Strona 3 z 3Znamienne, że uczestników "Ziarna" i "Raju" różni nie więcej niż cztery metrykalne lata. Tu – dziesięciolatki, tam – czternastolatki. "Ziarno" ręcznie steruje gromadką potulnych prymusów, "Raj" próbuje odzyskać zbłąkane owieczki, niechętne kościelnej retoryce. Pomiędzy tymi dwoma programami widzę związek przyczyny i skutku. Im więcej sztucznego miodu w "Ziarnie", tym więcej hip-hopowego dziegciu w "Raju".
Jak to się robi
Kolejny przykład epidemii pouczania, na którą choruje telewizja publiczna, to program o gotowaniu "Kuchcikowo". Prowadząca zagania dzieci do siekania marchwi, po czym, po minucie zręcznej żonglerki naczyniami, prezentuje gotowe danie. Program jest chaotyczną gadaniną nad produktami spożywczymi – ani niczego nie wyjaśnia, ani nie zachęca do samodzielnego pichcenia. Jedynie wdzięk prowadzącej Cioteczki Palce Lizać ratuje tę smętną produkcję przed całkowitym blamażem.
Znam program o podobnej formule, realizowany w telewizji holenderskiej, a nagrodzony na festiwalu twórczości telewizyjnej Prix de Jeunesse. Tam dzieci gotują naprawdę. Niezależnie od tego, ile soku wyleją na siebie, ile obierek spadnie na podłogę, ile lukru przylgnie do uszu – brną dzielnie do kulinarnego finału, który zwykle wygląda jak rozgotowana tektura. Niemniej dziecięce wpadki i porażki dają małemu widzowi poczucie, że jakby nie sknocił pierwszego samodzielnego dania, to i tak będzie po stokroć zręczniejszy od telewizyjnych niezguł. Zabiegi kuchenne wykonywane są w przystosowanej do tego kuchni, a nie w studio umeblowanym jak buduar. Ponadto realizacja telewizyjna – powtórzenia, prezentacja receptury, zbliżenia i komentarz – wszystko to pozwala nadążyć za kuchennymi czynnościami i samodzielnie je powtórzyć. W „Kuchcikowie” to niemożliwe.
Całą żałosną bidę telewizji dziecięcej widać w programie "Angielski z jedynką". Kilku przypadkowych "cywilów", którzy władają językiem angielskim, odgrywa amatorskie skecze przed młodą publicznością. Program zrealizowany jak za króla Ćwieczka: kamera, trójka przebranych gadaczy plus oklaski. Może zamiast programu wystarczy pokazać linki do YouTube’a albo do podcastów w internecie, gdzie można znaleźć lepsze filmiki do nauki języka, które mają i tę przewagę, że można je odtwarzać po wielekroć?
A co zdecydowanie podoba mi się w publicznej telewizji dla dzieci?
Andrzej Maleszka, rzecz jasna. Mógłby zamieszkać na Woronicza z wielkim pożytkiem dla TVP. Cokolwiek zrobi, trafia w punkt. Najwyraźniej rozumie, dla kogo realizuje swoje filmy. Znakomity serial „Magiczne drzewo” w listopadzie ubiegłego roku uhonorowany został w Nowym Jorku nagrodą Emmy – najwyższym splendorem, jaki może uzyskać produkcja telewizyjna. Nie trzeba lepszego świadectwa profesjonalizmu. Dlaczego zatem telewizja nie szuka kolejnych Maleszków? Produkcja dla dzieci jest najbardziej rentownym przedsięwzięciem telewizyjnym – każdy serial dla młodzieży powtarzany jest do znudzenia po wielekroć. Amortyzuje się zatem szybciej i pewniej niż jakakolwiek inna produkcja, bo w miejsce dorastającej publiczności pojawiają się nowe roczniki widzów. Dlaczego zatem zawsze starcza kasy na telenowele i durne kabaretony, a brakuje na seriale dla młodzieży?
Podoba mi się „Bajkonurrr” – prosta czytanka w TVP Kultura, z udziałem sław, sensownie napędzająca chwalebny snobizm na czytanie książek. Najtańsza produkcja telewizyjna, bezpretensjonalna i miła. Na Jedynce warto oglądać dokumentalny serial "Kocham muzykę", w którym dzieci z różnych zakątków świata mówią o swojej muzycznej pasji, a my podążamy za nimi na próbach, lekcjach i popisach. Czy jest to prymitywny instrument koczowników, czy koncertowy fortepian – muzyka jest pretekstem, by przyjrzeć się obyczajom różnych kultur. Warta uwagi jest jeszcze przeznaczona dla dzieci starszych zwariowana kreskówka „Rozgadana farma" – współczesna, mocno alternatywna wersja bajek La Fontaine’a, inteligentna, z dobrymi dialogami, trochę w duchu "Shreka". Podoba mi się także Wojciech Mann i przemądrzałe dzieciaki w programie TVP 2 "Duże dzieci". Tutaj przynajmniej mam poczucie, że prowadzący słucha, a dzieci mają władzę nad tym, co mówią. A jeśli się wygłupią, to na własną prośbę i własny rachunek.
(artykuł ukazał się w Tygodnik Powszechnym, 18.03.2008)
Epidemia pouczania
Typografia
- Smaller Small Medium Big Bigger
- Default Helvetica Segoe Georgia Times
- Tryb czytania