też uwierzyć dyrektorowi i uzbroić się w cierpliwość, uznając, że zabawa jest przede wszystkim głupia, a niekoniecznie szkodliwa, i łagodnie tępiona przez szkołę w sposób naturalny wkrótce wyjdzie z obiegu.
Jeśli się jednak dobrze zastanowić, problem może mieć zupełnie inne rozwiązanie. Ano takie: Tata czwartoklasisty siada w fotelu, stawia syna przed sobą na baczność i informuje, że o ile tylko dowie się w przyszłości od wychowawcy o jego udziale w tej głupiej i niestosownej zabawie, osobiście wyciągnie wobec niego (syna) najsurowsze konsekwencje, przewidziane w domowym kodeksie karnym. Syn zaś, pełen bojaźni bożej i szacunku dla swojego ojca, od tej pory nie śmie nawet pomarzyć o udziale w zabronionych wygłupach. W ten sposób Tata czwartoklasisty zarazem likwiduje zło dostrzeżone w zachowaniu dzieci i buduje nowy bastion sojuszu szkoły i domu. Tak proste, że aż genialne.
Zapewne są ojcowie, którzy tak właśnie postępują, choć nie jest to raczej postawa powszechna. Dlaczego? Może dlatego, że skoro oddaje się dziecko do szkoły, to chce się od niej wymagać, by spełniała swoje powinności? A może – aż boję się to zasugerować – domowy kodeks karny współczesnej rodziny nie dysponuje wystarczająco skutecznymi argumentami, które skłoniłyby dziecko do respektowania nauki otrzymanej od ojca?
***
Komentarz 2
Tata czwartoklasisty używa słowa „dzieci”. Nie „moje dziecko”. Powołuje się zatem na opinię szerszego grona uczniów. Być może czerpie wiedzę z osobistych rozmów z kolegami swojego syna, których wypytał, czy wychowawca mówił im, że ta zabawa jest głupia i niestosowna. A może swoją wiedzę uzyskał z rodzicielskiej „giełdy”, co dało mu krzepiące poczucie, że inni rodzice też dostrzegają godną potępienia bierność szkoły w tej kwestii. Jak by nie było, na podstawie dziecięcych opinii (wszak rodzice czerpią wiedzę od swoich dzieci) uznaje wychowawcę za winnego pedagogicznego zaniechania. Klasyczny antagonizm dom-szkoła ma się w tej sytuacji świetnie.
Nie jest niczym złym rozmowa z dzieckiem o szkolnych wydarzeniach. Warto jednak mieć świadomość pewnych zjawisk. Podobnie jak w świecie dorosłych, najatrakcyjniejszym przekazem jest sensacja. Komunikat Jasia w domu: „Dzisiaj byliśmy grzeczni i pani była z nas zadowolona” to żaden nius, który mógłby pociągnąć za sobą dłuższą rozmowę z rodzicami. Co innego stwierdzenie: „Józek uderzył dziś w głowę Michała”. „A dlaczego?”, „Gdzie była nauczycielka?”, „I co się dalej stało?” – to tylko przykłady pytań, które zada, niemal odruchowo, większość rodziców. No i popłynie opowieść Jasia o całym incydencie, która w wielu przypadkach zasieje w rodzicach ziarno niepewności, czy dzieci są aby w szkole bezpieczne. No bo skoro biją się po głowach… Mało kto wspomni w tym momencie Euzebiusza z opowiadań o Mikołajku, który „lubił dawać kolegom w nos”, co wcale nie przeszkadzało mu być fajnym kumplem.
Nadmierna dociekliwość w analizowaniu szkolnych wydarzeń na pewno nie służy budowaniu autorytetu nauczycieli. Takie zachowanie uznawane jest jednak za normalny przejaw troski o dziecko, choć gdyby nauczyciel zaczął indagować młodego człowieka o sprawy domowe (nawet związane ze szkołą, na przykład warunki odrabiania lekcji), zostałoby to uznane za naganny przykład ingerencji w kompetencje rodziców i podważanie ich autorytetu. Taką mamy asymetrię, z którą oczywiście da się żyć, ale chyba po obu stronach jest coraz mniej przyjemnie.
***
ROZMOWA PODCZAS WYWIADÓWKI
Dyrektor: Poprosiłem Panią o spotkanie, ponieważ mam kłopoty z Pani synem.
Mama: Cóż takiego się dzieje?
Dyrektor: Chłopiec mało uważa na lekcjach, za to ciągle ma coś do powiedzenia kolegom. Przez to sam niewiele korzysta i przeszkadza innym. A przy tym potrafi być arogancki. Ostatnio po zwróceniu mu uwagi, co prawda przeprosił, ale mruknął pod nosem, że do egzaminów jeszcze daleko, więc w szóstej klasie nie musi się starać.
Mama: Ale przeprosił?
Dyrektor: Wtedy tak, natomiast dzisiaj mieliśmy kolejną historię. Podstawił nogę koleżance wracającej do ławki, aż się przewróciła! I jeszcze uznał to za doskonały powód do śmiechu. Uważał, że nic się nie stało!
Mama: No tak… Ja Panu oczywiście wierzę, ale muszę jeszcze zapytać syna, jak to było naprawdę.
***
INTERWENCJA RODZICIELSKA
Mama: Panie dyrektorze! To nie do pomyślenia, że przy tak wysokim czesnym w szkole muszę jeszcze dodatkowo płacić za korepetycje dla mojego dziecka! A wychowawczyni mówi, że to jego wina.
Dyrektor: To dlaczego pani płaci? Czy ktoś z nauczycieli zasugerował dodatkowe zajęcia?
Mama: Syn ma fatalne stopnie, a poza tym skarży się, że nie rozumie tego, co nauczyciele tłumaczą na lekcjach.
Dyrektor: Wszyscy nauczyciele?! Wie pani co? To jest naprawdę nie do pomyślenia! Na pani miejscu w takiej sytuacji nie wyłożyłbym grosza na korepetycje!
Mama: To co, pańskim zdaniem, mam robić?!
Dyrektor: Proponuję dać synowi wybór: albo bierze się za naukę, albo Pani przestaje płacić czesne. Naprawdę szkoda pieniędzy na szkołę, w której on niczego się nie uczy!
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.
Ostatnie komentarze