Doszliśmy do takiego punktu w rozwoju cywilizacyjnym, w którym powszechna szkoła konwencjonalna wywodząca się z pruskiego modelu edukacji traci rację bytu. Następuje przesilenie. Przejawia się ono m.in. w postawach rodziców, którzy decydują się wybrać alternatywne formy edukacji dla swoich dzieci. Edukacja domowa, unschooling we wszystkich jego odmianach, oddolne grupy edukacyjne, szkoły demokratyczne i wolne. Rodzice robią to lokalnie z osobistej troski o dobrostan własnego potomstwa. Jednak globalnie ma to znacznie szerszy kontekst.
Stary paradygmat edukacji przestaje nam się po prostu "opłacać". Marnujemy ogromny potencjał społeczny tkwiący w umysłach naszych dzieci zmuszając wszystkich, na jedno kopyto i w tym samym czasie, do realizowania z góry opracowanych państwowych curriculum programowych. Ustalając takie zadanie potrzebujemy monitorować jego efekty. Stąd różnego rodzaju egzaminy, sprawdziany, które mają określić stopień opanowania narzuconego materiału i zmusić uczniów do całkowitego zaangażowania się w coś, co ich z reguły mało interesuje.
Cóż... uważam, że to jest po prostu pozbawione sensu. Już kilka pokoleń przeszło przez trening pruskiej szkoły i jasno widać, że nie zapobiega to wykluczeniu kulturowemu niektórych grup społecznych. I tak na koniec edukacji najlepiej poradzą sobie dzieci z rodzin uprzywilejowanych.
Niezależnie od prób uniformizacji kapitału intelektualnego poprzez powszechną edukację, zasób jakim jest intelekt przede wszystkim dziedziczymy. Geny i uwarunkowania ekonomiczne wynosimy ze środowiska, w którym spędzamy pierwsze lata naszego życia. Jeszcze zanim pójdziemy do szkoły. Uwolnienie się od piętna narodzin w środowisku społecznie defaworyzowanym graniczy z cudem. Możemy liczyć jedynie na rosyjską ruletkę genetyki, która sprawi, że przez przypadek nasze możliwości intelektualne i ciekawość poznawcza znacznie wykroczą poza zasoby, które można wynieść z domu.
I tak: wygrałeś w totka rodząc się jako dziecko pracowników akademickich, dziennikarzy, aktorów czy prawników. Jesteś w plecy, jeśli Twoja mama ledwo skończyła podstawówkę, zaszła w ciążę po imprezie i dorywczo zarabia na czarno, bo na stałe jest na różnego rodzaju zasiłkach. Wychowuje ciebie i kilkoro twojego rodzeństwa sama, bo ojciec, który generalnie się poczuwa i tak siedzi w więzieniu. Masz FAS, więc to, co Twój kolega z klasy, syn senior managera w Orange łapie natychmiast, tobie przez synapsy nie przeciska się wcale. Z trudem czytasz, ale w 6 klasie przed obojgiem z was stawiane są te same wymagania programowe. W tak skonstruowanej szkole oboje macie w plecy. Twój kolega, który ma inne zasoby niż ty i inne zainteresowania niż ty, jest zmuszony robić dokładnie to, co obojgu wam narzuca plan lekcji i nauczyciel… W szkole konwencjonalnej nie ma znaczenia, że ty o niebo lepiej czułbyś się w towarzystwie czwartoklasistów stanowiąc dla nich autorytet, jako starszy kolega, który chce im poświęcać swój czas i wsparcie, a twój kumpel w tym samym czasie chętniej siedziałby z ludźmi z liceum, z którymi można analizować niuanse najnowszego oprogramowania druku 3D. Obaj jednak uwielbiacie grać w piłkę nożną i tam świetnie się czujecie w swoim towarzystwie, bo ty w drużynie jesteś napastnikiem, a on bramkarzem. Ty uwielbiasz gotować, on projektować. Obaj w swoich dziedzinach błyskawicznie się rozwijacie, pomimo że żaden z Was nie jest zmuszany ani do gotowania, ani do projektowania. Macie szansę zostać wysokiej klasy specjalistami w tych dziedzinach - pod warunkiem, że na rozwijanie tego, co was ciągnie macie czas. No... ale go nie macie…
10 lat obserwowania ludzi, którzy rozwijają się w warunkach wolnej szkoły demokratycznej, u której założeń leży unschoolingowe myślenie o wspieraniu rozwoju, pokazuje mi, że szkoła konwencjonalna jest machinerią służącą do pchania energii w komin. Obserwuję wolne dzieci, które optymalnie angażują własne zasoby w zabawę. To dzięki niej uczą się dokładnie tego, na co są gotowe w tym konkretnym momencie ich życia. Widząc ich w grupie obserwuję, jak naturalnie dzielą się rolami i zadaniami, co sprawia, że każde z nich dokonuje transgresji dokładnie wtedy, kiedy jest na to czas każdego z nich. Rozwijają się jak roślinność w buszu. Bujnie, organicznie, wspaniale. Bywa, że po ósmej klasie chcą iść do klasycznych liceów, bywa, że chcą zostać z nami do matury. Bywa, że nie chcą zdawać matury i bywa, że wracają do nas w wieku 20 lat, żeby zdać maturę i pójść na studia, a bywa, że już w ogólniaku dorabiają sobie w zakładzie samochodowym marząc o karierze mechanika.
Szkoła demokratyczna stwarza każdemu możliwość eksplorowania własnego potencjału. Daje przestrzeń do podążania za własną ciekawością i rozwijania się w dziwnych kierunkach przerzucając uwagę z punktu do punktu. Zgodnie z własnym wyborem. Tylko wówczas, gdy sami wybieramy, czego i w jaki sposób się uczymy energia życiowa ma szansę być dobrze wykorzystana dla naszego własnego dobrostanu i w efekcie dla korzyści nas wszystkich.
Uczenie się na własnej energii, z własnej motywacji sprawia, że wiedza i umiejętności, które zdobywamy ugruntowuje się i stanowi fundament do sięgania po coraz dalsze i bardziej skomplikowane konteksty. Intelekt rośnie jak roślina. Fraktalnie. Nowe konteksty rozwijają naszą świadomość, bo nowe linkuje się z tym, co już mamy. Jesteśmy twórczy, bo składamy nowe układy z klocków, po które sami wcześniej sięgnęliśmy. Uczymy się, bo nasz apetyt rośnie w miarę jedzenia tylko dlatego, że sami sięgamy po to, co mamy w zasięgu naszej percepcji.
Niestety stary paradygmat pruskiej szkoły ugruntował ogólnie funkcjonujące przekonanie, że człowiek jest z natury leniwy. Należy więc go zmuszać do uczenia się. W tym przekonaniu uczenie się mylone jest z zapamiętywaniem. No więc nie! Proces uczenia się realizuje się wówczas, gdy korzystamy ze zdobytej wiedzy i umiejętności. Nie, nie na kartkówkach i sprawdzianach. Tak, w życiu i w zabawie. Przede wszystkim w zabawie. W radości pokonywania trudów, wspinania się, satysfakcji osiągania celów.
I zdziwię Was. Takim celem może być też egzamin ósmoklasisty i matura i egzaminy na sesjach akademickich. Jest tylko jeden warunek. Decyzja idzie z bebechów, a nie z przymusu. Tak, spełnieni ludzie to warunek dobrostanu społecznego.
Notka o autorce: Marianna Kłosińska jest prezeską i założycielką Fundacji Bullerbyn oraz Fundacji Dzieci Mają Głos. Założycielka Wolnej Szkoły Demokratycznej Bullerbyn – dyrektorka Liceum Astrid i Szkoły Podstawowej Ronja.