Strona 1 z 3Jak wygląda oferta telewizji publicznej dla najmłodszych? Czy można jej powierzyć nasze dzieci bez obaw? Od telewizji publicznej zwykło się oczekiwać więcej rozumu niż od stacji prywatnych. Argumentem jest abonament, za który mamy jakoby prawo domagać się telewizji wolnej od komercyjnych głupot.
Żaden rząd od czasu transformacji nie zdołał się zmierzyć z tym kłopotliwym mitem i oto w miejsce rodzimego odpowiednika BBC mamy publiczną komercję, przykrywaną coraz mniejszym "misyjnym" listkiem figowym. Komercję nie tak rzutką i skuteczną biznesowo jak TVN-y i Polsaty, bo spętaną bezwładnym oporem swoich związkowców i etatowców, a zarazem upozowaną na orędowniczkę rozumu. Rozwiązłą jak tirówka, ale wystrojoną w dziewiczy wianuszek z ruty. Finansowaną w dużej części z reklam, ale jakoby niezależną od reklamodawców. Jak ta schizofrenia telewizji publicznej przekłada się na ofertę dla dzieci?
W oślej ławie
Zapoczątkowany za czasów prezesa Kwiatkowskiego proceder wypychania programów dla dzieci z pory największej oglądalności zgodnie dokończyli jego następcy. Zniknął na amen popołudniowy blok dziecięcy. Ukatrupiono Teatr Młodego Widza. Reklamy panoszą się przed i po programach dziecięcych (wbrew zapisom Konwencji o Prawach Dziecka i Ustawy o Radiofonii i Telewizji). W minionym miesiącu reklamę „Bakusia” obejrzałam bimbilion razy, zawsze w sąsiedztwie programów dziecięcych. Ofertę dla najmłodszych zagoniono do martwej, porannej pory telewizyjnej. Telewizja publiczna oddała walkowerem młodych widzów kanałom kablowym.
Jeśli podkreślicie wężykiem programy dla dzieci w tygodniowym „rozkładzie jazdy” TVP, łatwo zauważycie, że mieszczą się one pomiędzy 7.30 a 10.00 rano. Dla kogo zatem są przeznaczone? Nie dla uczniów, bo ci siedzą w szkole. Nie dla przedszkolaków, bo ci siedzą w przedszkolu. A zatem dla: a) dzieci przeziębionych, b) dzieci w wieku przedszkolnym, siedzących w domu. Szansa, że program obejrzy dorosły, jest znikoma. Nawet prezes telewizji jest o tej porze w drodze do pracy, toteż daremnie pytać go, co woli: Domisie czy Gumisie? Nic dziwnego zatem, że oferta telewizyjna dla dzieci mało kogo obchodzi, a szmira krzewi się tam bezkarnie i śmiało. Zarazem jednak telewizja publiczna jest jedyną, która realizuje autorskie, studyjne programy dla młodych. Tyle tylko, że ich jakość nie zawsze jest powodem do dumy.
Tym, co zdumiewa najbardziej, jest petryfikacja telewizji dziecięcej w tym samym od lat kształcie. Kierownicy redakcji dziecięcych przychodzą i odchodzą, prezesi wylatują z hukiem, a kolejne programy dla dzieci są zaledwie reinkarnacją swoich poprzednich wcieleń. "Budzik" jest kliszą „Ciuchci”, która była kliszą "Tik-Taka". "Ziarno" i "Raj" są równie przewidywalne, jak przed laty. "Domowe przedszkole" i "Teleranek" – siermiężne jak za Gierka.
Długowieczność programu nie jest grzechem samym w sobie. "Ulica Sezamkowa" ma lat 40(!), rewelacyjny "Niedźwiedź w dużym niebieskim domu" – przeszło 10 i niechby emitowano je jak najdłużej. Problem w tym, że rodzime programy, które nigdy nie osiągnęły klasy mistrzowskiej, drugą dekadę tkwią w tej samej oślej ławce i nie chcą się poprawić. Potrzeba im na gwałt przeciągu, impulsu, nowych pomysłów, eksperymentu, a wreszcie – nowych środków wyrazu. Hiperaktywny, przewracający oczami jak Pola Negri aktor na tle zagraconej scenografii to za mało. Upływ czasu można dostrzec po coraz bardziej skołtunionych kukłach kolejnych kotów i wiewiórek, a pomysł fabularny ciągle ten sam.
"Puchatku, zostaw ten miodek"
W publicznej telewizji dla dzieci wieczne i niezniszczalne pozostaje nieznośne, kompulsywne moralizowanie. Wszystkie mielizny scenariusza, wszystkie niedostatki poczucia humoru autorzy programów nadrabiają ględzeniem o powinnościach. Oglądałam programy Jedynki, stawiając ptaszki przy każdym "powinniśmy myć ręce przed jedzeniem", "trzeba być życzliwym dla innych", "to nieładnie kłamać" itd. Od tych ptaszków najpierw skończyła mi się kartka, potem notes, wreszcie atrament w piórze. Znamienne – jakość programu z reguły jest odwrotnie proporcjonalna do ilości ptaszków. Ktoś powie: czyż zadaniem tych programów nie jest upowszechniać dobre obyczaje i wychowywać nasze dzieci? Hmm... Spróbujcie wyobrazić sobie ukochane lektury dzieciństwa – Kubusia Puchatka czy Muminki – nafaszerowane dydaktycznymi wtrętami: „Puchatku, zostaw ten miodek i pomyśl raczej o zrównoważonej diecie!", "Rozchmurz się, Kłapouszku, keep smiling!", "Ryjku, znowu skłamałeś, za karę nie będzie oranżady!"...