Tym, co wielu ludzi najbardziej wciąga w internecie, są ostre wymiany zdań, wypływające ze skrajnie różnych poglądów. Szczególnie widać to na portalach społecznościowych, gdzie zabierając głos w jakiejś sprawie, zazwyczaj można napotkać w komentarzach odmienne opinie, czasem docinki, krytykę lub wręcz otwartą wrogość. Ta ostatnia dorobiła się nawet specjalnego określenia – hejt, najwyraźniej wielce użytecznego, bo błyskawicznie zadomowiło się w potocznej polszczyźnie.
Inspiracji do tego artykułu dostarczył mi pewien komentator, wypowiadający się czasem pod postami na fejsbukowym profilu NIE dla chaosu w szkole. To miejsce, w którym regularnie pojawiają się linki do materiałów krytycznych wobec obecnych władz oświatowych. Niewątpliwie moja bańka informacyjna, do której zaglądają czasem także goście o innych poglądach.
Osoba, o której mowa, raczej nie jest internetowym trollem. Jak pisze, ma 76 lat, i długą karierę nauczycielską za sobą. Zapewne szczerze uważa, że w NIE dla chaosu królują malkontenci, przesadzający w swojej krytyce edukacyjnej rzeczywistości, czasem więc pozwala sobie na ironię lub złośliwość. Jak na standardy internetu, dość łagodne. Komentarz, który mnie zainspirował, pojawił się pod postem o rozpaczliwej sytuacji kadrowej w warszawskich szkołach średnich i zabójczych dla jakości edukacji sposobach radzenia sobie z nimi:
Tak sobie rozmyślam jako dawny nauczyciel: czytam tutaj posty i w zasadzie WSZYSTKIE psioczą na obecnie rządzących. Czekam z niecierpliwością na wynik wyborów i trzymam kciuki za obecną opozycję, aby wygrała wybory. No i za rok zobaczymy czy nowi rządzący zaspokoją Was i przestaniecie wreszcie narzekać.
Cóż, chociaż „trzymanie kciuków” wydaje się tutaj raczej figurą retoryczną, to i tak mnie wzruszyło, a tym bardziej uśmiechnięta buźka, jaką autor zakończył swój komentarz. Ja też trzymam kciuki za zwycięstwo opozycji w wyborach, a nawet zamierzam osobiście oddać głos w tej intencji. Ale chciałbym zatrzymać się nad trącącym ironią stwierdzeniem o „zaspokojeniu nas przez nowych rządzących”. Otóż bez czekania cały rok mogę w tym miejscu zapewnić, że na pewno nie zostaną zaspokojone wszystkie oczekiwania sympatyków NIE dla chaosu, i narzekania też nie ucichną. Od postępowania nowych władz zależeć będzie jedynie ich natężenie.
Na pewno możliwe jest doraźne poprawienie sytuacji na kilku odcinkach. Na przykład, podwyżka nauczycielskich wynagrodzeń, wymiana ekipy Czarnka w ministerstwie na ludzi przejawiających szacunek i empatię wobec pracowników oświaty, czy zinwentaryzowanie najbardziej palących problemów systemu i zaprezentowanie planu ich rozwiązywania. To będzie bardzo dużo, choć i tak zbyt mało w stosunku do ogromu oczekiwań. Tym bardziej, że zarówno z przyczyn obiektywnych, jak z powodu błędów i zaniechań ostatnich lat, przejawy kryzysu polskiej edukacji są wielorakie i sięgają bardzo głęboko. Jest wielce prawdopodobne zatem, że nasza frustracja za rok nadal będzie duża, a media społecznościowe pełne utyskiwań. Czy to znaczy jednak, że póki co, mamy ze spokojem i pokorą obserwować dewastujące działania władz?! Nawet jeśli, poza dawaniem upustu emocjom, chwilowo jesteśmy bezsilni?!
***
Myślę, że mało kto w pełni zdaje sobie sprawę ze skali kryzysu, w jakim pogrążona jest polska edukacja. Co gorsza, jest on głęboko zakorzeniony w ludziach. Funkcjonowanie instytucji można próbować poprawić na drodze prawnej. Zmiana w relacjach międzyludzkich to długotrwały proces, którego nie da się zadekretować.
