To nie był mój pierwszy raz z zajęciami akademickimi na trawniku. Tym razem wyszedłem poza mury sali ze studentkami pedagogiki z Wydziału nauk Społecznych. W latach ubiegłych wychodziłem ze studentami Wydziału Biologii i Biotechnologii (czytaj więcej: Życie w pośpiechu staje się płytkie[1], relacja Gazety Olsztyńskiej[2] oraz serwisu UWM[3]). Wcześniej to były seminaria i przedmiot autoprezentacja (uczenie wystąpień publiczny), teraz był normalny, kursowy wykład.
Z wykładem na trawie jest jak z widokiem na wierzchołek góry lodowej - widać tylko malutki fragment, większość jest ukryta. Z samego faktu wykładu na trawniku tez można byłoby wyciągać mylne wnioski. Bo nie były to żadne wagary. To było przemyślane co do treści i formy przedsięwzięcie dydaktyczne. Pomijając fakt, że Kortowo chwali się pięknym kampusem uniwersyteckim. Trzeba więc z tego piękna korzystać realnie, a nie tylko teoretycznie.
Czy na wykładzie musi być zawsze lista obecności, sala, rzutnik i komputer? Dlaczego tym razem na trawie? Po pierwsze by pokazać przyrodę i doświadczać a nie tylko o niej opowiadać. Refleksje były ukierunkowane, np. w formie pytania czy i ile wyprodukowaliśmy śmieci w czasie piknikowania? Dlaczego? Czy można inaczej? Teraz doświadczają studenci, potem będą zachęcać do podobnych pytań swoich przedszkolaków i uczniów.
Dlaczego był koszyk z rogalikami, które upiekła moja żona? Jak nauczycielka przyszłym nauczycielkom. Bo miał być piknik, to i był. Często korzystam z pedagogicznych doświadczeń mojej żony. Wie co dzieci lubią i dlaczego. Także i tą formą chciałem wprowadzić studentki w atmosferę przyszłych zajęć. Były na trawie bajki kamishibai: o żabie moczarowej, o cytrynku latolisku i o chruściku z Jeziora Czarnego. Wcześniej na wykładzie już opowiadałem o kamishibai i pokazywałem, na czym to polega. Ale i w terenie musiało też być. W miejscu właściwym dla takich aktywności. I czym się różni od pokazywania na monitorze tabletu czy laptopa w terenie. Nie tylko wykład, lecz i doświadczanie.
Były także gry planszowe, analogowe, memory, karciane. Ja przyniosłem gry edukacyjne, ale był też i chińczyk, czyli człowieku nie irytuj się. Studentki wcześniej już same tworzyły gry dla dzieci. Teraz doświadczały i zastanawialiśmy się, czy takie gry edukacyjne mogą czegoś nauczyć. A jeśli tak, to czego. I jak projektować gry, by były edukacyjne i atrakcyjne dla uczniów. A wtedy będą grali sami, z rodziną, na podwórku, na wakacjach i w czasie wolnym. To praca domowa czy własne zainteresowania? Jak sądzicie?
Bym zapomniał napisać o ważnym i najważniejszym - kontekst odbiorcy. Wykład na trawniku, połączony z małym piknikiem był dla studentek pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej na przedmiocie edukacja społeczno-przyrodnicza. Prawda, że kontekst odbiorcy wiele zmienia? Niby wykłady, bo są i osobno ćwiczenia. Ale dlaczego taka treść i taka forma? Sądzę, że przynajmniej od czasu do czasu nawet na wykładach można doświadczać, a nie tylko słuchać i notować.
Jest jeszcze jeden powód mojego wyjścia na trawnik. Jest jedną z moich prób odchodzenia od rutyny wykładów. Kontekst jest ważny, nie każdy wykład nadaje się do realizacji pod chmurką i w terenie. I to nie o aktualną pogodę chodzi.
Wyjście w teren na wykładzie to także budowanie relacji i motywacji do własnej pracy i poznawania. Studentki miały materiał do swoich dzienników refleksji. I jak można sadzić po zamieszczonej tam treści, samo wyjście w teren na wykładzie i piknikowa forma wraz z kamishibai wywarły duże wrażenia. Pozytywne wrażenie.
Poza wyjście na łąkę studentki dostały także zadanie na Teamsach. Z jednej strony forma notowania i powtarzania, a z drugiej zadanie także i dla tych z absencją na wykładzie. Nie byłeś? Nie szkodzi, i tak musisz wykonać zadanie. Jeśli nie na wykładzie, to sam. Nie jest sprawdzana obecność, lecz są sprawdzane efekty pracy i własnego rozwoju. Przy okazji łączę kontakt bezpośredni z tym online i to w trybie asynchronicznym. Wielu z nas z ochotą porzuciło narzędzia takie jak MS Teams, a przecież to dobre narzędzia do hybrydowych form prowadzenia zajęć. Rozsądne i efektywne wykorzystywanie technologii, które wcale nie osłabia relacji bezpośrednich.
Zaciera się granica między typowym wykładem, a typowymi ćwiczeniami. Jako biolog chcę przekazać swoją wiedzę. Nie tylko podająco, lecz i przez tworzenie sytuacji i środowiska edukacyjnego. Jak się okazuje na wykładzie też można.
I jeszcze jedna dygresja z podwórka neurodydaktycznego. Wyjście od czasu do czasu na wykład na łące to wyjście poza ramy, zaskoczenie, niespodzianka. Wszelkie niespodzianki i odejścia od rutyny sprzyjają zwiększonemu zapamiętywania treści i budują dobre relacje. Pozwalają także na odwrócenie trendu ze spadkiem obecności na wykładach.
[Mój blog – przyp. red.] to jest mój dziennik refleksji. Piszę w nim o swoim rozwoju jako nauczyciela akademickiego. Sprawdzam na sobie także i to, czy można odejść od punktozy. A jeśli tak, to w jaki sposób. Jeśli coś proponuję studentom do wykonania (np. zaliczenie w formie dziennika refleksji), to sam najpierw na sobie wypróbowuję.
Przypisy:
[1] zob. https://czachorowski.home.blog/2012/04/26/zycie-w-pospiechu-staje-sie-plytkie/
[2] zob. https://www.youtube.com/watch?v=Sy4EM6dkQiM
[3] zob. https://www.youtube.com/watch?v=nMe_m1yX2Q0
Notka o autorze: Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, profesorem i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a także członkiem grupy Superbelfrzy RP. Prowadzi blog Profesorskie Gadanie: https://profesorskiegadanie.blogspot.com. Licencja CC-BY.