Nie! Oczywiście, że nie! Polska szkoła nie uczy "razem", nie uczy "osobno", nie uczy w zasadzie niczego pożytecznego, prócz czytania i pisania w I klasie podstawówki. Jako świeżo upieczona maturzystka wiem, co mówię. Jednak czy sprawiedliwe byłoby obarczanie szkoły całkowitą odpowiedzialnością za to, że młodych ludzi nie nauczono "razem"?
Czy w ogóle za taki stan rzeczy można kogokolwiek winić? A może my, młodzi, potrafimy „razem”? Co tak naprawdę kryje się dla nas za tym magicznym słowem? (...)
Otóż, „dzieci wolnej Polski” chyba nie chcą być „razem”. A może zwyczajnie nie potrafią? Każdy z nas ma swoją wizję rzeczywistości, każdy inaczej definiuje pewne pojęcia. Jesteśmy totalnymi indywidualistami, dążymy do całkowitej niezależności i samowystarczalności. Dlatego większość z nas pragnie założyć własną firmę, zrobić karierę, a później - ewentualnie - pomyśleć o rodzinie. I właśnie ta chęć stworzenia wraz z partnerem i dziećmi rodziny może okazać się jedynym „razem”, jakiego doświadczymy w życiu. Z drugiej jednak strony, bardzo łatwo ulegamy modom. Chcemy wyglądać tak, „jak wszyscy”, słuchać takiej muzyki, „jak wszyscy”. Oczywiście, po części wynika to z tego, że wielu z nas pragnie być „super cool” i „trendy”, jednak myślę, że te działania mogą być podświadomym dążeniem do osiągnięcia poczucia „razem”. Dlatego też tak wielu z nas jeździ na Przystanek Woodstock, pomaga przy zbiórce pieniędzy podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czy chociażby należy do przeróżnych portali społecznościowych, organizacji, stowarzyszeń. Chyba coraz częściej uświadamiamy sobie, że zatracanie się w konsumpcjonizmie i nastawianie się na zaspokojenie jedynie własnych, indywidualnych potrzeb, to - niestety - nie wszystko. (...)
Rola polskiej szkoły w kwestii nauczania młodzieży „razem” jest dość niejednoznaczna i skomplikowana. Przede wszystkim, należy zastanowić się jakie są w zasadzie cele polskiej szkoły? Czego chce ona nauczyć młodych Polaków, w jakim duchu kształtować ich osobowość? Otóż, moim zdaniem, szkoła nie ma w tej kwestii żadnej spójnej wizji. Oczywiście, istnieją podstawy programowe wszystkich przedmiotów szkolnych, jednak i w tej kwestii, sądząc po praktycznie corocznych zmianach, trudno mówić o spójności i konsekwencji. Nawet jeśli wiemy, co konkretnie z matematyki czy z języka polskiego ma wiedzieć przeciętny absolwent szkoły, czy daje to nam pełny obraz jego sylwetki?
(...)Liczne reformy polskiego szkolnictwa przeprowadzano w duchu „przygotowania młodzieży do życia w nowoczesnym społeczeństwie”. No właśnie, wydawać by się mogło, że w tym nowoczesnym świecie nie powinniśmy zapominać choćby o tolerancji. To ona pozwala ludziom na zbliżenie się do siebie, na poczucie, że jest się razem, mimo wyjątkowości i indywidualności każdej jednostki. Oczywiście, trudno jest postulować utworzenie oddzielnego przedmiotu, na przykład wiedzy o tolerancji, bo takich wartości powinniśmy uczyć się nieprzerwanie, przez cały okres naszej edukacji, na każdym przedmiocie. Wydaje to się dość oczywiste, biorąc pod uwagę wychowawczą funkcję szkoły. Dlaczego więc tak nie jest?
