Podzwonne dla nauczycieli? A może jednak...

fot. Fotolia.com

Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Miałem ochotę zatytułować ten artykuł po prostu „Podzwonne dla rozumu”, ale zrezygnowałem z tego zamiaru, wychodząc z założenia, że jeśli w poglądach, które tutaj zaprezentuję, nie mam racji, tym samym niesłusznie oskarżę liczne osoby, nawołujące obecnie do głębokiej zmiany w nauczycielach (lub po prostu nauczycieli), o mijanie się z rozumem. Natomiast to, że jesteśmy właśnie świadkami wyprowadzania ciała pedagogicznego w jego ostatnią drogę, wydaje mi się dość oczywiste, a co za tym idzie, dzwony pogrzebowe nie powinny nikogo zaskoczyć.

Drugą część tytułu dodałem po zakończeniu pisania jako wyraz nadziei, która umiera ostatnia...

***

Nauczyciele od dłuższego już czasu leżą na deskach, z płacami znokautowanymi przez średnią krajową, osnuci pajęczynami w swoim staroświeckim przekonaniu, że ich wiedza pedagogiczna i merytoryczna ma jakiekolwiek znaczenie. Emitują przy tym nieświeży zapach przemocowców lub wręcz sadystów, próbując działać w myśl jeszcze niedawno obowiązujących zasad dydaktyki, których nikt oficjalnie nie unieważnił, ale przecież każdy się na nich zna, i każdy czuje się w prawie powiedzieć, że są bez sensu.

Tam, gdzie ktoś jeszcze próbuje w miarę racjonalnie rozmawiać o pracy nauczyciela, okazuje się, że powinien on skutecznie nauczać, ale bez stawiania wymagań, które będą zbyt trudne dla ucznia albo spowodują konieczność włożenia jego samodzielnej pracy poza klasą szkolną. Ma być ów nauczyciel miły i empatyczny, ale wymagający, jednak w ten cudowny sposób, który nie wywoła stresu u młodego człowieka. Powinien stawiać stopnie, bo są potrzebne choćby do rekrutacji do szkół ponadpodstawowych, jak również powszechnie pożądane przez rodziców, gotowych interweniować, gdy jest ich zbyt mało. Równocześnie jednak nie powinien ich stawać, bo to wyraz opresyjnej władzy nad uczniem, a w ogóle wprost morderstwo na delikatnej materii dziecięcego zainteresowania zdobywaniem wiedzy. Powinien z jednakowym zaangażowaniem pochylać się nad oczekiwaniami każdego rodzica, nawet jeśli oczekiwania są tak sprzeczne, że wywołują ostry konflikt na klasowym WhatsAppie. Równocześnie jednak winien respektować zdanie rodziców, bowiem oni najlepiej wiedzą, co jest dobre dla ich dziecka. No i - last but not least - powinien przygotowywać ciekawe lekcje, ale nie daj Boże w licealnej klasie biologiczno-chemicznej przynieść wnętrzności świni do zajęć praktycznych, o czym za sprawą aktywistów pewnej fundacji (miana tutaj nie wspomnę, żeby nie przyczyniać się do zwiększenia tak upragnionego przez nią fejmu) dowiedział się najpierw SANEPID, a zaraz potem cała Polska. Nawiasem mówiąc, zapewne znacznie mniejsze audytorium odnotuje, że całość skończyła się bez żadnej kary, a jedynie na kilku zaleceniach, dzięki którym sytuacja będzie zapewne idealna. Choć może raczej nie będzie, bo po takiej akcji na miejscu nauczycielki poszedłbym na zwolnienie dla poratowania wiary w rozum i nie powrócił przed końcem roku szkolnego. Co prawda, media milczą, jak postąpiła w tej sytuacji owa zasłużona i ceniona biologiczka, ale szum, który towarzyszył całej sprawie, był na pewno wystarczający, żeby resztka dinozaurów, którym jeszcze chce się cokolwiek oryginalnego czynić dla swoich uczniów, dostała jasny przekaz, by usiąść w kąciku i poczekać, aż im przejdzie.

Nadchodząca zmiana władzy najwyraźniej uaktywniła wszystkich rzeczników radykalnych zmian w edukacji. Do tego towarzystwa zapisał się także pan Wojciech Rzehak, znany polonista, który w wywiadzie dla niezawodnej „Wyborczej”, która od dawna wprost zionie szacunkiem dla nauczycieli, stwierdził, że „w polskiej szkole musi nastąpić wymiana kadry, która oczywiście nie jest w całości zła, ale niestety została skażona archaicznymi metodami uczenia i mentalnością”.

