Marzenia są rzeczą ludzką. Lepiej je mieć niż nie mieć, bo mogą skłaniać do działania. Mogą też być formą kompensaty za poczucie porażki, niedosytu, reakcją na problemy czy wręcz nieszczęścia. Czasem bywają mało realne, ale niemal w każdym można znaleźć choćby odrobinę motywującego prawdopodobieństwa.
Wciąż funkcjonuje w pamięci społecznej zapowiedź Lecha Wałęsy z roku 1980, powtórzona ponad 40 lat później przez Jarosława Kaczyńskiego, że Polska ma stać się drugą Japonią. To azjatyckie państwo jest poręcznym symbolem sukcesu gospodarczego i ogólnej zamożności, choć akurat nie sądzę, by większość Polaków dobrze czuła się w jego realiach społeczno-obyczajowych. Ale w marzeniach nie zawsze najważniejszy jest realizm. Liczą się również emocje.
Na niwie edukacji, im trudniejsza jest sytuacja w naszym kraju, tym chętniej rozglądamy się po świecie, szukając atrakcyjnego wzorca. To czynność dosyć ryzykowna, bo poszczególne społeczeństwa różnią się, często znacznie. Pamiętam, jak kiedyś kongres Europejskiego Stowarzyszenia Rodziców nie był w stanie uzgodnić komunikatu końcowego, ponieważ nie do pogodzenia okazało się przekonanie delegatów z Europy Środkowej o niezwykle ważnej roli rodziców w szkole, z poglądem właściwym Skandynawii - dokładnie odmiennym.
Tak się jakoś złożyło, że od dobrych kilku lat polskie marzenia o doskonałej edukacji kierują uwagę właśnie na północ, konkretnie do Finlandii. Zazdrościmy Finom wysokiej rangi zawodu nauczyciela, autonomii szkół, ich organizacji i wyposażenia. Owa zazdrość budowana jest na podstawie licznych a entuzjastycznych relacji osób odwiedzających tamtejsze placówki. Bo przy wszystkich niekłamanych zaletach swojego systemu edukacji, Finowie potrafią się dobrze sprzedawać, a przy tej okazji również swoje meble szkolne – doskonałej jakości towar eksportowy.
Kilka lat temu zdecydowaliśmy w STO na Bemowie, na próbę, wyposażyć jedną salę lekcyjną w fińskie mebelki. Tylko jedną, bo drogie jak nieszczęście, więc jedynie tytułem eksperymentu. Cóż, na tym się skończyło. Nie dlatego, że były złe – wręcz przeciwnie, ich zalety użytkowe potwierdziły się w całej rozciągłości. Nawet nie ze względu na barierę kosztów. Po prostu, okazało się, że pomieszczenia w naszej szkole są… zbyt ciasne. Wiem, że można to było obliczyć zawczasu, ale wola spróbowania była ogromna. Po prostu meble fińskie projektuje się dla przestronnych budynków szkolnych, a nie dawnych plebanii na warszawskim Bemowie. Ta anegdota pokazuje, że coś może być doskonałe, a mimo wszystko, nie przystawać do odmiennych realiów.
W swoim czasie napisałem artykuł „Zrób sobie Finlandię!”, w którym wskazałem kilka powodów, dla których nie da się zmienić polskiej edukacji na skandynawską modłę. W tym najważniejszy – nie jesteśmy Finami. Kto chce, może przeczytać TUTAJ. Dlatego sam nawet nie marzę o takiej całościowej zmianie. Prędzej o wycinkach, ale i tu z dużą dozą sceptycyzmu. Gdy myślę sobie, jak byłoby wspaniale, żeby podobnie jak w Finlandii położyć nacisk na prace ręczne, to od razu ogarnia mnie wątpliwość, czy byłoby to zgodne z oczekiwaniami społecznymi Polaków. Bo tradycję gospodarskiej zaradności straciliśmy już ze dwa pokolenia temu, a młotek w domu ma zazwyczaj status rupiecia. Spędzanie każdej przerwy na powietrzu, także zimą? Osobiście jestem za, ale myślę, że część nauczycieli, rodziców, a nawet dzieci byłoby przeciw. I tak dalej.
Oczywiście marzenie o drugiej edukacyjnej Finlandii nikomu krzywdy nie czyni. Może nawet toruje drogę do adaptacji wycinkowych rozwiązań. Ale jego sensowność została właśnie poddana nowej próbie. Oto w najnowszych wynikach badań PISA, w których młodzi Polacy mocno spadli, Finowie spadli… jeszcze bardziej! Można te badania lekceważyć jako zabawkę biurokratów z OECD, ale na świecie nadaje się im wysoką rangę. Pozycja jakiegoś państwa w czołówce jest traktowana - nieważne, słusznie czy niesłusznie - jako dowód sukcesu w dziedzinie edukacji. W 2013 roku byliśmy wręcz obiektem powszechnego podziwu, ze względu na ogromny skok do przodu w porównaniu z poprzednią edycją badania. Obecnie jesteśmy niżej, choć nadal więcej krajów jest za nami niż przed nami.
Ciekawe, czy Finowie będą się teraz zastanawiać, co tak dobrze robią Polacy, że ich dogonili?! Oby tylko pani Zalewska nie zaoferowała im swoich porad...
Odkładając żarty na bok proponuję inne pytanie pod rozwagę. Co jest potencjalnie mocną stroną polskiej edukacji? W co warto zainwestować w sposób szczególny, by wzbudzić międzynarodowe uznanie i – to dużo trudniejsze zadanie – doczekać się zadowolenia także na miejscu, w Polsce?!
Nie spróbuję nawet udzielić tutaj odpowiedzi. Pozostawiam pytanie otwarte dla wszystkich Czytelników, którzy zechcą skomentować ten felieton. Byłoby też dobrze poszukać na nie odpowiedzi na najwyższych szczeblach decyzyjnych, przed podjęciem renowacji polskiego systemu edukacji. Na razie jest bowiem tak, że pośród ogólnej oświatowej mizerii straciliśmy z pola widzenia także to, co się udaje, choćby wycinkowo. Po rządach pana Czarnka jest dobry moment by dla narodowej edukacji wdrożyć program ambitnego myślenia o przyszłości. Jeśli "Mam talent!" doskonale sprawdza się obecnie w Sejmie, to może na użytek edukacji wykorzystamy "Szansę na sukces"?!
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.