Załóżmy jednak, że zastrzeżenia, wymienione w pierwszej części tego wpisu[1], są możliwe do obejścia, albo też są jedynie marudzeniem starego zgreda, bez konta na Instagramie – jakie to sztucznie-inteligentne cuda czekać nas mają od jutra, w szkole naszej powszechnej? Wedle całkiem rozpowszechnionych sądów, ma to być „rewolucja w działaniu i postrzeganiu edukacji”, „ułatwienie życia” i oczywiście „pogłębienie kompetencji ludzkich” (sic!). Jak miałoby się to dokonać? Otóż, według naszych oświatowych futurystów, tak samo jak przy wprowadzeniu do użytku maszyny parowej – poprzez uwolnienie nas od żmudnych czynności dnia powszedniego. Do ich świadomości jakoś słabo przebija się myśl, że np. rewolucja przemysłowa raczej pogłębiła kryzys rodziny i oddaliła ludzi od siebie, mimo iż teoretycznie uwolniła ich ręce od wielu czasochłonnych i męczących zajęć – takie proste intuicje na ogół zawodzą.
Rewolucja informatyczna, uwalniając od dowolnej, monotonnej rutyny, wpędza nas w inną, domagającą się tyle samo, lub nawet więcej naszego czasu i uwagi. Poza tym, o ile przewroty minione uwalniały w większości nasze ręce i plecy, dając nam większe szanse na rozwój intelektualny i wywracając do góry nogami rynek pracy, sięganie po AI oraz zdawanie się na coraz sprawniejsze i coraz głębiej ingerujące w nasze życie algorytmy uwolni nas od… No właśnie, od czego? Od odpowiedzialności? Samodzielności? Konieczności podejmowania decyzji? Czy o to właśnie chodzi w nowoczesnej oświacie? Dokąd ma nas doprowadzić uwalnianie mózgów od rutyny myślenia i rozwiązywania „prostych” problemów? Do sublimacji zdolności intelektualnych? Nawet gdyby było to możliwe (tak, jak nie jest), jest wysoce nieprawdopodobne, byśmy byli w stanie wykreować świat, w którym liczyłyby się i napędzały gospodarkę tylko wspomniane wartości, nie doprowadzając przy tym do ruiny wszystkich tych głęboko humanistycznych rojeń, którymi karmi nas na co dzień politycznie poprawna propaganda, wysługując się przy tym oświatą powszechną. Najprawdopodobniejszym scenariuszem jest więc nadpisanie dziejącej się historii odpowiednią ideologią – ta głosząca wyższość tych, czy innych kompetencji zostanie podmieniona kolejną iteracją nowego, wspaniałego człowieka, a dzisiejsi głosiciele jedynie słusznych metod i podejść, ze zdziwieniem dowiedzą się, że do tej wersji polityki oświatowej już nie pasują, a ich para religia nie okazała się w żaden sposób lepsza od innych, dawno już przebrzmiałych i przez nich samych odsądzonych od czci i wiary.
Przeanalizujmy kilka obietnic najczęściej składanych przez zachłyśniętych rosnącą dostępnością narzędzi IT w oświacie entuzjastów pedagogiki jutra, najwyraźniej nieświadomych swojego własnego rychłego końca. Na jednym z pierwszych miejsc na tej liście przebojów jest oczywiście szerszy dostęp do informacji (nagminnie i chyba często celowo mylonej z wiedzą). Dzięki algorytmom AI, „wiedza” ma być przez uczącego się pozyskiwana 24/7, bez względu na bariery geograficzne, kulturowe, językowe, środowiskowe i biologiczne. Będę mógł mieć dostęp do dowolnego kursu, w dowolnym języku, o dowolnej porze dnia i nocy, a jak stracę wzrok lub ogłuchnę, odpowiednie urządzenia zniwelują moje upośledzenie. Cudowne, prawda? I jakie demokratyczne! Czego to nie nauczyłbym się w tydzień! A może i szybciej!
