O trendach we współczesnej edukacji napisano już wiele i ciągle powstają nowe opracowania. Na naszych oczach zmienia się bowiem środowisko, w którym żyjemy. Dziesięć lat temu dokonywanie czynności bankowych przez ekran własnego komputera było jeszcze czymś wyjątkowym; dziś możemy w pełni kontrolować swoje finanse w telefonie z ekranem dotykowym. Podobnie zmienia się szkoła, choć tempo tych zmian jest wolniejsze.
Kiedyś uczeń przychodził do szkoły i może raz w tygodniu udało mu się usiąść w kilka osób przed ekranem komputera i czegoś się nauczyć. Dziś większość uczniów ma dostęp do urządzenia komputerowego w domu, a nawet w drodze z i do szkoły. Dynamicznie rozwija się rynek nowoczesnych smartfonów i tabletów. Są one oczywiście dużo poręczniejsze niż komputery stacjonarne (trudno sobie wyobrazić podróżowanie z takim), ale zaczynają zastępować też laptopy. Od tych ostatnich są lżejsze, łatwiejsze do przenoszenia, a funkcjonalnościami i oprogramowaniem zaczynają im dorównywać. Czy za kilka lat w Polsce uczniowie będą przychodzić na lekcje do szkoły z własnym sprzętem, bo tak im będzie wygodniej? Taki właśnie trend zaczyna przechodzić do Europy ze Stanów Zjednoczonych (tzw. BYOD – od ang. Bring Your Own Device, przynieś swoje urządzenie). Widziałem już w duńskim liceum publicznym w Kopenhadze uczniów, którzy wyłącznie korzystają z własnego sprzętu. A całe rzędy szkolnych komputerów stoją smutne, opuszczone i niewykorzystywane.
Można przypuszczać, że w niedalekiej perspektywie w polskich szkołach dyrektorzy pójdą wreszcie po rozum do głowy i zlikwidują bzdurne zakazy, które blokują uczniom i nauczycielom (sic!) możliwość wykorzystania w szkole swoich urządzeń DO CELÓW EDUKACYJNYCH. Znam dziesiątki szkolnych regulaminów, w których ktoś nie pomyślał nad takim zakazem i nie zastanowił się, czy to nie szkodzi edukacji. Żyjemy na co dzień w środowisku, które jest diametralnie odmienne od szkolnego: komunikujemy się niemal 24 godziny na dobę, mamy dostęp do interesujących nas zasobów w każdej chwili, możemy korzystać z rozmaitych narzędzi w celu rejestracji myśli i zdarzeń (cyfrowy aparat, dyktafon, notatnik, itp.) kiedy tylko mamy na to ochotę. Czy polską szkołę stać na niewykorzystywanie potencjału nowoczesnych technologii EDUKACYJNYCH kryjących się w domach, kieszeniach i torbach uczniów?
Oczywiście jest jedno ale. Jak mawia prof. Sysło – „najważniejszą technologią w szkole jest nauczyciel“. I jeśli ta technologia nie działa dobrze, cała edukacja w szkole leży. Warto walczyć o jedno – w szkole to każdy nauczyciel musi mieć możliwość korzystania z najnowocześniejszych technologii i musi mieć wsparcie dyrekcji, aby doszkalał się z TIK. Powinien być na bieżąco z różnymi urządzeniami, które pojawiają się na rynku i mogą być wykorzystane W NAUCZANIU PRZEDMIOTOWYM. Bo nie mówimy tu tylko o edukacji informatycznej. Dzisiaj każdy nauczyciel musi być „trendy“. Musi znać się na swoim fachu, ale rozumieć też cyfrowe środowisko, w którym funkcjonują uczniowie. Musi umiec pokazać uczniom, że ich narzędzia są doskonałe do uczenia się danego przedmiotu, teraz w szkole, poza szkołą i przez całe życie. Musi też oczywiście chcieć zmodernizować swój warsztat. I to jest chyba największe wyzwanie polskiej szkoły.
Jutro rozpoczyna się w Warszawie konferencja EDU TRENDY 2012, międzynarodowe wydarzenie koncentrujące się na innowacjach w edukacji, którego organizatorami są Wolters Kluwer Polska, wydawca czasopisma "Dyrektor Szkoły", i firma redNet Media. Patronem medialnym Edu Trendy 2012 jest portal Edunews.pl.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)