Strona 1 z 3Nie! Oczywiście, że nie! Polska szkoła nie uczy "razem", nie uczy "osobno", nie uczy w zasadzie niczego pożytecznego, prócz czytania i pisania w I klasie podstawówki. Jako świeżo upieczona maturzystka wiem, co mówię. Jednak czy sprawiedliwe byłoby obarczanie szkoły całkowitą odpowiedzialnością za to, że młodych ludzi nie nauczono "razem"?
Czy w ogóle za taki stan rzeczy można kogokolwiek winić? A może my, młodzi, potrafimy „razem”? Co tak naprawdę kryje się dla nas za tym magicznym słowem? (...)
Otóż, „dzieci wolnej Polski” chyba nie chcą być „razem”. A może zwyczajnie nie potrafią? Każdy z nas ma swoją wizję rzeczywistości, każdy inaczej definiuje pewne pojęcia. Jesteśmy totalnymi indywidualistami, dążymy do całkowitej niezależności i samowystarczalności. Dlatego większość z nas pragnie założyć własną firmę, zrobić karierę, a później - ewentualnie - pomyśleć o rodzinie. I właśnie ta chęć stworzenia wraz z partnerem i dziećmi rodziny może okazać się jedynym „razem”, jakiego doświadczymy w życiu. Z drugiej jednak strony, bardzo łatwo ulegamy modom. Chcemy wyglądać tak, „jak wszyscy”, słuchać takiej muzyki, „jak wszyscy”. Oczywiście, po części wynika to z tego, że wielu z nas pragnie być „super cool” i „trendy”, jednak myślę, że te działania mogą być podświadomym dążeniem do osiągnięcia poczucia „razem”. Dlatego też tak wielu z nas jeździ na Przystanek Woodstock, pomaga przy zbiórce pieniędzy podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czy chociażby należy do przeróżnych portali społecznościowych, organizacji, stowarzyszeń. Chyba coraz częściej uświadamiamy sobie, że zatracanie się w konsumpcjonizmie i nastawianie się na zaspokojenie jedynie własnych, indywidualnych potrzeb, to - niestety - nie wszystko. (...)
Rola polskiej szkoły w kwestii nauczania młodzieży „razem” jest dość niejednoznaczna i skomplikowana. Przede wszystkim, należy zastanowić się jakie są w zasadzie cele polskiej szkoły? Czego chce ona nauczyć młodych Polaków, w jakim duchu kształtować ich osobowość? Otóż, moim zdaniem, szkoła nie ma w tej kwestii żadnej spójnej wizji. Oczywiście, istnieją podstawy programowe wszystkich przedmiotów szkolnych, jednak i w tej kwestii, sądząc po praktycznie corocznych zmianach, trudno mówić o spójności i konsekwencji. Nawet jeśli wiemy, co konkretnie z matematyki czy z języka polskiego ma wiedzieć przeciętny absolwent szkoły, czy daje to nam pełny obraz jego sylwetki?
(...)Liczne reformy polskiego szkolnictwa przeprowadzano w duchu „przygotowania młodzieży do życia w nowoczesnym społeczeństwie”. No właśnie, wydawać by się mogło, że w tym nowoczesnym świecie nie powinniśmy zapominać choćby o tolerancji. To ona pozwala ludziom na zbliżenie się do siebie, na poczucie, że jest się razem, mimo wyjątkowości i indywidualności każdej jednostki. Oczywiście, trudno jest postulować utworzenie oddzielnego przedmiotu, na przykład wiedzy o tolerancji, bo takich wartości powinniśmy uczyć się nieprzerwanie, przez cały okres naszej edukacji, na każdym przedmiocie. Wydaje to się dość oczywiste, biorąc pod uwagę wychowawczą funkcję szkoły. Dlaczego więc tak nie jest?
Doskonałe pytanie. W dużej mierze winne są wspomniane już wcześniej podstawy programowe. Przerost wymagań programowych w stosunku do cyklicznych etapów kształcenia oraz „zoptymalizowanej” i stworzonej przy optymistycznych założeniach siatki godzin sprawia, że rola nauczyciela sprowadza się do suchego realizowania kolejnych punktów programu nauczania danego przedmiotu. W pogoni za wyrobieniem normy, nie ma czasu na wychowywanie młodzieży. Inną sprawą jest to, że pośpiech w realizacji kolejnych tematów sprawia, iż uczeń bombardowany jest często do niczego mu nieprzydatnymi faktami, które bezdyskusyjnie musi przyswoić. Oczywiście „musi” należałoby wziąć w cudzysłów, bo nie jest przecież żadną tajemnicą fakt, że polscy uczniowie na każdym kroku oszukują i ściągają. W innych krajach takie postępowanie jest wręcz nie do pomyślenia, ale u nas - hulaj dusza! To, że szkoła nie nauczyła nas, że ściąganie jest nie tylko nie fair w stosunku do innych uczniów i nauczycieli, ale także stanowi przejaw braku szacunku dla samego siebie, jest również swego rodzaju symptomem, który pokazuje, jak „wychowuje” nas szkoła.
Wracając jednak do kwestii zasypywania ucznia faktami, dotykamy tutaj sedna jeśli chodzi o nauczanie (lub też nie) młodzieży „razem”. Przede wszystkim, taki system powoduje, że uczniowie ze sobą nie rozmawiają. Weźmy chociażby lekcje języka polskiego. Niekończące się dyskusje o lekturach i poruszanych w nich kwestiach społecznych czy filozoficznych, różne interpretacje pozwalające na lepsze poznanie kolegów oraz wspólne dojście do najbardziej prawdopodobnych intencji autora - brzmi cudownie... Szkoda tylko, że nie jest to opis rzeczywistości, a jedynie niespełnionych marzeń większości polskich uczniów. Jak naprawdę wyglądają lekcje polskiego? Przeważnie czyta się jedynie streszczenia książek i nawet nie próbuje mieć własnego zdania na ich temat, bo i po co? Nauczyciel podpowie nam przecież, w jaki sposób podczas szkolnych testów należy daną lekturę wykorzystać. Szczegółowa znajomość całego dzieła na maturze może nam przynieść więcej szkody niż pożytku.
Otóż, „dzieci wolnej Polski” chyba nie chcą być „razem”. A może zwyczajnie nie potrafią? Każdy z nas ma swoją wizję rzeczywistości, każdy inaczej definiuje pewne pojęcia. Jesteśmy totalnymi indywidualistami, dążymy do całkowitej niezależności i samowystarczalności. Dlatego większość z nas pragnie założyć własną firmę, zrobić karierę, a później - ewentualnie - pomyśleć o rodzinie. I właśnie ta chęć stworzenia wraz z partnerem i dziećmi rodziny może okazać się jedynym „razem”, jakiego doświadczymy w życiu. Z drugiej jednak strony, bardzo łatwo ulegamy modom. Chcemy wyglądać tak, „jak wszyscy”, słuchać takiej muzyki, „jak wszyscy”. Oczywiście, po części wynika to z tego, że wielu z nas pragnie być „super cool” i „trendy”, jednak myślę, że te działania mogą być podświadomym dążeniem do osiągnięcia poczucia „razem”. Dlatego też tak wielu z nas jeździ na Przystanek Woodstock, pomaga przy zbiórce pieniędzy podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czy chociażby należy do przeróżnych portali społecznościowych, organizacji, stowarzyszeń. Chyba coraz częściej uświadamiamy sobie, że zatracanie się w konsumpcjonizmie i nastawianie się na zaspokojenie jedynie własnych, indywidualnych potrzeb, to - niestety - nie wszystko. (...)