Doskonałe pytanie. W dużej mierze winne są wspomniane już wcześniej podstawy programowe. Przerost wymagań programowych w stosunku do cyklicznych etapów kształcenia oraz „zoptymalizowanej” i stworzonej przy optymistycznych założeniach siatki godzin sprawia, że rola nauczyciela sprowadza się do suchego realizowania kolejnych punktów programu nauczania danego przedmiotu. W pogoni za wyrobieniem normy, nie ma czasu na wychowywanie młodzieży. Inną sprawą jest to, że pośpiech w realizacji kolejnych tematów sprawia, iż uczeń bombardowany jest często do niczego mu nieprzydatnymi faktami, które bezdyskusyjnie musi przyswoić. Oczywiście „musi” należałoby wziąć w cudzysłów, bo nie jest przecież żadną tajemnicą fakt, że polscy uczniowie na każdym kroku oszukują i ściągają. W innych krajach takie postępowanie jest wręcz nie do pomyślenia, ale u nas - hulaj dusza! To, że szkoła nie nauczyła nas, że ściąganie jest nie tylko nie fair w stosunku do innych uczniów i nauczycieli, ale także stanowi przejaw braku szacunku dla samego siebie, jest również swego rodzaju symptomem, który pokazuje, jak „wychowuje” nas szkoła.
Wracając jednak do kwestii zasypywania ucznia faktami, dotykamy tutaj sedna jeśli chodzi o nauczanie (lub też nie) młodzieży „razem”. Przede wszystkim, taki system powoduje, że uczniowie ze sobą nie rozmawiają. Weźmy chociażby lekcje języka polskiego. Niekończące się dyskusje o lekturach i poruszanych w nich kwestiach społecznych czy filozoficznych, różne interpretacje pozwalające na lepsze poznanie kolegów oraz wspólne dojście do najbardziej prawdopodobnych intencji autora - brzmi cudownie... Szkoda tylko, że nie jest to opis rzeczywistości, a jedynie niespełnionych marzeń większości polskich uczniów. Jak naprawdę wyglądają lekcje polskiego? Przeważnie czyta się jedynie streszczenia książek i nawet nie próbuje mieć własnego zdania na ich temat, bo i po co? Nauczyciel podpowie nam przecież, w jaki sposób podczas szkolnych testów należy daną lekturę wykorzystać. Szczegółowa znajomość całego dzieła na maturze może nam przynieść więcej szkody niż pożytku.
Otóż, „dzieci wolnej Polski” chyba nie chcą być „razem”. A może zwyczajnie nie potrafią? Każdy z nas ma swoją wizję rzeczywistości, każdy inaczej definiuje pewne pojęcia. Jesteśmy totalnymi indywidualistami, dążymy do całkowitej niezależności i samowystarczalności. Dlatego większość z nas pragnie założyć własną firmę, zrobić karierę, a później - ewentualnie - pomyśleć o rodzinie. I właśnie ta chęć stworzenia wraz z partnerem i dziećmi rodziny może okazać się jedynym „razem”, jakiego doświadczymy w życiu. Z drugiej jednak strony, bardzo łatwo ulegamy modom. Chcemy wyglądać tak, „jak wszyscy”, słuchać takiej muzyki, „jak wszyscy”. Oczywiście, po części wynika to z tego, że wielu z nas pragnie być „super cool” i „trendy”, jednak myślę, że te działania mogą być podświadomym dążeniem do osiągnięcia poczucia „razem”. Dlatego też tak wielu z nas jeździ na Przystanek Woodstock, pomaga przy zbiórce pieniędzy podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czy chociażby należy do przeróżnych portali społecznościowych, organizacji, stowarzyszeń. Chyba coraz częściej uświadamiamy sobie, że zatracanie się w konsumpcjonizmie i nastawianie się na zaspokojenie jedynie własnych, indywidualnych potrzeb, to - niestety - nie wszystko. (...)
Rola polskiej szkoły w kwestii nauczania młodzieży „razem” jest dość niejednoznaczna i skomplikowana. Przede wszystkim, należy zastanowić się jakie są w zasadzie cele polskiej szkoły? Czego chce ona nauczyć młodych Polaków, w jakim duchu kształtować ich osobowość? Otóż, moim zdaniem, szkoła nie ma w tej kwestii żadnej spójnej wizji. Oczywiście, istnieją podstawy programowe wszystkich przedmiotów szkolnych, jednak i w tej kwestii, sądząc po praktycznie corocznych zmianach, trudno mówić o spójności i konsekwencji. Nawet jeśli wiemy, co konkretnie z matematyki czy z języka polskiego ma wiedzieć przeciętny absolwent szkoły, czy daje to nam pełny obraz jego sylwetki?