Żyjemy dzisiaj w społeczeństwie, w którym każdy artykułuje swoje oczekiwania i oczekuje ich spełnienia. W którym zaspokojenie własnych potrzeb, lub choćby względy zwykłej osobistej wygody, zdominowały myślenie o dobru wspólnym. To jeden z powodów wojny polsko-polskiej toczącej się obecnie w placówkach oświatowych pomiędzy rodzicami uczniów i nauczycielami. Ci pierwsi oczekują od przedszkoli i szkół zaspokojenia indywidualnych potrzeb swoich dzieci, ci drudzy miotają się wobec często sprzecznych oczekiwań, kryją za osłoną formalizmu; często są po prostu bezradni. Po obu stronach można wskazać wiele przykładów złej woli, braku gotowości do kompromisu, ale po części przynajmniej odpowiada za to brak czasu na spotkanie się i rozmowę. Żyjemy bowiem szybko, reagujemy natychmiast i zatraciliśmy cierpliwość, niezbędną w dążeniu do celu. Nic nie wskazuje, by sytuacja ta mogła ulec znaczącej poprawie w ciągu roku po zmianie władzy, szczególnie że podobne problemy ujawniają się także w innych dziedzinach życia społecznego. Nadal będziemy więc frustrować się obrazem rzeczywistości i złymi relacjami wśród rodziców i nauczycieli. Czyż jednak przedłużenie obecnych rządów oferuje coś lepszego?!
***
Sytuacji nie poprawia powszechna krytyka szkoły jako instytucji. Jej sensu istnienia. Dodajmy, że jeśli nawet nie do końca słuszna, to zupełnie zrozumiała. Wynika ze zderzenia królującego dzisiaj indywidualizmu z tradycyjną funkcją szkoły, jaką od stuleci było szerzenie wiedzy wśród całej rzeszy uczniów. To musi się jakoś zmienić, ale jak, nie bardzo wiadomo. A właściwie, wiadomo, tyle że każda głoszona recepta jest inna. Obecne władze wybrały opcję powrotu do źródeł, czyli organizacji i metod nauczania sprzed lat, co najwyraźniej kiepsko się sprawdza. Na drugiej szali są jednak często radykalne i z reguły niesprawdzone pomysły, szerzone w dodatku na wysokim poziomie egzaltacji. Jeśli ktoś czyta taki oto komunikat:
„OCENY ZABIJAJĄ! Dosłownie i w przenośni. To nie żart. Ocenianie powinno być NIELEGALNE i KARALNE”,
a jest nauczycielem, oceniającym uczniów w dobrej wierze i zgodnie z zasadami obowiązującymi w jego szkole, może poczuć się zagrożony i zdezorientowany. Jeśli natomiast czyta coś takiego rodzic, może stracić resztki zaufania do instytucji, stosującej tak naganne praktyki. Tymczasem prawda dotycząca oceniania – piszę z perspektywy doświadczeń wielu lat pracy, także eksperymentu rezygnacji z oceniania na co dzień – nie jest tak jednoznaczna, jak zostało to zapisane. Podobnie zresztą dzieje się, moim zdaniem, w kwestii innych podważanych dzisiaj atrybutów tradycyjnej szkoły.
Jest bardzo prawdopodobne, że spory dotyczące funkcji jakie powinna spełniać ta instytucja za rok będą nadal żywe, budząc narzekania osób zawiedzionych aktualnym stanem rzeczy. Czy przedłużenie obecnych rządów poprawi sytuację?!
***
Nie ulega wątpliwości, że młode pokolenie bardzo się zmieniło. Zaryzykuję stwierdzenie, że młodzi ludzie są dzisiaj mniej samodzielni i mają mniejsze poczucie odpowiedzialności za własny los niż ich rówieśnicy sprzed dwudziestu lat. Na ten stan rzeczy sumiennie pracują zresztą całe zastępy dorosłych. Zmniejszyła się też odporność psychiczna młodych, szczególnie w obliczu przeciwności życiowych, czy niezaspokojenia takich czy innych potrzeb. Nawet jeśli przyjmiemy, że jest to zjawisko naturalne, odbicie przemian cywilizacyjnych (wszak od tysiącleci zachowanie młodych budziło niepokój starszych), to szkoła ma z nim problem. Trudno przestawić nauczycieli na inny sposób myślenia. Nauczyciele zawsze musieli brać jednocześnie pod uwagę potrzeby wielu różnych jednostek w grupie, natomiast dzisiaj panuje oczekiwanie, by zadowolić wszystkich. To zaś jest po prostu niemożliwe. Już w ostatnich dziesięcioleciach wychowywanie zbiorowości wychodziło Szkole słabo; wychowywanie zbioru indywiduów wychodzi jej dzisiaj jeszcze gorzej. W tym miejscu powraca pytanie o sens istnienia szkoły. Pozostanę pesymistą – w ciągu roku tego nie rozstrzygniemy. Czy jednak dalsze rządy pana Czarnka i spółki pomogą znaleźć właściwą odpowiedź?!
