Z pewnością nie jestem jedynym dyrektorem niepublicznej placówki oświatowej w Polsce, który otrzymał w ostatnim czasie wiadomość o treści zbliżonej do tego: "W związku z tym, że świadczenia szkolne w marcu były realizowane jedynie przez pół miesiąca, a w kwietniu, mimo wielkiego starania szkoły wciąż odbywają się głównie rękami rodziców, zwracam się z prośbą o obniżenie wysokości czesnego za ten okres".
Wykorzystuję fragment autentycznego e-maila jedynie jako symbol pewnej sytuacji i pewnego sposobu myślenia. Wyjąłem go z dłuższego kontekstu, w którym mowa o utracie przez rodzica części dochodów z racji pracy w branży, która w dobie kwarantanny po prostu padła. Wiem, że napisała go osoba zawsze miła i życzliwa, i sumiennie spełniająca swoje zobowiązania wobec szkoły. Doceniam też słowa „mimo wielkiego starania szkoły”. Zacytowane zdanie jest po prostu szczerą prezentacją popularnego poglądu.
Zanim pozwolę sobie na komentarz, muszę podkreślić, że kłopoty finansowe wśród rodziców płacących czesne są nieuniknione, a sztuka, której muszą dokonać organ prowadzący i dyrekcja polega na tym, by pomóc potrzebującym, ale równocześnie uchronić placówkę od katastrofy finansowej. Naprawdę nie są mi obojętne indywidualne problemy i dramaty, i w każdym przypadku szczerze chciałbym pomóc. To jednak wątek w tym miejscu uboczny, teraz przejdźmy ad rem.
Drodzy Rodzice! Wkład czasu pracy dorosłych w proces nauczania dziecka nie jest wartością stałą. To nie jest tak, że skoro dziecko siedzi w domu, to jego edukacja przebiega wyłącznie rękami rodziców, a włożony przez nich czas można odjąć od czasu, który normalnie włożyliby nauczyciele.
Trudno mi rozważać przypadki wszystkich dwudziestu kilku tysięcy szkół i różnych realizowanych w nich scenariuszy pracy zdalnej. Mogę jednak napisać o konkretnym przypadku własnej placówki, choć nawet w niej sytuacja jest odmienna w przypadku uczniów najmłodszych i najstarszych – ci drudzy są zdecydowanie bardziej samobieżni, a rodzice nie zgłaszają, że muszą wyręczać nauczycieli w ich pracy (dodam ostrożnie – "jak dotąd", bowiem – jak brzmi moje ulubione powiedzonko – nic nie tracimy na poczekaniu).
W domach uczniów klas 0-3, a w dużym stopniu także 4-6, jest inaczej. Nie zawsze da się pozostawić dziecko z jego nauką, a też nie każdy rodzic ma w sobie wystarczająco po temu siły i cierpliwości. Mimo, że w naszej szkole w pracy zdalnej nie ma miejsca na jedynki, zadania są przekazywane w odstępach tygodniowych, a nauczyciele… No właśnie, nauczyciele. Oni tylko przekazują zadania, sprawdzają, piszą e-maile, odpowiadają. Niektórzy tylko prowadzą spotkania lub konsultacje online. Tymczasem dziecięce raporty, szczególnie u maluchów, często wymagają wkładu logistycznego i czasu rodziców – stąd już tylko krok od wizji nauczyciela, który wyręcza się domownikami ucznia. A jak jeszcze nie prowadzi zajęć on-line (które w wersji lekcyjnej są dla młodszych uczniów nieporozumieniem dydaktycznym – o tym będzie mój następny artykuł), to prowadzi do prostego wniosku, że szkoła za mało się stara.
W rzeczywistości w nauczaniu zdalnym młodszych uczniów mamy do czynienia z dylatacją czasu – ulega od rozszczepieniu. Swój wkład pracy wnoszą (i dotkliwie odczuwają) rodzice, wysiłek wkładają też nauczyciele. Ci ostatni, szczególnie pracujący w pierwszej linii – wychowawcy klas 0-3, nauczyciele podstawowych przedmiotów i wychowawcy w klasach 4-6, mają poczucie przebywania na okrągło w matriksie wypełnionym przygotowywaniem materiałów dla uczniów, czytaniem otrzymywanych przesyłek, sprawdzaniem prac, komentowaniem ich – broń Boże bez pomyłki, bo to grozi uwagą, że pomyłka jest niedopuszczalna, a poza tym nikt świadomie nie chce tego dzieciaka skrzywdzić. Do tego dochodzą listy do dzieci na podsumowanie, kontakty indywidualne, pochylanie się nad specyficznymi kłopotami, no i oczywiście webinaria w zespole pedagogicznym – które same zajmują po kilka godzin w każdym tygodniu (plus czas na kłopoty z połączeniem). Dodajmy do tego jeszcze czas poświęcany na opanowywanie nowoczesnych narzędzi technologicznych do wideokonferencji i przesyłania plików, których wcześniej nie używaliśmy,a które – po doświadczeniu minionych czterech tygodni, osobiście zakopię przebite osinowym kołkiem, jak tylko uda mi się wrócić do normalnych kontaktów twarzą w twarz. Dla dobra własnych oczu, które po 10 godzinach dziennie przy komputerze łzawią i bolą.
Większość naszych nauczycieli pracuje z pełnym oddaniem i nie szczędząc czasu. Niestety, z małymi dziećmi zdalnie nie da się uniknąć pomocy rodziców. Więc razem poświęcamy dużo więcej czasu niż normalnie. Proszę to zrozumieć i nie sugerować, nawet delikatnie i między wierszami, że moglibyśmy robić więcej. Może mądrzej lub skuteczniej – tu jest przestrzeń do dyskusji. Ale więcej…? Przy całym poczuciu misji – ani osobiście nie chcę skończyć niczym koń Bokser z „Folwarku zwierzęcego”, ani nie oczekuję tego od moich podwładnych.
Pracujemy, naprawdę!
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.