Jako niepoprawny ludolog, „czerpię inspirację” (jak ładnie określił kiedyś na spotkaniu poznańskiej grupy Polskiego Towarzystwa Badania Gier jego założyciel Augustyn Surdyk) z wielu różnych gier. Moje zawodowe zboczenie, zapewne znane wielu z wam, polega na każdorazowym zastanawianiu się przy poznaniu nowej gry, czy przypadkiem nie udałoby mi się jakoś jej zastosować na zajęciach.
Ad rem. Dobrych parę lat temu wpadł mi w ręce niewinny chińczyk. Szukałam wtedy pomysłów na czasowniki w czasie teraźniejszym w hiszpańskim. To pierwszy moment załamania, którzy każdy uczeń przeżywa. Do dnia poznania odmian studenci żyją w jakże złudnym przekonaniu, że hiszpański jest prosty:)
Chińczyka oczywiście pozmieniałam, stąd jest już na moich zajęciach szalony – bo bez kostki. W skrócie dla nie hiszpańskojęzycznych glottodydaktyków, którzy by sobie chcieli skopiować pomysł (zapraszam, napiszcie jak wyszło) – zamiast kostki uczeń wyjmuje czasownik w bezokoliczniku, odmienia go przez 6 osób, tyle ile dobrze powie, tyle oczek do przodu się przemieszcza. Na polach są numerki dodatkowo 1, 2, 3 Są to różne grupy pytań: mogą być z kultury, słownictwa, gramatyki, etc. Dodam, że pytania oraz czasowniki przygotowują sami uczniowie na lekcji poprzedniej w ramach powtórki.
Rozgrywałam chińczyka nawet w LO, przy parunastu osobach, w grupach maksymalnie 4 osobowych, wyszło super. Potrzeba oczywiście więcej pionków i planszy, ale tę ostatnią można skserować :-)
Warto mieć odpowiedzi, bo nauczyciel się nie rozkawałkuje (też przygotowane przez uczniów, sprawdzone przez nauczyciela i skserowane tyle razy ile grup będziemy mieli).
Mieliśmy też zawsze w grupie „pisarza”, który notował punkty. Poszczególni uczniowie byli też odpowiedzialni za pytania: mieli kartki z nimi oraz klucz . Starałam się, aby decyzję o zaliczeniu bądź nie podejmowali raczej uczniowie (najlepiej autor pytania jeśli to możliwe). Była też taka zasada, że osoba, która robiła daną grupę pytań grając miała też właśnie tę grupę – żeby nie było, że „bo on pamięta odpowiedź”. Gdy ktoś stawał na „swojej” grupie pytań, to po prostu wybierał sobie którąś z pozostałych dwóch (żeby nie było, że ma lepiej, bo podejrzał pytania, etc).
Dodatkowe „utrudnienie” z perspektywy ucznia: dawałam im typowe „okrzyki graczy” i pilnowałam, żeby się wkurzali jak już to po hiszpańsku. Wszystkie zwroty typu: moja kolej, kto teraz, teraz ty, etc. oczywiście też musieli wyartykułować w tym pięknym języku.
Dla hispanistów dokładny opis i nawet trochę materiałów tutaj.
Przepraszam, że tylko takie wskazówki, ale po polsku nigdy tego nie publikowałam, to mój debiut. :-)
Acha – oczywiście można by tę grę zastosować w zupełnie odmienny sposób na jakimkolwiek przedmiocie: ponumerować pola od 1 do… i zrobić do tego bank zadań na karteczkach. Warto, aby grę przygotowali sami uczniowie, świetna realizacja zasad neurodydaktyki.
A my, jak to mówi Marzena Żylińska na swoich wykładach: ”herbatka i siedzimy :-)”
Weronika Górska-Wolniewicz jest nauczycielką języka hiszpańskiego, metodykiem z zakresu użycia TIK w nauczaniu oraz ludologiem z zamiłowania, a także członkiem grupy Superbelfrzy RP. Niniejszy artykuł ukazał się w blogu Superbelfrów i został nieznacznie zmodyfikowany przez Marcina Polaka. Licencja CC-BY-SA.
* * *
Na temat innowacji dydaktycznych przeczytaj także w Edunews.pl:
Ostatnie komentarze