Po 10 latach owocnej pracy w mojej ukochanej szkole postanowiłem zrobić sobie małą przerwę: wziąć roczny urlop bezpłatny (nie mylić ze zdrowotnym...) i ruszyć w świat, edukacyjny inny świat. Po co? Czułem potrzebę zmiany, doświadczenia czegoś nowego, naładowania baterii na kolejne lata pracy. Padło na Chiny. Otrzymałem ciekawą ofertę z uniwersytetu w prowincji Jilin, na północy kraju…
Szukanie pracy
Ofertę, którą podjąłem szukałem przez kilka miesięcy. Najpierw wymiana maili ze szkołą i rozmowa na Skype, a potem wypełnianie potrzebnych dokumentów: wniosek wizowy o pracę, serie badań lekarskich, zaświadczenia o niekaralności, tłumaczenie wszystkiego. Cały proces zajął ok. miesiąca. Kiedy wszystko było gotowe wsiadłem w samolot i fru!
Warunki pracy
Tygodniowo pracuję 7 razy po 90 minut, czyli w sumie tak jak naszych 14 lekcji. Nie mam żadnej pracy papierkowej, nikt mnie o nic nie pyta, ani nie sprawdza, działam niczym wolny elektron. I bardzo mi to odpowiada! Moim zadaniem jest prowadzenie konwersacji po angielsku, tylko tyle. Dodatkowo (4xtyg.) pracuję popołudniami w przedszkolu przynależącym do uniwersytetu. W każdej sali przedszkolnej znajduje się duży dotykowy ekran z internetem, a sale nowoczesne i przestronne. Przy każdej sali dzieciaczki mają własną toaletę. Liczba dzieci całkiem spora, bo grupa liczy około 30 osób.
Uniwersytet jest także dobrze doposażony, każda sala posiada komputer i projektor bądź duży ekran dotykowy. Z internetem nie jest ciekawie, działa tylko w salach komputerowych i kiedy to uda mi się mieć tam lekcje, korzystamy wtedy z Quizlet i Kahoot, które robią tu furorę.
Muszę powiedzieć, że (w tej szkole) Chińscy nauczyciele nie pracują online. Jest jedna platforma, na której uczniowie wykonują jakieś zadania, ale jest ona zarządzana przez tutejsze „kuratorium oświaty” i nauczyciele mają możliwość tylko podpatrywania pracy uczniów.
Życie na kampusie
Mieszkanie na kampusie wraz z mediami jest za darmo, co jest dość powszechną praktyką przy zatrudnianiu cudzoziemców. Popołudniami czas spędzam sportowo, przeważnie na siłowni i zajęciach Wushu (takie ich kungfu). Studenci są również bardzo towarzyscy i często spędzamy razem czas, podróżujemy. Muszę powiedzieć też, że życie studenckie jest tu całkowicie inne. Studenci nie imprezują prawie w ogóle, czas wolny spędzają przeważnie w bibliotece na nauce. Na kampusie mają gaszone światła o 22.30, jak i zamykane są wtedy drzwi do ich akademików. Panuje tu dyscyplina.
Studenci pierwszego roku, przez pierwszy miesiąc nauki mają popołudniami szkolenie wojskowe, a na zajęcia chodzą w mundurach. O tej porze roku, np. sami odśnieżają ulice – mają ustalone dyżury. A jeśli pogoda pozwala to o 6.00 wszyscy meldują się na 30 minutowym porannym bieganiu.
Podsumowanie
W Chinach jestem od sierpnia, więc jest to dopiero początek mojej edukacyjnej przygody. Na początku wszystko było dla mnie delikatnym szokiem, ale przecież właśnie o to mi chodziło – zbierać nowe doświadczenia. Zwykłe pójście do sklepu, czy wizyta w banku kończyły się zbieraniną ludzi obserwujących mnie i próbujących wspomóc… po chińsku.
Ludzie są dla mnie bardzo życzliwi, a ja dla nich bardzo egzotyczny – często przyglądają mi się i robią zdjęcia, jakbym był z innej planety ☺. Bardzo cieszę się też z możliwości podróżowania – w przerwie zimowej mamy aż 6 tygodni wolnego (wszystko płatne!) i zamierzam w pełni to wykorzystać. C.d.n.
Notka o autorze: Łukasz Rumiński jest nauczycielem języka angielskiego w Zespole Szkół w Jamielniku w woj. warmińsko-mazurskim (obecnie na urlopie). Niniejszy wpis ukazał się w blogu Superbelfrów. Licencja CC-BY-SA.