Wybierając się na rodzinne spotkanie w plenerze kupiłam po drodze w sklepie papierniczym dwie paczki patyczków. Zwykłych patyczków jakie pamiętamy z lodów Bambino. W jednej paczce naturalne, drewniane, w drugiej intensywnie kolorowe. Cena bardzo przystępna – niecałe 4 zł za 50 sztuk w paczuszce. Mam dwie siostrzenice w wieku “młodszoszkolnym”, byłam bardzo ciekawa jak wykorzystają taki skromny prezencik.
W co się bawić?
Na początek podpowiedziałam dziewczynkom, że na szpatułkach można pisać wyrazy. Wtedy ich pomysły wysypały się jak drewienka z opakowania. Natychmiast zaproponowały, żeby pobawić się w rymy. Napisałyśmy na patyczkach rymujące się wyrazy, włożyłyśmy wszystkie do kubeczka. Po kolei losowałyśmy i układałyśmy w pary (kot – płot, niespodzianka – zapiekanka, czas – las, itd).
Kolejnym pomysłem były “rodzinki”. Dziewczyny wybrały kolorowe patyki, aby w każdej rodzinie było tęczowo. W kilka minut stworzyły barwne rodziny do słów “król”, “droga” i “kot”. Podobnie jak z rymami, wymieszałyśmy słówka, aby losując je po kolei pogrupować układając na trawie.
Prawdziwym hitem okazało się jednak wymyślanie wspólnej historii. Zabawa wciągnęła całą rodzinę. Na patyczkach napisaliśmy różne słowa podawane przez dzieciaki – rzeczowniki, czasowniki, przymiotniki (Tu belferska dygresja. Siedmioletnia Hania: a co to jest przymiotnik? Iga lat 9: przymiotnik odpowiada na pytanie jaki, jaka, jakie. Hania: aha, to zapiszcie “zielony”). Każdy po kolei losował wyraz, dokładał jak w domino do poprzedniego i wymyślał ciąg dalszy opowieści. Najzabawniejsze było to, że jak zabrakło wyrazów, a dzieci rozkręciły się twórczo, to zdjęłam ze stołu kilka patyków ułożonych na początku, losowaliśmy je ponownie, a powstawały całkiem nowe losy bohaterów tej samej historyjki.
W wersji późniejszej napisałyśmy na szpatułkach wyrazy wieloznaczne i takie do tworzenia kolejnej opowieści okazały się najlepsze.
Prosta, tania zabawka, a niesamowicie wyzwala w dzieciach kreatywne myślenie. Na wakacjach, na łace, w lesie dzieciaki chcą czytać, pisać, wzbogacają słownictwo, układają zdania. Ogromnie podobało im się opowiadanie własnej historii, później do niej wracały i się nią cieszyły jak swoją osobistą baśnią. Możliwość jej wspólnego tworzenia niesłychanie integruje. Dostarcza emocji, śmieszy. Dziewczyny same wpadły na to, że do opowieści trzeba wprowadzić grozę na przykład, żeby nie było płasko i banalnie.
100 patyczków okazało się skromną ilością na jeden wakacyjny dzień. Co ciekawe, Iga i Hania wcale nie preferowały kolorowych patyczków, naturalne też im się bardzo podobały. Trzeba dokupić kolejne, bo moje twórcze siostrzenice już mają pomysły na dwustronne patyki:
- paronimy – czyli podobne brzmieniem, ale mające różne znaczenie ( szok – sok, żal – szal, życie – szycie, bułka – półka),
- homonimy – brzmiące tak samo, ale różniące się ortografią i znaczeniem (morze – może, kot – kod, karzę – każę).
Zachęcam, kupcie sobie i dzieciom tęczowe patyczki. Napiszcie mi później czego nauczyliście się od maluchów podczas zabawy.
Notka o autorce: Anna Grzegory jest logopedą w Szkole Podstawowej nr 182 w Łodzi i członkiem grupy Superbelfrzy RP. Prowadzi własny serwis edukacyjny logofigle.pl. Niniejszy artykuł ukazał się w blogu Superbelfrów i jest na licencji CC-BY-SA.