(...)Liczne reformy polskiego szkolnictwa przeprowadzano w duchu „przygotowania młodzieży do życia w nowoczesnym społeczeństwie”. No właśnie, wydawać by się mogło, że w tym nowoczesnym świecie nie powinniśmy zapominać choćby o tolerancji. To ona pozwala ludziom na zbliżenie się do siebie, na poczucie, że jest się razem, mimo wyjątkowości i indywidualności każdej jednostki. Oczywiście, trudno jest postulować utworzenie oddzielnego przedmiotu, na przykład wiedzy o tolerancji, bo takich wartości powinniśmy uczyć się nieprzerwanie, przez cały okres naszej edukacji, na każdym przedmiocie. Wydaje to się dość oczywiste, biorąc pod uwagę wychowawczą funkcję szkoły. Dlaczego więc tak nie jest?
Doskonałe pytanie. W dużej mierze winne są wspomniane już wcześniej podstawy programowe. Przerost wymagań programowych w stosunku do cyklicznych etapów kształcenia oraz „zoptymalizowanej” i stworzonej przy optymistycznych założeniach siatki godzin sprawia, że rola nauczyciela sprowadza się do suchego realizowania kolejnych punktów programu nauczania danego przedmiotu. W pogoni za wyrobieniem normy, nie ma czasu na wychowywanie młodzieży. Inną sprawą jest to, że pośpiech w realizacji kolejnych tematów sprawia, iż uczeń bombardowany jest często do niczego mu nieprzydatnymi faktami, które bezdyskusyjnie musi przyswoić. Oczywiście „musi” należałoby wziąć w cudzysłów, bo nie jest przecież żadną tajemnicą fakt, że polscy uczniowie na każdym kroku oszukują i ściągają. W innych krajach takie postępowanie jest wręcz nie do pomyślenia, ale u nas - hulaj dusza! To, że szkoła nie nauczyła nas, że ściąganie jest nie tylko nie fair w stosunku do innych uczniów i nauczycieli, ale także stanowi przejaw braku szacunku dla samego siebie, jest również swego rodzaju symptomem, który pokazuje, jak „wychowuje” nas szkoła.
Wracając jednak do kwestii zasypywania ucznia faktami, dotykamy tutaj sedna jeśli chodzi o nauczanie (lub też nie) młodzieży „razem”. Przede wszystkim, taki system powoduje, że uczniowie ze sobą nie rozmawiają. Weźmy chociażby lekcje języka polskiego. Niekończące się dyskusje o lekturach i poruszanych w nich kwestiach społecznych czy filozoficznych, różne interpretacje pozwalające na lepsze poznanie kolegów oraz wspólne dojście do najbardziej prawdopodobnych intencji autora - brzmi cudownie... Szkoda tylko, że nie jest to opis rzeczywistości, a jedynie niespełnionych marzeń większości polskich uczniów. Jak naprawdę wyglądają lekcje polskiego? Przeważnie czyta się jedynie streszczenia książek i nawet nie próbuje mieć własnego zdania na ich temat, bo i po co? Nauczyciel podpowie nam przecież, w jaki sposób podczas szkolnych testów należy daną lekturę wykorzystać. Szczegółowa znajomość całego dzieła na maturze może nam przynieść więcej szkody niż pożytku.
Ktoś mógłby zapytać: co to wszystko ma wspólnego z zagadnieniem „razem”? Otóż, ma wiele. Po pierwsze, zmuszanie nas do tego, abyśmy wszyscy myśleli jednakowo, wcale nas do siebie nie zbliży! Bardzo często zastanawiałam się, siedząc w szkolnej ławce, dlaczego właściwie szkoła kładzie taki ogromny nacisk na nauczenie nas „modelowego” pisania, wypowiadania się i myślenia. Doszłam do wniosku, że albo jest to jakiś totalnie poroniony pomysł na to, aby nas do siebie zbliżyć, nauczyć „razem”, albo - ogłupić, bo - jak wiadomo - głupim społeczeństwem łatwiej manipulować. Po drugie, aby móc „razem”, najpierw trzeba nauczyć się „osobno”. Każdy człowiek jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Każdy ma inne pasje czy talenty, inaczej myśli i wygląda. Rolą szkoły powinna być pomoc w poznaniu siebie. Dostrzeżenie i docenienie talentu i wyjątkowości ucznia oraz danie mu szansy na samorealizację i możliwość wyrażania siebie spowoduje, że będzie on szczęśliwym człowiekiem, a jego indywidualizm nie przemieni się tak łatwo w egoizm. Tym bardziej że szkoła mogłaby nauczyć nas, w jaki sposób wyjątkowość jednostki może zostać spożytkowana dla grupy. Wszystko to sprowadza się do stwierdzenia, że najpierw należy poznać siebie i swoje możliwości, a następnie można skutecznie się realizować w grupie.
