Konkluzją opublikowanego pod koniec zeszłego roku przez Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych raportu „Education at a Glance” (PDF) było stwierdzenie, iż nasz system edukacji preferuje bierne i pamięciowe techniki nauczania oraz nie uczy samodzielności. Uczniowie, kończący polskie szkoły, nie potrafią krytycznie analizować informacji i abstrakcyjnie myśleć.
W raporcie zostały przedstawione wyniki badań OECD, przeprowadzone we wszystkich 30 państwach członkowskich, które w znacznej mierze dotyczyły osiągnięć z zakresu matematyki.
Polska młodzież uzyskała słabsze wyniki od średnich wyników uczniów z pozostałych krajów. Nasi uczniowie wypadli słabo w rozwiązywaniu problemów, wymagających nieszablonowego myślenia oraz logicznej analizy informacji, co może świadczyć o tym, iż w większości stosują pamięciowe i bierne techniki uczenia się. Dlatego nie potrafią wykorzystać nabytej wiedzy w praktyce, a ich nauka jest mało skuteczna i nieefektywna. Moim zdaniem winę za to, że polscy uczniowie tak słabo radzą sobie z matematyką, ponoszą głównie nauczyciele.
Uczniowie nie potrafią właściwie korzystać z przyswojonej wiedzy, bo stosowane programy i metody nauczania nie uczą ich krytycznej analizy informacji, abstrakcyjnego myślenia i rozwiązywania problemów, nie dają możliwości samodzielnego sprawdzenia, na ile zrozumieli to, czego się pamięciowo nauczyli na lekcjach. Nie wątpię, że są nauczyciele, którzy bardzo się starają i robią wszystko, żeby przekazać swoim uczniom jak najobszerniejszą wiedzę. Jednak sporo jest też i takich pedagogów, którzy – jak jeden z bardziej znanych polskich nauczycieli prowadzących własny blog – wychodzą z założenia „ze z g… bicza nie ukręcisz”.
No cóż, każdy ma prawo do racjonalizowania swoich działań, tylko wydaje się, że mówienie o racjonalizacji w odniesieniu do kształcenia młodego pokolenia jest działaniem wbrew prawu oświatowemu, które nakazuje nauczycielom dostosowanie treści, metod i organizacji nauczania do możliwości psychofizycznych uczniów. Jakie są przyczyny tak miernych osiągnięć naszych uczniów zwłaszcza w zakresie umiejętności matematycznych?
Oczywiście chodziło mi o wyjście poza tradycyjną listę przyczyn, proponowaną przez nauczycieli i związkowców: przeładowane programy, za mało godzin, liczne klasy, słabe wyposażenie. Każda z nich odgrywa niepoślednią rolę w procesie edukacji i jest szansą, że rozwiązaniem tych właśnie problemów zajmuje się obecnie ministerstwo. Pozostaje jednak jeszcze jeden, bodaj najistotniejszy czynnik, bez którego jakiekolwiek, nawet najbardziej indywidualnie dopasowane do potrzeb i wymagań uczniów programy, nie będą skuteczne. To czynnik ludzki, o którym mówi się półgłosem, bo przecież nie wypada głośno źle mówić o pracy nauczycieli.
Jak ta praca wygląda można przekonać się na własne oczy dzięki Internetowi. Postanowiłam skorzystać z zasobów strony internetowej YouTube, na której można znaleźć mnóstwo krótkich filmików nagrywanych po kryjomu przez uczniów. Nie one jednak mnie zainteresowały, bo zdaję sobie sprawę, że uczniowie specjalnie na potrzeby filmu mogli zachowywać się w sposób mocno odbiegający od, nazwijmy to, swoich „normalnych” zachowań. Zainteresowały mnie lekcje mocno rozreklamowane (powiem szczerze, że przereklamowane) przez TVN24, jako „wzorcowe lekcje w Internecie“. Tak się dobrze złożyło, że były to zajęcia matematyki w jednym z toruńskich liceów. Nauczyciel wiedział o tym, że jego lekcje są nagrywane i oczywiście wyraził na to zgodę, za co należą mu sie słowa uznania za niespotykaną w tym zawodzie otwartość i odwagę. Szkoda, że tylko za to można go pochwalić.
W reportażu TVN24 usłyszałam opinię, iż „nauczyciel imponuje swoją lekcją”. Oczekiwałam więc, że zobaczę porywającą lekcję matematyki, na której uczniowie doznają pasji odkrywania i radości płynącej z samodzielnego rozwiązywania problemów. Lekcje, na której nie panuje, jak zazwyczaj głucha cisza, ale twórczy szmer przejętych samodzielnym odkrywaniem świata młodych. Lekcje, na której pojawia się niemal tyle propozycji rozwiązania problemu, ilu jest uczniów w klasie. Co zobaczyłam? Przeciętną, sztampową, można powiedzieć nawet, że klasyczną lekcję matematyki. Z nauczycielem przy tablicy, który pisze, objaśnia, formułuje problemy tylko po to, by po chwili samemu sobie na nie odpowiedzieć. Od czasu do czasu rzuca w stronę klasy żarciki, wymyśla śmieszne historyjki o Indianinie Sokole Oko i jego koniu. Nie zmienia to jednak faktu, że lekcjom tym daleko do twórczych zajęć.
Podkreślam raz jeszcze, mam wielkie uznanie dla pana Tomasza, że odważył się otworzyć drzwi klasy i pokazać swój warsztat pracy. Jednak mam też dla niego propozycję. Skoro zrobił Pan już pierwszy krok i zaistniał w Internecie, to teraz należałoby zrobić krok drugi i przemyśleć na nowo metody pracy z uczniami. Może we współpracy z którymś ze stowarzyszeń twórczych udałoby się zrealizować ciekawy i pożyteczny projekt skierowany do nauczycieli: „Wykorzystanie uczniowskiej ciekawości świata i potencjału twórczego na lekcjach matematyki”. Pomysł nie jest opatentowany i nie jest chroniony prawem autorskim. Wystarczy go po prostu zrealizować.
(Gazeta Szkolna, 31.03.2008)