Kiedy w gabinecie siada przede mną dziecko, zawsze zadaję mu pytanie: “W czym ja ci mogę pomóc?” Zwykle słyszę w odpowiedzi, że ten mały człowiek chce nauczyć się mówić ładniej jakąś głoskę. Najczęściej r (wiadomo), czasem sz. Mówi to tak, że trudno się domyślić, o co chodzi. Dopiero wyrazy ułatwiają nam rozwiązanie zagadki, która to głoska tak go boli. W głębi duszy nurtuje mnie zupełnie inne pytanie: Czego potrzebujesz tak naprawdę? Co ci da to, że zaczniesz mówić wyraźniej?
Termin Specjalne Potrzeby Edukacyjne, SPE, od wielu lat jest tak doskonale znany każdemu nauczycielowi i terapeucie, że stał się wyświechtanym sloganem. Kojarzy nam się z dokumentacją, planami, programami, opiniami, orzeczeniami, diagnozowaniem i całą machiną urzędniczą. Diagnozujemy, piszemy, realizujemy, dokonujemy ewaluacji, sprawozdajemy. Poświęcamy mnóstwo czasu, głównie jednak terapeutom. Czy dziecko faktycznie jest podmiotem, czy przedmiotem w machinie SPE?
Nauczyciele i terapeuci zapytani na warsztatach o to, "z jakimi potrzebami trafiają do Państwa dzieci na zajęcia?" odpowiadają: "problemy z koncentracją, trudności w uczeniu się, dysleksja, dyskalkulia, dysgrafia, zaburzenia sensoryczne". Przypomina się zaraz hasło z mema: "Nauczyciel (rzeczownik) – osoba, która pomaga ci rozwiązać problemy, których nigdy bez niej nie miałeś".
Wróćmy do sedna. Czego potrzebuje dziecko? W czym my dorośli, my specjaliści, możemy pomóc dziecku w trakcie swoich zajęć, żeby czuło się szczęśliwsze?
Podstawowe potrzeby dziecka według Jeffrey E. Young’a to [1]:
- Potrzeba bezpieczeństwa
- Potrzeba kontaktu z innymi (więzi)
- Potrzeba autonomii
- Potrzeba poczucia własnej wartości
- Potrzeba autoekspresji
- Potrzeba realnych ograniczeń
Praca terapeutyczna to dość długi, żmudny i kosztowny proces. Trenujemy z dzieckiem nowe umiejętności na zajęciach, sami się szkolimy, kupujemy nowe pomoce, gry, zadajemy do domu ćwiczenia, oczekujemy sukcesów. Czasem mamy powody do radości z postępów w terapii, ale często czytam w grupach specjalistów komentarze pełne złości, rezygnacji. Czy aby na pewno wszyscy wiemy, jak wpasować seplenienie i brak koncentracji uwagi w prawdziwe potrzeby dziecka? Jak motywować dziecko w terapii, żeby przezwyciężało swoje trudności, gdy już ma serdecznie dość tych samych ćwiczeń?
No to wróćmy do pytania: Czego potrzebujesz? Na to pytanie zazwyczaj nie umie odpowiedzieć niemal żaden dorosły. Dorośli ludzie pytani podczas terapii: Czego byś chciał/chciała, wymieniają wszystko to, czego by nie chcieli w swoim życiu. Nie chcieliby konfliktów w rodzinie, nie chcieliby mieć długów, nie chcieliby odczuwać bólu itd. Absurdem jest więc oczekiwać od dzieci trafiających na terapię, że powiedzą nam, że chciałyby mieć poczucie bezpieczeństwa, dobrych przyjaciół i samodzielność. Tak jesteśmy wychowywani, że szukamy stale tego, co poprawić. W diagnozie szukamy deficytów, zaburzeń, słabych stron, mierzymy, liczymy. A prawdziwe potrzeby naszych podopiecznych są zupełnie inne.
W mojej pracy terapeutycznej tylko raz spotkałam człowieka, który doskonale wiedział, po co przyszedł do gabinetu. Piętnastolatek. Zapisała go mama, ale od razu powiedziała, że syn sam sobie znalazł naszą Poradnię i ona tylko dzwoni na jego prośbę, żeby ustalić termin.
– Przyszedłem, bo nie mówię „r”.
– A do tej pory ci to nie przeszkadzało?
– Teraz koń mnie nie rozumie.
– Koń?!
– Jestem w klasie „hodowca koni”. Nie umiem powiedzieć „prrrr”, a jak mówię „stój” to koń nie rozumie.
Po trzech tygodniach już się z koniem rozumieli doskonale.
Czy nasze dzieci naprawdę mają jakieś specjalne potrzeby? Korczak nam jasno przypominał "Nie ma dzieci, są ludzie". I młodzi ludzie, mają takie same potrzeby jak dorośli.
Wada wymowa czy ryzyko dysleksji na pewno nie jest potrzebą żadnego dziecka. Potrzebą dziecka i jego rodziny jest poczucie bezpieczeństwa, poczucie własnej wartości, więź i dobre relacje. Jeśli małe dziecko na Opóźniony Rozwój Mowy, więź i życie rodzinne nie rozwijają się tak miło, jak wtedy, gdy dziecko swobodnie się komunikuje. Wada wymowy uniemożliwiająca dziecku bycie zrozumianym przez rówieśników, powoduje spadek poczucia wartości na całe lata, ograniczenie kontaktów, autoekspresji, a co za tym idzie w środowisku, które przypomina o tej niedoskonałości co jakiś czas, poczucie bezpieczeństwa raczej nie istnieje.
Uczeń z ryzykiem dysleksji czy dysleksją zazwyczaj od początku kariery szkolnej zdaje sobie sprawę, że “nie nadąża”. Dyslektycy są to bardzo inteligentne, wrażliwe, niezwykle kreatywne dzieci, więc tym bardziej ich potrzeba poczucia własnej wartości leży w gruzach. Są zniechęcone i poranione porażkami. Czy szkoła potrafi im zapewnić poczucie bezpieczeństwa? Przykro mi, ale w czasie mojej wieloletniej pracy nie spotkałam człowieka, który powiedziałby, że właśnie w szkole, w naszym systemie szkolnym czuł się bezpiecznie. W swoim niedawno opublikowanym artykule Przyczyny depresji dzieci i młodzieży Wojciech Eichelberger w pierwszym punkcie wymienia “Opresyjny i anachroniczny system szkolny”. Dopóki nie ustalimy, jaką prawdziwą potrzebę życiową ucznia zaburza dysleksja i jej nie zaspokoimy, nasza terapia zupełnie nie ma sensu. Nawet z najlepszymi planami, programami i pomocami dydaktycznymi.
Żyjemy i pracujemy w trudnym czasie kolejnych fal pandemii, kryzysów rodzinnych, stale zmieniających się zasad życia, pracy, nauki, kontaktów społecznych, agresywnego życia politycznego, lęków o życie swoje i naszych najbliższych. Gabinety terapeutyczne pękają w szwach. Oby każdy znalazł tam to, czego mu potrzeba najbardziej.
Notka o autorce: Anna Grzegory – logopedka, terapeutka dysleksji, właścicielka Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej Logofigle w Łodzi. Należy do grupy kreatywnych nauczycieli współpracujących w sieci Superbelfrzy RP oraz Superbelfrzy Mini.
Przypisy: