W 39. numerze tygodnika „Przegląd” Tomasz Jastrun dzieli się odczuciami po podwyżce swoich świadczeń kombatanckich. Urzędowe pismo w tej sprawie otrzymał wraz z listem od premiera Morawieckiego, jak pisze: „…podniosłym, nawet patetycznym, o wdzięczności, o zasługach”… Poeta, pisarz i felietonista, znany jako zaciekły wróg PiS, z niejakim zakłopotaniem przyznaje, że poczuł „coś… coś jakby wdzięczność”. Jest zakłopotany, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że to gest władzy wynikający jedynie z przedwyborczego wyrachowania. A jednak… skuteczny. Swoje odczucia przyrównuje Jastrun do odruchu psa, któremu rzucono właśnie mięsistą kość.
Podobna kość wyborcza, choć – jak za chwilę wykażę – mocno oskrobaną z mięsa, została przygotowana dla nauczycieli. Grupy wyborców na tyle dużej, że nawet niewielki odsetek „odruchowo wdzięcznych” może przełożyć się na tysiące dodatkowych głosów, bezcennych dla zachowania władzy. Kupionych niewielkim kosztem i bez żadnych zobowiązań.
***
Pomysł ujrzał światło dzienne krótko przed wakacjami, kiedy premier Morawiecki i przewodniczący Duda podpisali porozumienie rządu z „Solidarnością”. Zapowiedziano w nim rozmaite profity pieniężne dla tzw. budżetówki, w tym przyznanie nauczycielom jednorazowej nagrody w wysokości 900 złotych netto (1125 złotych brutto), z okazji 250. rocznicy utworzenia Komisji Edukacji Narodowej. Już w początkach lipca powstała stosowna nowelizacja Karty Nauczyciela. Pojawiły się oczywiście komentarze, że wypłata planowana w przeddzień wyborów jest po prostu politycznym przekupstwem, a jej kwota – żenująco niska, ale sprawa szybko przycichła. Przedwyborczych „prezentów” dla różnych grup społeczeństwa władza przygotowała tak wiele, że ta korupcja polityczna przestała już dziwić i bulwersować, a co do kwoty, to jednak lepiej jest mieć dodatkowe 900 złotych w kieszeni niż ich nie mieć. Szczególnie, gdy się mało zarabia.
Sprawa wróciła na tapet w drugiej połowie września, kiedy zaczęły się przygotowania do wypłaty. Ustalenie listy beneficjentów nastąpiło na dzień 20 tego miesiąca, na podstawie wpisów w Systemie Informacji Oświatowej. 24 września, jako dyrektor szkoły niepublicznej, otrzymałem z warszawskiego Biura Edukacji wzór wniosku o dotację celową wraz z instrukcją, że mam wpisać do niego liczbę nauczycieli wg owej listy, oraz kwotę obliczoną przez pomnożenie jej przez 1125, czyli maksymalną wysokość dotacji zapisaną w ustawie.
Zaniepokoiła mnie ta korespondencja i zacząłem intensywnie myśleć. Z lat praktyki dyrektora wyniosłem świadomość, że istnieje coś takiego, jak opłaty na ZUS płacone przez pracodawcę. Wynoszą one łącznie około 20% wynagrodzenia pracownika. A zatem, jeśli mam wypłacić pracownikom całą otrzymaną kwotę, 1125 złotych brutto, najwyraźniej ktoś oczekuje, że te dodatkowe 20% dorzucę z budżetu placówki. W tym momencie przyszedł mi na myśl zginający się dziób pingwina. Słusznie jednak doszedłem do wniosku, że chyba nie ja jeden mam z tym problem i zasięgnąłem języka w biurze Społecznego Towarzystwa Oświatowego oraz w Biurze Edukacji. Z miernym skutkiem, bo i tu, i tam skrobano się w głowy, bezskutecznie szukając jakiegoś wyjaśnienia na stronie internetowej ministerstwa pana Czarnka. Takowe pojawiło się dopiero 27 września, choć z datą 20., zapewne by wykazać, że o wszystko zadbano kompetentnie i na czas. No cóż, „na czas” – na pewno nie, a co do kompetencji, to teraz dopiero zaczyna się najciekawsze.
W opublikowanym na stronie MEiN wyjaśnieniu możemy przeczytać m. in., że oczywiście, do jednostek samorządu terytorialnego będą przekazywane środki powiększone o 19,64%, czyli o kwotę ZUS opłacanego przez pracodawcę. Trzeba mieć jednak świadomość, Drogi Czytelniku, że zapis w ustawie mówi coś innego. W artykule 92a ust. 1 Karty Nauczyciela widnieje jak byk kwota nagrody w wysokości 1125 złotych, zaś w artykule 92d ust. 5 – stwierdzenie, że jest to maksymalna wysokość dotacji celowej, jaka może zostać udzielona przez organ dotujący (jednostkę samorządu terytorialnego) na jednego uprawnionego nauczyciela. Zgodnie z literą prawa nie jest zatem ważne, ile pieniędzy rząd przekaże na ten cel. Zapis ustawowy jednoznacznie wskazuje, że samorząd może na każdego uprawnionego przekazać jedynie 1125 złotych dotacji. Jeśli wypłaci więcej – nawet w ramach środków otrzymanych z MEiN – postąpi wbrew ustawie. Nie wiem, jak sobie z tym problemem poradzą skarbnicy miast i gmin, ale zawarta w wyjaśnieniu MEiN interpretacja, która zdaje się otwierać potrzebną furtkę, jest typowym przykładem prawa powielaczowego. Ministerstwo nie jest władne zmienić zapisu ustawowego. Tymczasem jednak sprytnie pozbyło się kłopotu, bo przecież dało do dyspozycji wystarczająco dużo pieniędzy.
Pismo wyjaśnieniem otrzymało również z MEiN Społeczne Towarzystwo Oświatowe. W jednym z akapitów czytamy:
„W świetle przepisów art. 92c i 92d ustawy – Karta Nauczyciela dotacja celowa udzielana na wypłatę nagrody specjalnej obejmuje kwotę nagrody, o której mowa w art. 92a ust. 1, wraz z wynikającymi z odrębnych przepisów ustawowych pochodnymi od wynagrodzeń finansowanych po stronie pracodawcy w wysokości 220,95 zł. Łączny koszt wypłaty tej nagrody dla jednego uprawnionego nauczyciela to 1345,95 zł.”.
Dwie uwagi. Po pierwsze, jeśli nawet z art. 92c i 92d wynika, że dotacja celowa obejmuje także pochodne od wynagrodzeń (choć, moim zdaniem, to wcale z treści tych artykułów nie wynika), to pozostaje w mocy art. 92d ust. 5, określający jej górną granicę na 1125 złotych na osobę. Więcej samorząd przekazać dotowanym placówkom nie może.
Po drugie, jeśli nawet dotacja, zgodnie z wyjaśnieniem MEiN, obejmuje przewidziane w „odrębnych przepisach ustawowych” pochodne od wynagrodzeń, to dlaczego nie uwzględnia odpisu na Pracownicze Plany Kapitałowe, obciążającego obowiązkowo pracodawcę, a wynoszącego 1,5% wypłaty pracownika netto?! Czym PPK jest gorsze od ZUS?! Dlaczego mam dołożyć z budżetu szkoły tę kwotę, niech będzie nawet, że niewielką i tylko dla niektórych pracowników, skoro przedstawiciel rządu zapewnia o całkowitym pokryciu w dotacji ustawowych pochodnych wynagrodzeń?!!!
Odpowiedź jest prosta. Najwyraźniej nikt z legislatorów nie miał pojęcia o tym, co wie każdy zarządzający przedsiębiorstwem, a w tym wypadku także szkołą, a mianowicie, jakie są koszty zatrudnienia pracowników. Wszystkie obecne wygibasy prawne MEiN służą wyłącznie ukryciu błędu uczynionego w ustawie i zrzuceniu odpowiedzialności na urzędników samorządowych.
Powyższe dywagacje nie muszą obchodzić przeciętnego nauczyciela, zainteresowanego przede wszystkim, żeby wypłata zgadzała się z rządową zapowiedzią. Zajmijmy się więc teraz rachunkami bliższymi kieszeni. Otóż jeśli ktoś wyobraża sobie, że zgodnie z rządową obietnicą otrzyma wypłatę w wysokości 900 złotych, czeka go rozczarowanie. Nawet początkujący księgowy łatwo obliczy, że pieniędzy będzie sporo mniej. W mojej szkole kwota 1125 złotych brutto zostanie obciążona odpisem na ZUS pracownika (154,24 zł.), składką na ubezpieczenie zdrowotne (87,37 zł.) oraz zaliczką na podatek do urzędu skarbowego (117,00 zł.). Na konto nauczyciela popłynie więc 766 złotych i 39 groszy.
Skąd wzięła się ta niezgodność pomiędzy obiecaną wypłatą 900 złotych a faktyczną, o ponad 120 złotych niższą? Pan Bóg jeden raczy widzieć. Najwyraźniej twórcy konceptu czegoś nie policzyli, albo policzyli źle, dając świadectwo finansowej niekompetencji.
Przyznam szczerze, że z radością zrezygnowałbym z całej tej szemranej nagrody, a nawet dopłacił jej równowartość, żeby ekipa, która w ostatnich latach doprowadziła do zapaści polskiego systemu edukacji, trafiła na śmietnik historii. To, że nie umie liczyć, jest tylko jednym z mniejszych zarzutów, jakie mam pod jej adresem. Likwidacji gimnazjów nie wybaczę jej nigdy, podobnie jak sześciu lat gehenny rocznika tegorocznych maturzystów. Podejrzewam jednak, że wiele osób wciąż jest podatnych na dyskretny urok wyborczych kości. Pisząc powyższe chciałem więc pokazać, jak niskie są kompetencje ludzi, którzy aspirują do kolejnej kadencji swoich rządów.
Drodzy Nauczyciele!
Rząd przekazuje na rzecz każdego z Was około 1350 złotych. Czyni to ze swoich rzekomo pieniędzy, choć tak naprawdę, to „pani płaci, pan płaci, wszyscy płacimy”. Próbuje Was w ten sposób kupić i to niezwykle tanim kosztem. W praktyce, z przekazanej kwoty budżet w ciągu miesiąca blisko połowę otrzyma z powrotem, w postaci opłat na ZUS, składki zdrowotnej oraz podatku. Jeśli zaś pójdziecie ochoczo wydać otrzymany majątek, kolejne około 150 złotych powróci do budżetu w postaci VAT. Na czysto kosztujecie więc jedynie nieco ponad 600 złotych. To naprawdę niewysoka cena za pozostawienie u władzy niekompetentnej ekipy, która nie ma Wam niczego do zaoferowania, poza własną ideologią i samozadowoleniem.
Jeśli w tym miejscu ktoś miałby ochotę przypomnieć, że przecież mają być jeszcze bony na laptopy na 2500 złotych, to muszę mu uprzytomnić, że otrzymają je nie wszyscy, że obdarowani prawdopodobnie zapłacą podatek od wartości otrzymanego bonu, że chcąc mieć dobry sprzęt i legalne oprogramowanie będą musieli sporo do tej kwoty dołożyć, a w ogóle to niezbędny sprzęt powinni mieć zapewniony w miejscu pracy. I niekoniecznie muszą to być laptopy, finansowane podobno z Krajowego Funduszu Odbudowy, z którego obecna władza nie dostała jeszcze ani grosza, i prędzej z niego zrezygnuje, niż spełni warunki uruchomienia.
Apeluję więc w tym miejscu, żebyśmy nie sprzedali przyszłości polskiej edukacji, czyli także naszego społeczeństwa, za bardzo mocno oskrobaną kość wyborczą! (...)
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.