Strona 1 z 2Wieści na temat kształcenia językowego, dobiegające z MEN, wskazują na to, że mimo odejścia ministra Gierycha, nie odeszła moda na specyficzne traktowanie problemów edukacji przez polityków i aparat urzędniczy. Polega ona na generowaniu pomysłów, które mogą lekceważyć podstawowe twierdzenia psychologii, pedagogiki i dydaktyki, a także abstrahować od realiów XXI wieku.
Obecna ekipa wydaje się, w sprawie języków obcych, ulegać dwóm fałszywym przesłankom. Pierwsza z nich sprowadza się do przekonania, że język angielski zdobywa pozycję uniwersalnego języka komunikacji współczesnego świata, a druga sprowadza się do twierdzenia, że im wcześniej dziecko zacznie naukę języka obcego tym lepiej.
Angielski jest językiem, którego znajomość jest przydatna, jednakże twierdzenie, że jest niezbędna należy zaliczyć do fałszywych. Podróżując po Europie z łatwością dostrzega się umacnianie tendencji indywidualistycznych wśród wielu narodów. W sferze kultury i gospodarki dostrzec można rosnące preferencje dla własnego języka. Francuzi, Niemcy, Włosi (to tylko przykłady) co prawda uczą się angielskiego, ale w kontaktach międzynarodowych preferują własny język. Można się o tym przekonać wykonując mały eksperyment. Spróbujmy, będąc za granicą, coś załatwić rozmawiając po angielsku, a następnie załatwiajmy to samo, ale w języku miejscowym. Różnica w stosunku Niemca, Francuza czy Włocha do nas będzie ogromna. Posługując się ich językiem nawiązujemy z nimi zdecydowanie lepszy kontakt, jesteśmy traktowani zdecydowanie lepiej. Angielski we współczesnej Europie zaczyna odgrywać rolę rosyjskiego w dawnym bloku sowieckim – tworu obcego, narzucanego z powodów politycznych i ideologicznych. Niestety, Polacy są jeszcze na etapie fascynacji angielszczyzną. Nie dostrzegają, że chcąc robić interesy z Włochami trzeba znać włoski, chcąc pracować w firmie francuskiej trzeba znać francuski. Angielski, wszędzie poza krajami angielskojęzycznymi, może być wyłącznie ersatzem (namiastką).
W polskiej edukacji problem polega na tym, że rozwija się nauczanie tego języka kosztem innych. Współczesna Europa wymaga natomiast czegoś odwrotnego – dobrej znajomości jednego lub dwóch języków typu francuski, niemiecki, włoski i do tego komunikacyjnej znajomości angielskiego (o ile oczywiście chcemy działać zawodowo na skalę większą niż własny powiat).
Do fałszywych należy także zaliczyć przekonanie, że im wcześniej zacznie się naukę języka obcego tym lepiej. Do kształcenia językowego, podobnie jak do każdej innej dziedziny edukacji, dziecko musi intelektualnie dorosnąć. Ponadto, musi wcześniej nabyć odpowiednie kompetencje. W przypadku języków obcych, dopóki dziecko nie zna gramatyki, ortografii i stylistyki języka ojczystego, dopóty uczenie się języka obcego będzie raczej zabawą (z wyjątkiem rodzin dwujęzycznych). W realiach szkolnych wydawanie pieniędzy na językową zabawę dzieci w przedszkolach i klasach I-III szkoły podstawowej jest równoznaczne z ograniczaniem wydatków na naukę języków obcych w klasach starszych. Godzina nauki języka obcego w gimnazjum czy liceum przynosi natomiast większe efekty niż ta sama godzina w przedszkolu i klasach I-III. Należy także pamiętać o zasadzie – nie opanujemy dobrze języka obcego bez wykorzystywania go w praktyce. Zdecydowanie łatwiej zapewnić sytuacje praktyczne uczniom starszym niż maluchom.
Rozwijając nadmiernie naukę angielskiego narażamy się na jeszcze jeden problem – brak odpowiednich kadr. Lekcja języka obcego z niedouczonym nauczycielem przestaje być nawet zabawą, to ewidentna szkoda dla dziecka. Lepiej, by rozpoczęło ono kształcenie językowe kilka lat później, niż by przez te kilka lat miało lekcje z kimś, kto nie potrafi motywować, kto nie jest biegły metodycznie, kto ma złą wymowę. Lepiej, by uczeń dobrze nauczył się fińskiego (bo w danej miejscowości był dobry nauczyciel tego języka) niż kiepsko angielskiego (bo nauczycielem została z konieczności osoba przypadkowa).