Mamy obecnie w rodzimej edukacji trzy porządki. Pierwszy buduje minister Czarnek. Jego kolejne posunięcia konsekwentnie prowadzą do nadania polskiej szkole narodowo-patriotyczno-katolickiego wyrazu. Jest więc zapowiedź zmian w liście lektur, gdzie kilka niesłusznych pozycji zostanie zastąpionych słusznymi, w tym twórczością Jana Pawła II. Zanosi się na wprowadzenie obowiązkowego wyboru pomiędzy religią a etyką, co już spotkało się z entuzjastycznym poparciem ze strony Konferencji Episkopatu Polski. Trudno się dziwić, bo w zdecydowanej większości szkół, wobec braku nauczycieli etyki, ów obowiązek oznaczać będzie wybór pomiędzy religią katolicką a etyką wykładaną przez katechetów.
Porządek ministra Czarnka oznacza również zerwanie z takim miazmatem liberalizmu, jak (w miarę) demokratyczny wybór dyrektora szkoły na rzecz udawanego konkursu, w którym bezwzględną większością głosów z założenia dysponować będzie przedstawiciel kuratorium. Który to urząd – to kolejny element czarnkowego porządku – już wkrótce ma ostatecznie stanąć na straży prawomyślności kadry pedagogicznej, dyscyplinując – do usunięcia ze stanowiska lub zawodu włącznie – wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób w swoich działaniach postąpią wbrew państwowej ideologii.
Trzeba przyznać, że w zestawieniu z obecnym ministrem pierwsza szefowa MEN z ramienia PiS, Anna Zalewska, może dzisiaj wydawać się osobą pełną umiaru. Co prawda zdewastowała polską edukację, ale uczyniła to w sposób, można by rzec, pragmatyczny, modyfikując tylko jej wcześniejszy kształt. Przemysław Czarnek, z błogosławieństwem swoich politycznych mocodawców, podjął dzieło uformowania polskiej szkoły na nową modłę, jako przyszłego miejsca taśmowej produkcji patriotów i katolików. Sam zresztą publicznie deklaruje, że Polska musi pozostać ostatnim bastionem prawdziwego chrześcijaństwa w zlaicyzowanej Europie.
***
Wizja odmiennego porządku funkcjonuje w poglądach całej mnogości innowatorów edukacyjnych, którzy deklarują konieczność zupełnie innych zmian niż wprowadza ministerstwo. Na pierwszy plan wysuwa się postulat uwolnienia szkoły z ciasnego gorsetu przepisów, a przy okazji również z takich atrybutów tradycyjnej edukacji, jak na przykład ocenianie, system klasowo-lekcyjny czy prace domowe. Paleta poglądów jest po tej stronie niezwykle szeroka, ale powtarza się postulat nadania nauczycielom większej autonomii, a jednocześnie postawienia przed nimi innych zadań, niż uświęcone tradycją. Przed wszystkim, postuluje się odejście od nauczania na rzecz wspierania uczniów w ich możliwie samodzielnym i kreatywnym zdobywaniu wiedzy.
Wśród aktywnych rzeczników ponownego zdefiniowania roli szkoły i nauczycieli dominują internetowi eksperci, którzy swoją popularność i rozpoznawalność budują w mediach społecznościowych. Część z nich opiera się na swoich indywidualnych doświadczeniach, inni na przeświadczeniach. Niewiele jest w tym gronie osób mających dorobek, który może już teraz świadczyć, że ich pomysły są nie tylko słuszne, ale także realne. Co nie znaczy, że postulaty zmiany są pozbawione sensu. Są w pełni uprawnione, bo kryzys polskiej edukacji, na wielu płaszczyznach, jest dość oczywisty i jeśli nie wyznaje się poglądu rządzących, że wystarczy powrócić do korzeni, to narzuca się wręcz potrzeba poszukiwania nowych rozwiązań.