No, cóż. Jak wszystkie cuda pedagogiki, niezależnie od postępu technicznego i metodycznego, realnego przyrostu wiedzy i doświadczenia nauczycieli, wspomniana obietnica pomija składnik zasadniczy procesu edukacyjnego – wolną wolę jego podmiotu[2] . Czy, dysponując dziś bez porównania większymi możliwościami technicznymi niż ich rodzice, nie mówiąc już o dziadkach, współcześni uczniowie rzeczywiście dysponują większymi zdolnościami poznawczymi, wiedzą i umiejętnościami niż ich antenaci? Czy zamiana nocnego ślęczenia w bibliotece na algorytmy Google’a sprawiła, że dzisiejszy, statystyczny student jest mądrzejszy niż ten, który nie załapał się na ich dobrodziejstwo? Nie sądzę. Jego wiedza może być inna, z pewnością bardziej aktualna, ale jej przyrost i znaczenie nadal wynikają przede wszystkim z chęci jej posiadania, a nie z potencjalnie większych możliwości jej uzyskania i świadomości powiększania się jej zasobów na światowych serwerach. Sztucznie inteligentny streaming niczego w tej kwestii nie zmieni.
Dla opornych nauczycieli, wśród których pełno przecież niepoprawnych malkontentów, cyfrowych analfabetów lub z natury niezbyt optymistycznych cyników, futuryści mają podobną marchewkę: nieskończony i zawsze dostępny w czasie rzeczywistym zasób kursów, szkoleń, materiałów wspomagających, metodycznych i dydaktycznych gotowców, oraz psychologicznych wytrychów do mózgu Jasia, opartych o najnowsze i stale aktualizowane bazy danych. Nie będę już musiał zastanawiać się godzinami, jak tu przerobić modals plus perfect infinitive na sensowną pracę w parach – mój AI asystent podpowie mi to w ciągu sekundy, ba, zaproponuje moim uczniom najnowszą wersję tłumacza, działającą w czasie rzeczywistym, tak żeby nie musieli zaprzątać sobie głowy już niczym więcej niż doświadczaniem idylli grupowej interakcji. Nareszcie wiem, do czego zmierza nowe myślenie o edukacji i roli nauczyciela – pozostanie mi już tylko instygować i facylitować. A, prawda, jeszcze rozwijać miękkie kompetencje.
Porzucając ironię, pozostaje mi zauważyć, że znowu odbijamy się od tej samej ściany – już obecnie istniejące zasoby są absolutnie wystarczające, by przeprowadzić dowolne zajęcia, na dowolnym poziomie i dla dowolnego adresata – problemem może być jedynie motywacja prowadzącego i podmiotu jego działań. Co jasne, proces edukacyjny może zostać wydatnie usprawniony przez AI, ale w żaden sposób nie można oczekiwać, by nabrał przez to większego sensu dla użytkowników po obydwu jego stronach. Wręcz przeciwnie, takie turbo doładowanie może wzmagać poczucie wyobcowania, beznadziei, bezsilności i zbędności. Już dziś nauczyciel często czuje się jedynie kółkiem w maszynie, niemającym większego znaczenia kulturotwórczego, a jego uczeń coraz rzadziej jest taką ofertą zainteresowany. Czy to, że zamiast kółkiem zębatym w maszynie robiącej „ping”, pedagog będzie chipem w liczydle robiącym „pong”, zwiększy jego zaangażowanie, empatię wobec uczniów i zapobiegnie wypaleniu zawodowemu?
Kolejnym bonusem dla tych leni nauczycieli ma być zautomatyzowanie sprawdzania testów. Super. Zwłaszcza, że postępowa pedagogika wszem i wobec trąbi o odchodzeniu od testowania. Zautomatyzowanie wbiłoby ostatni gwóźdź do trumny tego „odchodzenia”. No, ale skoro AI komponuje symfonie, maluje obrazy i radzi sobie z rozpoznawaniem twarzy (jedną z typowo ludzkich zdolności), to i ze sprawdzaniem esejów wkrótce poradzi sobie lepiej niż ChatGTP je pisze. Każdy, kto choć raz przeczytał obecne wytyczne do maturalnej rozprawki, może sobie z łatwością wyobrazić, jak kreatywne i oryginalne byłyby prace ocenione na 5, chyba że ustalenie wytycznych też pozostawimy w gestii algorytmów[2] . Mocno obecnie nadszarpnięty, czy wręcz negowany autorytet nauczycieli z pewnością by nie wzrósł. Wreszcie nie mogliby argumentować, że należą im się jakieś pieniądze, bo pracują w domu, poprawiając klasówki. Ciekawe, po jak długim czasie oparliby się pokusie poprawiania po AI? Albo co by się stało, gdyby mimo wszystko upierali się przy swoim, odrębnym zdaniu?