Tymczasem obecny system nauczania sprawia, że przeciętny uczeń nie potrafi poradzić sobie sam ze sobą. Na początek odwieczny szkolny dylemat: konformizm czy nonkonformizm? Pierwsza opcja jest o wiele prostsza i nie niesie za sobą niemal żadnych komplikacji. Wystarczy bezkrytycznie przyjmować do wiadomości wszystkie fakty, jakimi zasypują nas nauczyciele - część przyswoić, część zapisać na ściągach. Nie zastanawiać się nad nimi, nie mieć własnego zdania, nie zadawać zbędnych pytań. Po prostu być bezproblemowym uczniem, któremu dobry wynik na maturze otworzy drzwi do kariery. Niestety, nie każdy tak potrafi. Zostaje więc opcja druga. Uczeń, który decyduje się na obranie nonkonformistycznej drogi, ma generalnie - mówiąc językiem młodzieżowym - przerąbane. Na początku, kiedy siedzi na lekcji i ma na jakąś omawianą właśnie kwestię inny pogląd, niż ten przedstawiany przez nauczyciela, pyta. Przeważnie uzyskuje odpowiedź, że jego tok rozumowania jest dobry, ale generalnie „model odpowiedzi” takowego nie uwzględnia. Czyli co? Nie dostać punktu na sprawdzianie albo - co gorsza - na maturze czy zmienić myślenie na to „modelowe”? Sam musi znaleźć odpowiedź. Po pewnym czasie przestaje zadawać nauczycielom pytania. Myśli jedno, uczy się innego. Walczy sam ze sobą. Jakie „razem”? Może rzeczywiście wszyscy razem siedzimy po uszy w tym bagnie, ale każdy sam musi się z niego jakoś wydostać. Albo utonąć...
System nauczania może rzeczywiście nie sprzyja nauce „razem” ani indywidualnemu rozwojowi uczniów. Jednak to, w jaki sposób pedagodzy będą realizowali program nauczania, zależy tylko i wyłącznie od nich. Przecież mogą go nieco ożywić, nie podchodzić do niego w tak bezduszny i automatyczny sposób, nauczyć nas tolerancji i „razem”.
Wiedzą chyba, co jest w życiu najważniejsze, prawda? No cóż, ja porównałabym na- uczycieli do urzędników, którzy - patrząc na świat zza swojego biurka przez pryzmat setek paragrafów - zapominają, że po drugiej stronie stoi człowiek, albo tego człowieka dostrzegają, ale przez rzeczone paragrafy, których nie mogą odłożyć na bok, mogą jedynie rozłożyć bezradnie ręce wobec uczuć i często tragedii petenta. Polscy pedagodzy bez wątpienia nabawili się jeszcze większej schizofrenii niż ich uczniowie. Większość z nich została nauczycielami z powołania, chcieli uczyć, ale też wychowywać i kształtować pewne postawy wśród dzieci. Chcieli zapewne dzielić się z nami swoją wiedzą. Nie oznacza to, że chcieli ją jedynie przekazywać, wygłaszać poglądy (często nawet nie swoje) i przekonywać młodzież, że one są jedynymi słusznymi. Tymczasem polska szkoła postawiła przed nimi takie właśnie wymagania. Zmusiła pedagogów do dostosowania swojego myślenia i wiedzy do wymagań modelu odpowiedzi, a następnie uczynienia tego samego z wiedzą i myśleniem swoich uczniów.