Rola polskiej szkoły w kwestii nauczania młodzieży „razem” jest dość niejednoznaczna i skomplikowana. Przede wszystkim, należy zastanowić się jakie są w zasadzie cele polskiej szkoły? Czego chce ona nauczyć młodych Polaków, w jakim duchu kształtować ich osobowość? Otóż, moim zdaniem, szkoła nie ma w tej kwestii żadnej spójnej wizji. Oczywiście, istnieją podstawy programowe wszystkich przedmiotów szkolnych, jednak i w tej kwestii, sądząc po praktycznie corocznych zmianach, trudno mówić o spójności i konsekwencji. Nawet jeśli wiemy, co konkretnie z matematyki czy z języka polskiego ma wiedzieć przeciętny absolwent szkoły, czy daje to nam pełny obraz jego sylwetki?
(...)Liczne reformy polskiego szkolnictwa przeprowadzano w duchu „przygotowania młodzieży do życia w nowoczesnym społeczeństwie”. No właśnie, wydawać by się mogło, że w tym nowoczesnym świecie nie powinniśmy zapominać choćby o tolerancji. To ona pozwala ludziom na zbliżenie się do siebie, na poczucie, że jest się razem, mimo wyjątkowości i indywidualności każdej jednostki. Oczywiście, trudno jest postulować utworzenie oddzielnego przedmiotu, na przykład wiedzy o tolerancji, bo takich wartości powinniśmy uczyć się nieprzerwanie, przez cały okres naszej edukacji, na każdym przedmiocie. Wydaje to się dość oczywiste, biorąc pod uwagę wychowawczą funkcję szkoły. Dlaczego więc tak nie jest?
Doskonałe pytanie. W dużej mierze winne są wspomniane już wcześniej podstawy programowe. Przerost wymagań programowych w stosunku do cyklicznych etapów kształcenia oraz „zoptymalizowanej” i stworzonej przy optymistycznych założeniach siatki godzin sprawia, że rola nauczyciela sprowadza się do suchego realizowania kolejnych punktów programu nauczania danego przedmiotu. W pogoni za wyrobieniem normy, nie ma czasu na wychowywanie młodzieży. Inną sprawą jest to, że pośpiech w realizacji kolejnych tematów sprawia, iż uczeń bombardowany jest często do niczego mu nieprzydatnymi faktami, które bezdyskusyjnie musi przyswoić. Oczywiście „musi” należałoby wziąć w cudzysłów, bo nie jest przecież żadną tajemnicą fakt, że polscy uczniowie na każdym kroku oszukują i ściągają. W innych krajach takie postępowanie jest wręcz nie do pomyślenia, ale u nas - hulaj dusza! To, że szkoła nie nauczyła nas, że ściąganie jest nie tylko nie fair w stosunku do innych uczniów i nauczycieli, ale także stanowi przejaw braku szacunku dla samego siebie, jest również swego rodzaju symptomem, który pokazuje, jak „wychowuje” nas szkoła.
Wracając jednak do kwestii zasypywania ucznia faktami, dotykamy tutaj sedna jeśli chodzi o nauczanie (lub też nie) młodzieży „razem”. Przede wszystkim, taki system powoduje, że uczniowie ze sobą nie rozmawiają. Weźmy chociażby lekcje języka polskiego. Niekończące się dyskusje o lekturach i poruszanych w nich kwestiach społecznych czy filozoficznych, różne interpretacje pozwalające na lepsze poznanie kolegów oraz wspólne dojście do najbardziej prawdopodobnych intencji autora - brzmi cudownie... Szkoda tylko, że nie jest to opis rzeczywistości, a jedynie niespełnionych marzeń większości polskich uczniów. Jak naprawdę wyglądają lekcje polskiego? Przeważnie czyta się jedynie streszczenia książek i nawet nie próbuje mieć własnego zdania na ich temat, bo i po co? Nauczyciel podpowie nam przecież, w jaki sposób podczas szkolnych testów należy daną lekturę wykorzystać. Szczegółowa znajomość całego dzieła na maturze może nam przynieść więcej szkody niż pożytku.