Dodajmy do tego, hipotetyczną oczywiście, możliwość zbierania i przetwarzania ogromnych ilości danych o uczniach, nauczycielach i ich interakcjach, dla celów, czystym przypadkiem oczywiście, niezupełnie związanych z procesem oświatowym. AI karmi się bitami, a nie intencjami. Do tego, oprócz Internetu rzeczy, potrzebne są kamery, mikrofony i multum dużo bardziej wyrafinowanych czujników. Bez nich, AI jest jedynie ultraszybkim liczydłem. Nie łudźmy się, że sensory te byłyby używane jedynie w trosce o dobrostan ucznia. Zresztą, jak ten dobrostan zdefiniować i jak wykorzystać nagle dostępne narzędzia? Tyle rzeczy można by sprawdzić i usprawnić proces in spe. Czy nauczycielowi X nie rośnie podejrzanie tętno, kiedy patrzy na uczennicę Y? Czy Z jest dobrą kandydatką na wychowawczynię, skoro dnia x, o godzinie y napisała na Facebook’u, że xyz? Czy panu X’ należy się kolejny stopień awansu zawodowego, skoro z monitoringu jego zajęć (prowadzonego oczywiście w trosce o zachowanie najwyższych standardów nauczania i wyłącznie dla celów samooceny i pomocy koleżeńskiej) wynika, że jedynie 37,3% dostępnego czasu poświęcił na budowanie właściwych relacji i kształtowanie kompetencji ludzkich? Itd., itp.
Schodząc na poziom zwykle pomijany we wszelkich analizach szkolnej rzeczywistości – społeczne, korporacyjne i polityczne uwikłania jej podmiotów – powinniśmy raczej przerazić się niż zachwycać perspektywą uzależnienia szkoły od AI, która z definicji będzie dysponować optymalnymi rozwiązaniami. Nie odwołując się do intencji nieistniejącej, a nieprzewidywalnej Osobliwości, łatwo sobie wyobrazić, jak wielkim zagrożeniem dla tego środowiska (i nie tylko niego) byłoby obdarzenie naiwnym lub oportunistycznym zaufaniem algorytmów, których obiektywnej racji nikt nie mógłby kwestionować. Wystarczyłoby przecież postawienie zadania, które uruchomiłoby ciąg działań, prowadzących do jego rozwiązania. Nie mamy możliwości (a nawet nie chcemy jej mieć) kontrolowania tego procesu, z całą jednak pewnością owe „obiektywne i optymalne rozwiązania” powstawałyby jedynie w oparciu o dostarczone dane, a tymi można (i czyni się to bardzo chętnie) manipulować. Konsekwencje, choć może nie ich skalę, dość łatwo sobie wyobrazić – szkoła mogłaby przerodzić się w sprawne i „nieomylne” narzędzie indoktrynacji „w imię postępu i lepszej sprawy”. Indoktrynacji, z której istnienia i kierunku po kilku latach mało kto zdawałby sobie sprawę, łącznie z jej pierwotnymi inicjatorami.
Jest to tym bardziej prawdopodobne, że już dzisiejsi liderzy ucieczki do przodu nie dostrzegają sprzeczności między swoimi dążeniami, a głoszonymi frazesami, którymi zwykle zdobywają poklask tłumów. W najbardziej optymistycznym scenariuszu, zastosowanie AI oznacza przecież ni mniej, ni więcej, lecz prawdziwą indywidualizację i spersonalizowanie zdobywania wiedzy, których nie da się osiągnąć bez całkowitej transformacji obecnej infrastruktury oświatowej. Oświata nie różni się zasadniczo od innych podmiotów opisywanych przez ekonomię i ekonomikę – nieuniknionym efektem wszech dostępności informacji oraz zdemonopolizowania jej przetwarzania jest odejście od obecnej, zsynchronizowanej stadności w jej dystrybucji i konsumpcji. Mówiąc wprost, po odpaleniu AI w odpowiedniej skali, szkoła stanie się zupełnie zbędna, najpierw jako fizyczne miejsce, a wkrótce potem, jako instytucja – pośrednicy są tolerowani wyłącznie, kiedy są niezastąpieni. Gdzie w takiej rzeczywistości jest miejsce dla „budowania więzi”, „kształtowania ludzkich kompetencji” i całej tej „psychologii pozytywnej”, którą epatują dziś szkolni mesjasze nowej dydaktyki?
To, że już dzisiaj, bez gracza formatu AI na boisku, szkoła bywa dla wielu kulą u nogi, uniemożliwiającą opanowanie piłki, stało się jasne dla wszystkich obserwujących mecz z pandemią. Szkoła przegrała do zera jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, wcale nie dlatego, że wystawiona przez nią drużyna nie opanowała dryblingu i nowych założeń taktycznych, ale przede wszystkim z powodu braku świadomości, że zainteresowanie jej występem było żadne, pozorowane lub ograniczone do kibiców spędzonych na trybuny siłą. Tylko dzięki tym ostatnim, znów, podobnie jak w przypadku naszej kadry na piłkarskim Mundialu, mogła ogłosić wiekopomnym zwycięstwem sromotną porażkę.
Na koniec, przywołam zapowiedziane w pierwszej części skojarzenie (link), które podczas rozważań o AI nie jest zbyt popularne. Mówię o koncepcji AI jako Genialnego Idioty, o na pierwszy rzut oka zaskakującej (a dziś najbardziej prawdopodobnej) opcji sawanta, o superinteligencji, która nie wymaga wcale zaistnienia świadomości, ani nawet dążenia do niej. Przy tym założeniu, nie powinniśmy się wcale obawiać, że na pewnym etapie rozwoju i organizacji technologii, nasz laptop porazi nas prądem, bo stwierdzi, że jesteśmy zbyt głupi, by z niego korzystać i że ma lepszy pomysł na wykorzystanie przepływu elektronów w swoim procesorze niż wyszukiwanie filmików ze śmiesznymi kotami. Przemoc (przynajmniej ta postrzegana i odczuwana) nie jest tu do niczego potrzebna. Taki sam skutek może przynieść zupełnie nieświadome uczenie maszynowe, które, mając raz postawiony cel (np. Umiejętności ludzkie, głupcze!), wyprodukuje indywidualnie dobrany algorytm, który dokona takiej manipulacji naszą świadomością, że na sam widok kota zrobi nam się niedobrze i natychmiast wrócimy do porzuconego kursu mindfullness.
W taki więc sposób, zniknie odwieczny i przez nikogo dotąd nierozwiązany problem motywacji do uczenia się czegokolwiek! Wystarczy, że wspomniany algorytm będzie mógł non stop i bez żadnych ograniczeń zbierać informacje o nas, o nowych, wspaniałych ludziach, naszych upodobaniach i „wyborach”, wykorzystując naszą głupotę i wygodnictwo. Otwiera to drogę do wszelkiej manipulacji, np. do motywowania do uczenia się geografii, ale także, a może przede wszystkim, do tej niezaplanowanej, nieukierunkowanej, ale absolutnie nieubłaganej, prowadzącej w zupełnie nieprzewidywalnym kierunku. Nie jest to kwestia fantastyki, a jedynie czasu i skali – żeby się o tym przekonać, wystarczy poobserwować niektóre globalne skutki zastosowania już istniejących, wciąż jeszcze dość prymitywnych algorytmów, często na wyrost kojarzonych z AI[4] . Jeśli te same mechanizmy chcemy zaprząc do wozu oświaty, wkrótce nie będzie komu zastanawiać się nad jakimikolwiek wyborami – jako gatunek, padniemy ofiarą nie globalnego kataklizmu, zmian klimatycznych, inwazji z kosmosu, wrażych sił totalitarnych, nuklearnego konfliktu, czy eksterminacji przez bezduszne Terminatory – wykończy nas nasze własne lenistwo i oportunizm. Nirwana powszechnego upupienia czeka od dawna. To, że zyskała ostatnio miano AI, niczego nie zmienia.