Póki co, drugi porządek pojawia się w realnym świecie w niewielkiej liczbie placówek oświatowych, głównie niepublicznych, które korzystają z swojej większej autonomii, choć to publiczna szkoła podstawowa z Radowa Małego ze swoją dyrektorką Ewą Radanowicz stanowi sztandarowy przykład, że zmieniać edukację można wszędzie i nie trzeba w tym celu wojować z systemem, ani burzyć go do fundamentów. Na małą skalę drugi porządek budują również rozrzuceni po kraju nauczyciele, którzy z własnej inicjatywy wprowadzają nowe metody pracy i odchodzą od niektórych utartych schematów.
Jest niewątpliwą reakcją na fatalną reformę Zalewskiej, że w ostatnich latach dyskurs na temat przyszłości edukacji stał się bardzo intensywny. Spotęgowała go jeszcze pandemia, która przy okazji zdalnego nauczania odkryła przed światem obraz szkolnej rzeczywistości, która jawi się siermiężnie, niezależnie od osobistego zaangażowania wielu nauczycieli. O nieadekwatności systemu w stosunku do oczekiwań społecznych decydują bowiem nie tylko ludzie, ale także okoliczności, takie jak niezwykle szczegółowa podstawa programowa czy dyktatura egzaminów zewnętrznych, które skutecznie krępują oddolną inicjatywę. Swoją rolę odgrywa również wciąż malejące społeczne zaufanie, szczególnie pomiędzy rodzicami uczniów i nauczycielami, a także rosnąca skala problemów rozwojowych, psychologicznych i środowiskowych wśród uczniów, którym współczesna polska szkoła coraz częściej nie jest w stanie wyjść naprzeciw.
Niestety, wspomniany dyskurs odbywa się w izolowanych od siebie bańkach informacyjnych. Gremia dyskutujące o potrzebnych zmianach zupełnie nie biorą pod uwagę dorobku innych, choć ten zazwyczaj jest ogólnie dostępny. Na przykład, jedna z najszerzej zakrojonych inicjatyw, Narady Obywatelskie o Edukacji (NOoE) z 2019 roku, zaowocowała bardzo ciekawym raportem. Tymczasem obserwując kolejną inicjatywę w tym zakresie, powstałą pod egidą Senatu i za sprawą osobistego zaangażowania pani senator Joanny Sekuły, widzę w niej inne osoby, lansujące swoje poglądy – bez widocznego nawiązania do tamtych, ani do innych wartościowych opracowań, których jest całkiem sporo.
Wśród aktywnych rzeczników drugiego porządku zwraca uwagę brak przedstawicieli nauki. Dominują eksperci, którzy tę nazwę zyskują z powodu swojej działalności praktycznej, co jest oczywiście godne i sprawiedliwe, ale rozbrat z zapleczem akademickim powoduje, że budowany gmach wyobrażeń ma tylko połowę fundamentu. Inna sprawa, że szkolnictwo wyższe ma dzisiaj swoje własne kłopoty, bowiem reformy przeprowadzone przez rząd Zjednoczonej Prawicy przeorały także to środowisko. A poza tym internet jest bardziej łaskawy dla poglądów popularnych i chwytliwych, aniżeli dla naukowej analizy rzeczywistości.
Aby obraz sytuacji w sferze alternatywy dla działań ministra Czarnka był pełny, trzeba jeszcze podkreślić całkowity brak sprawczości gremiów, środowisk opracowujących swoje wizje zmian. Dysponujemy więc, na przykład, niezależnie powstałymi opracowaniami: „Polska szkoła 2035”, „Polska szkoła 2046” i „Polska szkoła 2060”, ale w żadnym z nich nie ma pomysłu, jak wprowadzić w życie przyjęte postulaty. Jest to oczywiście w dużej części efekt całkowitego zawłaszczenia przez rządzących sfery edukacji, w której nie pozostawiają nawet odrobiny miejsca na społeczne inicjatywy. Ale jest to również chyba brak świadomości, jak bardzo skomplikowana to materia. Słysząc panią senator Sekułę, deklarującą wobec zgromadzonych w siedzibie Senatu ekspertów-praktyków przystąpienie do pisania na nowo Prawa Oświatowego, nie widzę w tym świadomości, jak trudne jest to zadanie. I jak nierealne w gronie szlachetnych skądinąd ludzi, którzy prawa nigdy nie stanowili. To powinna być materia pracy grupy prawników, sowicie wynagradzanych przez jedną z opozycyjnych partii, żeby taki projekt stworzyć, uwzględniając w nim sugestie różnych środowisk, zachowując przy tym cały czas łączność z realnym życiem. A ponieważ żadna partia nie przeznaczy na to swoich cennych funduszy, pozostaje czekać na utratę władzy przez PiS, by zlecić to zadanie legislatorom zatrudnionym w ministerstwie. Póki co, pozostaniemy w sferze słusznych deklaracji i jednostkowych inicjatyw, o które zresztą będzie coraz trudniej w warunkach czarnkowej kontrrewolucji.