Niestety, po dziś dzień nie powstał klucz, który określałby, co należy sądzić o kwestii „razem”. Dla dobra swoich uczniów nauczyciele nie powinni więc ich tego uczyć. Oczywiście, można wyobrazić sobie sytuację, w której nauczyciel pozostaje wierny swoim przekonaniom i ideologii. Wróćmy do przytoczonego wcześniej opisu wymarzonej lekcji języka polskiego. Załóżmy, że nauczyciel rzeczywiście zachęca uczniów do dyskusji, omawia różne interpretacje danego utworu, podkreślając przy tym, która przez badaczy twórczości poety uznana została za prawdopodobnie najbardziej zgodną z intencjami autora. I co? Na koniec lekcji mówi: „Hej, dzieciaki, to był tylko taki żarcik, zapomnijcie o czym rozmawialiśmy i zapiszcie sobie w zeszytach, co może znaleźć się w modelu odpowiedzi, jeśli kiedyś przyjdzie wam pisać pracę na podstawie tego dzieła”. Oczywiście, może też nic nie powiedzieć. Uczniowie, siedząc na maturze, przypomną sobie dyskusję, która odbyła się na lekcji. W pracy podadzą różne możliwe interpretacje i kwieciście je uzasadnią. I pewnie obleją egzamin. Bo podczas dyskusji nie było mowy o słowach wytrychach, zabiegach formalnych, nawiązaniach czy parafrazach. A nauczyciel chce przecież dobrze dla swoich uczniów. Dlatego - zgodnie z wytycznymi - ogranicza się do suchego przekazywania modelowych odpowiedzi na pytania. (...)
Tymczasem obecny system nauczania sprawia, że przeciętny uczeń nie potrafi poradzić sobie sam ze sobą. Na początek odwieczny szkolny dylemat: konformizm czy nonkonformizm? Pierwsza opcja jest o wiele prostsza i nie niesie za sobą niemal żadnych komplikacji. Wystarczy bezkrytycznie przyjmować do wiadomości wszystkie fakty, jakimi zasypują nas nauczyciele - część przyswoić, część zapisać na ściągach. Nie zastanawiać się nad nimi, nie mieć własnego zdania, nie zadawać zbędnych pytań. Po prostu być bezproblemowym uczniem, któremu dobry wynik na maturze otworzy drzwi do kariery. Niestety, nie każdy tak potrafi. Zostaje więc opcja druga. Uczeń, który decyduje się na obranie nonkonformistycznej drogi, ma generalnie - mówiąc językiem młodzieżowym - przerąbane. Na początku, kiedy siedzi na lekcji i ma na jakąś omawianą właśnie kwestię inny pogląd, niż ten przedstawiany przez nauczyciela, pyta. Przeważnie uzyskuje odpowiedź, że jego tok rozumowania jest dobry, ale generalnie „model odpowiedzi” takowego nie uwzględnia. Czyli co? Nie dostać punktu na sprawdzianie albo - co gorsza - na maturze czy zmienić myślenie na to „modelowe”? Sam musi znaleźć odpowiedź. Po pewnym czasie przestaje zadawać nauczycielom pytania. Myśli jedno, uczy się innego. Walczy sam ze sobą. Jakie „razem”? Może rzeczywiście wszyscy razem siedzimy po uszy w tym bagnie, ale każdy sam musi się z niego jakoś wydostać. Albo utonąć...
System nauczania może rzeczywiście nie sprzyja nauce „razem” ani indywidualnemu rozwojowi uczniów. Jednak to, w jaki sposób pedagodzy będą realizowali program nauczania, zależy tylko i wyłącznie od nich. Przecież mogą go nieco ożywić, nie podchodzić do niego w tak bezduszny i automatyczny sposób, nauczyć nas tolerancji i „razem”.
Wiedzą chyba, co jest w życiu najważniejsze, prawda? No cóż, ja porównałabym na- uczycieli do urzędników, którzy - patrząc na świat zza swojego biurka przez pryzmat setek paragrafów - zapominają, że po drugiej stronie stoi człowiek, albo tego człowieka dostrzegają, ale przez rzeczone paragrafy, których nie mogą odłożyć na bok, mogą jedynie rozłożyć bezradnie ręce wobec uczuć i często tragedii petenta. Polscy pedagodzy bez wątpienia nabawili się jeszcze większej schizofrenii niż ich uczniowie. Większość z nich została nauczycielami z powołania, chcieli uczyć, ale też wychowywać i kształtować pewne postawy wśród dzieci. Chcieli zapewne dzielić się z nami swoją wiedzą. Nie oznacza to, że chcieli ją jedynie przekazywać, wygłaszać poglądy (często nawet nie swoje) i przekonywać młodzież, że one są jedynymi słusznymi. Tymczasem polska szkoła postawiła przed nimi takie właśnie wymagania. Zmusiła pedagogów do dostosowania swojego myślenia i wiedzy do wymagań modelu odpowiedzi, a następnie uczynienia tego samego z wiedzą i myśleniem swoich uczniów.