Czy przedstawione wyżej zastrzeżenia są argumentem za przerwaniem prac nad sztuczną inteligencją? Czy mamy rzucać się w progu szkół z okrzykiem No pasaran!? No cóż, takich Rejtanów nie brakuje, choć jest to postawa równie głupia, co nieskuteczna. Tej lawiny, ze wszystkimi jej dobrymi i złymi skutkami nie da się powstrzymać. Główne wnioski, jakie proponuję wyciągnąć z tych rozważań, mogą być bulwersujące dla wychowanych na postmodernistycznych lękach, a jednocześnie zachłyśniętych żądzą technologicznego przewrotu. Pamiętajmy jednak, że te wnioski mogą być niepokojące dla nas, ale niekoniecznie dla właścicieli kolejnych generacji smartfonów, czy też czegoś co je wkrótce zastąpi. Młode pokolenia z pewnością stają przed nieco innymi, nowymi wyzwaniami, ale trzeba brać pod uwagę to, że one są nowe… przede wszystkim dla nas. Młodzi ludzie nie zdążyli jeszcze do nich nabrać dystansu – są dla nich po prostu wyzwaniami bieżącymi, z którymi muszą sobie poradzić tak samo, jak my radzimy sobie ze swoimi. Nie narzucajmy im swoich lęków, nie obarczajmy ich swoim czarnowidztwem. Tak jak wszyscy ludzie od zarania naszego gatunku, obecnie i w przyszłości, jakoś sobie poradzą. Lepiej lub gorzej (w naszej opinii). Tych kilka refleksji tu przedstawionych powinno jedynie uświadomić ludziom upatrującym w nadchodzących zmianach zbawienia, że nie będzie to zbawienie ani dla nich, ani dla świata, który znają i że fala nowego, której nadejścia wyczekują z takim utęsknieniem, to tsunami, które zmyje nie tylko resztki, których chcą się pozbyć, ale także ich samych, z całą ich „nowoczesnością” i przekonaniem o posiadanej racji. Pozostanie nowy, wspaniały człowiek. Czy sapiens? Wątpię. Raczej insciens. Być może lepiej dla niego.
Przypisy:
[1] Zob. poprzedni mój artykuł w Edunews.pl - https://www.edunews.pl/badania-i-debaty/opinie/6146-ai-aj-aj
[2] Wolna wola w ogóle jest tu pojęciem kluczowym i nawet jeśli nie traktować jej jako złudzenia, jak wiele innych produkowanego przez mózg, kłóci się już nie tylko z ideą oświaty przymusowej, ale także z cedowaniem decyzji na inny podmiot, teoretycznie świadomy lub świadomość wiarygodnie naśladujący.
[3] Wciąż otwartym pozostaje pytanie, jaki byłby cel przed nimi postawiony.
[4] Oczywiście, jednocześnie, istnieją tysiące zastosowań przynoszących nam bezdyskusyjne korzyści – na tym jednak polega mechanizm uzależnienia.
Notka o autorze: Robert Raczyński – anglista, tutor, nauczyciel chyba nie tylko angielskiego, ale z dystansem do misji, metodyki i nauczania masowego, dydaktyczny oportunista. Kiedyś uczył w śp. gimnazjum, dziś w liceum. Prowadzi blog Eduopticum, o oświacie, edukacji i ich funkcjonowaniu w kulturze.
***
O sztucznej inteligencji w edukacji przeczytaj także tutaj:
- Sztuczna inteligencja zagraża człowiekowi, a jeśli tak, to jak?
- Sztuczna inteligencja jest jak gatunek inwazyjny...
- Sztuczna inteligencja pisze pracę dyplomową i zdaje test...
- Sztuczna inteligencja nas zmieni/odmieni?
- Bajka o smokach, sysydlaczkach i sztucznej inteligencji...
- AI, aj, aj...