***
Zaspokajanie przez szkołę indywidualnych potrzeb dziecka nie jest li tylko życzeniem rodziców, wynikającym z ich troski i aspiracji. Po części stało się już teraz oficjalnym zadaniem placówki oświatowej – w zakresie pracy z uczniami o specjalnych potrzebach edukacyjnych (SPE). Ostatnie lata przyniosły lawinowy wzrost liczby orzeczeń o SPE. W każdym znajdują się konkretne wskazówki dotyczące warunków nauki i zajęć, jakie należy zapewnić danemu uczniowi. Czasem jest to możliwe, czasem nie, z przyczyn pedagogicznych, ekonomicznych albo organizacyjnych. Wszelkie zaniechanie jest oczywiście uznawane za winę szkoły. Trudno się dziwić i oczekiwać zrozumienia, że czasem zapewnienie harmonijnego funkcjonowania w grupie dziecka z SPE przekracza możliwości pedagogów, że koszt zatrudnienia nauczyciela współorganizującego jest wyższy niż specjalna subwencja na pojedyncze dziecko z SPE, a w ogóle niezbędnych specjalistów po prostu brakuje. Często zresztą przy tej okazji zderzają się słuszne oczekiwania rodziców dziecka z SPE z równie słusznymi oczekiwaniami rodziców dzieci, którym taka koleżanka / taki kolega utrudnia codzienne funkcjonowanie. W tej sytuacji nie ma miejsca na „nie da się”, choć faktycznie, czasem po prostu się nie da – równoczesne zaspokojenie potrzeb wszystkich uczniów w klasie przekracza możliwości szkoły. Z oczywistych względów przyzwolenia na to nie ma i być nie może, ale rzeczywistości nie da się po prostu zaczarować. Sytuację pogarsza jeszcze niepewność odnośnie do wprowadzenia (lub nie) edukacji włączającej, na co szkoły nie są przygotowane, ani kadrowo, ani organizacyjnie. Ogólnie rzecz biorąc, jest to ogromny problem, bez rysującego się rozwiązania, co będzie źródłem frustracji rodziców i nauczycieli jeszcze przez długi czas.
Czy jednak pan Czarnek, głoszący jak świetnie jest w polskiej edukacji, gwarantuje rozwiązanie tego problemu?!
***
Zła atmosfera w relacjach międzyludzkich w całym społeczeństwie, poważne wątpliwości dotyczące zadań szkoły i sensu istnienia tej instytucji, mnogość indywidualnych oczekiwań, które nie sposób zaspokoić – to tylko kilka najbardziej, moim zdaniem, istotnych okoliczności, które spowodują, że nawet zmiana władzy nie doprowadzi do stanu ogólnego zadowolenia z funkcjonowania polskiej oświaty. Głosy krytyczne nie przestaną się pojawiać; można jedynie liczyć, że uda się rozwiązać kilka innych ważnych problemów, przez co niezadowolenie nie będzie tak wszechogarniające. Wspomnianego na początku komentatora mogę jednak zapewnić, że zmiana władzy jest niezbędnym dla mnie i zapewne wielu innych ludzi impulsem, by podjąć dodatkowy wysiłek zmierzenia się z rzeczywistością i wskrzesić nadzieję na zmiany ku lepszemu. Nie rozwiążemy wszystkich problemów, ale z niektórymi będziemy w stanie radzić sobie lepiej w przedszkolach i szkołach, choćby zadanie, jakie przed nami stoi, przypominało trochę wyciąganie się samemu z bagna za włosy, wzorem sławnego barona Münchhausen. Bagno, w którym utkwiliśmy, jest bardzo głębokie i czeka nas wylanie sporo krwi, potu i łez.
Na pewno będzie łatwiej, gdy miejsce autokraty Przemysława Czarnka u steru polskiej edukacji zajmie ktoś mający pojęcie o cnotach, bynajmniej nie niewieścich, ale po prostu obywatelskich.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.