Piszę to wszystko ze smutkiem, bo mentalnie przynależę do tego drugiego porządku, starając się w szkole zachować ducha swobody w edukacji. Wiem jednak z praktyki, jak wiele wysiłku wymaga taka działalność, jak duży opór materii istnieje przy wprowadzaniu nawet dość oczywistych innowacji. Dlatego uważam, że bez zmian politycznych ta tendencja pozostanie tylko niszą, o ile władzom nie uda się zdusić jej całkowicie. Co też jest możliwe, bo w polskiej oświacie istnieje jeszcze trzeci porządek, na którego sztandarze wypisano: „Rutyna i pragmatyzm”.
W przeciętnej polskiej szkole trwa mozolny wysiłek utrzymywania się na powierzchni. Uczniowie są ważni, choć może niekoniecznie najważniejsi. Trzeba przecież zrealizować podstawę programową, jak najlepiej wypaść na egzaminach, zadowolić rodziców lub chociaż poradzić sobie jakoś z niezadowolonymi. Do tego prowadzić w miarę normalne życie szkolne, to znaczy lekcje (z takimi nauczycielami, jacy są), uświęcone tradycją imprezy, uroczystości. Dodatkowym obciążeniem jest chroniczna frustracja materialna pracowników, często brak środków na cokolwiek więcej niż podstawowe zajęcia. W tej codziennej rutynie zwyczajnie brakuje miejsca na pedagogiczne wzloty. Rozsądek mówi, żeby nie kopać się z nadzorem pedagogicznym czy organem prowadzącym. W takich realiach, jeżeli dwa opisane wyżej porządki aspirują do zastąpienia trzeciego, to zdecydowanie większą szansę ma wizja ministra Czarnka. A tym prędzej ogarnie ona cały system, im bardziej skłóceni ze sobą będą dyrektorzy, nauczyciele i rodzice uczniów. W tej sytuacji mozolne dogadywanie się w szkole, budowanie pomostów, wydaje mi się nakazem patriotyzmu. Nie osiągniemy jednomyślności, ale możemy przynajmniej wspólnie egzystować w jakim-takim wzajemnym poszanowaniu nawet bardzo skrajnych poglądów, o ile nie są one narzucane innym jako jedyne słuszne. To taki mój program na czas oczekiwania, aż historia odeśle do lamusa rządzące obecnie ugrupowanie, które najwyraźniej przypisuje sobie prawo do decydowania, na czym polega patriotyzm.
W tym miejscu zwrócę się jeszcze do bliskich mi w dążeniach zwolenników zmiany w edukacji. Nie wzmacniajcie swoich najsłuszniejszych nawet poglądów tak emocjonalną i brutalną krytyką nauczycieli, jaką niestety często obserwuję. W ten sposób można zjednać sobie może dziesięć procent zwolenników, ale dziewięćdziesiąt procent ugruntuje się w niechęci. Odsądzając nauczycieli od czci i wiary nie spowoduje się ich cudownej przemiany. A deklarowanie, że powinni oni wszyscy odejść, jest, delikatnie mówiąc, mało konstruktywne.
Edukacja to niezwykle złożona dziedzina życia społecznego. Słusznie niektórzy zauważają, że opiera się na dobrych relacjach. Trzeba je budować także między dorosłymi.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.