Niestety, po dziś dzień nie powstał klucz, który określałby, co należy sądzić o kwestii „razem”. Dla dobra swoich uczniów nauczyciele nie powinni więc ich tego uczyć. Oczywiście, można wyobrazić sobie sytuację, w której nauczyciel pozostaje wierny swoim przekonaniom i ideologii. Wróćmy do przytoczonego wcześniej opisu wymarzonej lekcji języka polskiego. Załóżmy, że nauczyciel rzeczywiście zachęca uczniów do dyskusji, omawia różne interpretacje danego utworu, podkreślając przy tym, która przez badaczy twórczości poety uznana została za prawdopodobnie najbardziej zgodną z intencjami autora. I co? Na koniec lekcji mówi: „Hej, dzieciaki, to był tylko taki żarcik, zapomnijcie o czym rozmawialiśmy i zapiszcie sobie w zeszytach, co może znaleźć się w modelu odpowiedzi, jeśli kiedyś przyjdzie wam pisać pracę na podstawie tego dzieła”. Oczywiście, może też nic nie powiedzieć. Uczniowie, siedząc na maturze, przypomną sobie dyskusję, która odbyła się na lekcji. W pracy podadzą różne możliwe interpretacje i kwieciście je uzasadnią. I pewnie obleją egzamin. Bo podczas dyskusji nie było mowy o słowach wytrychach, zabiegach formalnych, nawiązaniach czy parafrazach. A nauczyciel chce przecież dobrze dla swoich uczniów. Dlatego - zgodnie z wytycznymi - ogranicza się do suchego przekazywania modelowych odpowiedzi na pytania. (...)
Polska szkoła za cel postawiła sobie "przygotowanie młodzieży do życia w nowoczesnym społeczeństwie". Tyle że ona sama nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie potrafi zrozumieć, z jakimi problemami boryka się dzisiejsza młodzież. Życie w nowoczesnym społeczeństwie nie oznacza, że ludzie mają stać się niczym komputery i roboty, które bezrefleksyjnie przyswajają i w odpowiednim momencie wykorzystują pewne dane. Szkoła nie może przyczyniać się do swoistego zaniku człowieczeństwa. Musi ona zrozumieć, że młodym ludziom coraz trudniej jest odnaleźć w konsumpcyjnym świecie miejsce na wartości i uczucia. Szkoła musi w odpowiedni sposób reagować na takie zjawiska, jak wyścig szczurów czy zanik poczucia wspólnoty. Musi sprawić, aby zdanie, którego uczymy się choćby na wiedzy o społeczeństwie, mówiące o tym, że człowiek jest istotą społeczną, ponieważ jego rozwój jest nierozerwalnie związany ze społeczeństwem, nie było tylko kolejną regułką, którą należy "wykuć". Niech szkoła tłumaczy, że w dzisiejszych czasach warto być "razem" - nie trzeba i wręcz nie należy skupiać się wyłącznie na sobie i swoich potrzebach. Niech stawia na indywidualizm, lecz nie egoizm i pokaże, jak naszą wyjątkowość i niepowtarzalność spożytkować na rzecz wspólnego dobra. Wreszcie, niech rozmawia z uczniami, uczy ich wyciągania własnych wniosków. Szkoła nie powinna liczyć na to, że tego wszystkiego nauczy nas Jurek Owsiak, bo - jeśli polski system szkolnictwa nadal będzie się rozwijać w takim kierunku, jak obecnie - przyszłe pokolenia mogą nie doczekać się swojego Owsiaka.
(Notka o autorze: Marta Megger jest studentką Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza)
Obszerne fragmenty wypowiedzi autorki pochodzą z publikacji „Jakie Razem Polaków w XXI wieku? Wspólnota tożsamości, zasad czy działań?“ pod red. nauk. Jana Szomburga; Polskie Forum Obywatelskie, Gdańsk, Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, 2009.