Osobiście czuję się bardzo pocieszony, że nie cała kadra jest zła, ale zasmucony, że jednak w całości została skażona archaicznymi metodami uczenia i mentalnością. Jeśli nawet jest to – jak twierdzi pan Rzehak – wina pisowskiej władzy, która podzieliła ludzi na wrogie obozy (nauczycieli, rodziców, uczniów i dyrektorów), wyrok pada bez pardonu – do wymiany!

Nie śmiem w tym miejscu zbyt otwarcie stanąć w obronie nauczycieli, bo winy ich są wielkie. Serio tak myślę. Próbuję jednak wyobrazić sobie powszechną eksterminację kadry pedagogicznej, co ma doprowadzić do jej całkowitej wymiany. Owszem, pan Rzehak słusznie wskazuje w innym miejscu wywiadu, że prawdziwa zmiana szkoły jest procesem wymagającym kilkunastu lat, ale nie mówi, co w tym czasie uczynić ze skażonymi nauczycielami. A mnie, przyznam, to pytanie bardzo nurtuje, podobnie zresztą jak będzie musiało nurtować nowe władze w MEN.

Rozumiem, że wobec nowego rozdania u władzy każdy, kto ma cokolwiek na wątrobie względem systemu edukacji, chce zostać usłyszany. Ja również. Bardzo więc proszę, żeby nowa władza w pozbawionym „i” w nazwie ministerstwie nie słuchała tych, którzy krzyczą najgłośniej. Natężenie głosu i dosadność sformułowań to nędzne substytuty racji. Niech doceni nauczycieli takich jakich mamy, a nie próbuje znaleźć pół miliona cudownie natchnionych zmienników; niech uwierzy, że dowartościowani nauczyciele będą w stanie dokonać korekty kursu, o ile – i to podstawowe zadanie dla nowego szefostwa MEN – kierunek zostanie wskazany przez rozsądne zmiany w prawie.

Osobne przesłanie mam do tych wszystkich, którzy w pełnych emocji wypowiedziach domagają się natychmiastowych zmian w placówkach oświatowych, bo „ich dzieci nie mają czasu czekać”. Otóż jak wygląda natychmiastowa zmiana, pokazała niesławnej pamięci Anna Zalewska, a rocznik 2004 i kilka następnych doświadczyło skutków tego na własnej skórze. Ma rację Wojciech Rzehak wskazując, że realne zmiany w edukacji wymagają wielu lat. Jedyne, czego można oczekiwać, to żeby ministerstwo jak najszybciej nakreśliło plan działania i bez zwłoki zaczęło wprowadzać go w życie. Tylko tyle i aż tyle.

Może jednak nie powinniśmy spisywać na straty setek tysięcy nauczycieli? Są oni taką samą ofiarą burzliwych zmian zachodzących w społeczeństwie, jak dzieci i ich rodzice.

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

Świetny sposób uczenia dorosłości, odpowiedzialności i współpracy - bez osądzania, bez wzbudzania po...
A może chodzi o to, aby introwertycy uczyli się udziału w dyskusji.
Jacek napisał/a komentarz do Wyzwanie dla prawnika...
Janusz Korczak powiedział „nie ma dzieci, są ludzie”. I to jest prawda. Przecież każdy dorosły kiedy...
Obawiam się, że to może się często zmienić w atak 2:1 lub 3:1 - kiedy rodzice wezmą stronę dziecka (...
To się nazywa "zimny telefon" - metoda marketingowa polegająca na dzwonieniu do losowych ludzi, nie ...
Gość napisał/a komentarz do Oceniajmy rzadziej!
Przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Dziękuję za ten artykuł.
Ppp napisał/a komentarz do Oceniajmy rzadziej!
Terada i Merill mają CAŁKOWITĄ rację. Jak ktoś chce i może - nauczy się i bez oceniania. Jeśli ktoś ...
Marcin Zaród napisał/a komentarz do Szkolna klasa - dobre miejsce do współpracy
Mój syn będąc w liceum w klasie mat-info-fiz prosił z kolegami o ustawienie takich tablic na korytar...

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie