Jesteśmy świadkami ważnego wydarzenia. W kolejnych szkołach ugruntowują się komitety strajkowe. Na forach trwają ożywione dyskusje. Grupa, która często przedstawiana była jako bierna przebudziła się, by walczyć. O co?
Oczywiście na pierwszym planie są pieniądze, jest walka o wyższe wynagrodzenie. Ale myślę, że nie to jest sednem protestu. Jest tu coś więcej. U podłoża buntu leży niezgoda na traktowanie jak grupy marionetek przeznaczonych do realizacji kolejnych populistycznych pomysłów MEN. To świetna wiadomość. Wszyscy wiemy, że nowej, lepszej edukacji nie stworzą nauczyciele bierni, wycofani, bojaźliwi, działający samotnie. Aby zmienić szkoły (tak by stały się realnym miejscem wspierania rozwoju uczniów) nauczyciele muszą wybić się na autonomię, odzyskać moc, wzmocnić poczucie wartości i sprawstwa. Muszą zobaczyć, że są w stanie zmobilizować się do działania. Skonsolidować się.
Władza naturalnie dąży do spacyfikowania buntu. Deklaruje, że robi to dla dobra dzieci. Czy rzeczywiście? Mam wrażenie, że chodzi tu po prostu o pokazanie kto tu rządzi. Co więcej, ministerstwo próbuje zrzucić na nauczycieli konsekwencje własnych błędów. Gdyby nie ta kompletnie nieprzemyślana reforma, wprowadzona przy totalnym zignorowaniu głosów nauczycieli, tego protestu, by nie było. Kiedy ludzie widzą, ile środków idzie na łatanie dziur po chybionych inicjatywach MENu złość musi się ujawnić. Podsycana przez pogardliwe wypowiedzi przedstawicieli władzy.
Pojawia się jednak pytanie - co jeśli władzy się uda złamać nauczycieli? Jak będzie wyglądać szkoła po takiej manifestacji siły? Jakie będą nastroje nauczycieli - ich zaaangażowanie, otwartość, wiara w sens działania, odczucie sprawstwa, poczucie mocy. Jaka będzie atmosfera w szkołach?Jak to się przełoży na uczniów? Na ich postawy? Na ich własne przekonanie, że warto działać? Jaką to da im lekcję demokracji?
I jeszcze uwaga odnośnie wyboru terminu strajku. Rodzice powinni zrozumieć, że zawieszenie brak egzaminu nie jest katastrofą i działania strajkujących nie są skierowane przeciw ich dzieciom. Śmieszy mnie teza, że brak egzaminów godzi w dobro uczniów. Jakie niby dobra uczniów zaspokaja ten egzamin? Na jakie ich potrzeby odpowiada?
Nic ten egzamin sensownego nie sprawdza. Treści na nim wymagane nie przygotowują do niczego, co ma znaczenie. Ot, zwykłe narzędzie pomiaru, któremu nadano nadmierną wartość. I przekształcono w instrument urabiania i tresury. Obecnie służy do manipulowania i straszenia uczniów i rodziców. By bardziej scentralizować i zunformizować edukację. Dlatego dobrze by było, gdyby się jednak nie odbył. Wszyscy zobaczyliby, jaką jest fikcją.
Podsumowując. W interesie wszystkich, którzy zainteresowani są budową nowej, lepszej szkoły leży poparcie walki nauczycieli. Walki o godność.
Dziś wszyscy jesteśmy nauczycielami.
Notka o autorze: Tomasz Tokarz - doktor nauk humanistycznych, wykładowca akademicki, trener kompetencji społecznych, coach, mediator. Koordynator merytoryczny w Centrum Innowacyjna Edukacja. Nauczyciel w kilku alternatywnych szkołach. Jego pasją jest pisanie o nowoczesnym obliczu edukacji i rozwoju osobistym.